Biegłem w zasadzie tylko wtedy gdy mogłem, a nie mogłem prawie wcale. Spacerowałem więc. Zmuszałem się do biegu, gdy w tle widziałem stanowisko z fotografami. Zaciskałem zęby i przez te kilka sekund chciałem się zrobić na bóstwo i dobrze wypaść w kadrze. Na nawrocie pozdrowiłem Piotra, który mknął do mety z uśmiechem na twarzy. Ponoć na religii uczą, że nieładnie jest zazdrościć, ale co ja bym dał, aby móc się pojawić koło Piotra i wspólnie przekroczyć metę, a następnie wyjechać z Łodzi z tatuażem na plecach: „Mission accomplished”.
Tatuażu niestety nie było. Na mecie zameldowałem się z czasem 4 godziny i 2 minuty i 0 sekund. Nawet nie myślałem o tym, co by było, gdybym przyspieszył i złamał chociaż te 4 h. Nie było gdzie i kiedy tego zrobić. Po przekroczeniu mety odnalazłem Ewelinę, usiadłem i od razu zapragnąłem zemsty. Zacząłem układać plan na przyszły maraton.
Czy maraton w Łodzi zaliczyłbym do jednego z najgorszych startów w moim biegowym życiu? Prawdopodobnie tak. Czy gdybym wiedział, że tak będzie darowałbym go sobie? Prawdopodobnie nie.
Maraton w Łodzi był porażką jeżeli chodzi o uzyskany przeze mnie wynik. Jeżeli mowa natomiast o doświadczeniu, to w życiu nie wyciągnąłem większych wniosków z jakiegokolwiek biegu! Postanowiłem od tej pory biegać z głową. Dodać do treningu przebieżki, rytmy i inne akcenty. Nie pokonywać kilometrów dla samego ich pokonywania.
Dlaczego 4:02:00, a nie 3:29:xx? Nie zamierzam się usprawiedliwiać temperaturą w przeddzień biegu, czy prawdopodobnym przeholowaniu z ilością zażywanego magnezu (kilka tygodni przed maratonem brałem magnez z potasem w dużej dawce, ale oczywiście zgodnie z ulotką – 1 tabletka dziennie. W dzień biegu wziąłem jeszcze tzw. magnezowy shot. Później dowiedziałem się, że nadmiar magnezu mógł wpłynąć na szybszą pracę serca).
Zamierzam się przyznać tak zupełnie szczerze i zupełnie przed wszystkimi: nie byłem przygotowany do łamania 3:30h. Nie byłem przygotowany fizycznie, tempo było dla mnie zbyt mocne. Porwałem się z motyką na słońce. Zabrakło pokory. Ambicja zrobiła swoje. Postanowiłem, że już nigdy nie powtórzę takiej głupoty.
Piotr dobiegł do mety z czasem: 03:28:57 (mała prywata -> gratulacje!). Tylko, że Piotr trenował, a nie liczył na łut szczęścia, tak jak ja w swoim przypadku. Maraton to nie czas na brawurę i lekkomyślność. Tutaj każda źle podjęta decyzja potrafi się zemścić 18-krotnie.
U mnie przelicznik był o wiele większy.
Plusy:
Minusy:
2 komentarze
Jestem zaszczycony:-) Następnym razem widzimy się na Orlenie;-) Pozdro!
I vice versa i viceroye! 😉