O „Biegu po Moczkę i Makówki” słyszałem wiele dobrego od Pawła z bloga Bookworm on the run. Powiedział mi m.in, że atmosfera jest nie do podrobienia. Że jak pobiegnę, to zapewne będę chciał tam wrócić za rok. Co z tego, że trasa nie ma atestu, a czasu nie mierzy się za pomocą chipów? Liczy się klimat, a tego miało nie zabraknąć.
Jego opis był na tyle zachęcający, że obiecałem sobie, iż po prostu muszę tam pobiec. Nie ma innej opcji. Niestety, przegapiłem termin zakończenia zapisów i z nosem na kwintę usiadłem w kącie. Na całe szczęście organizator przyznał dodatkowe kilkadziesiąt miejsc, które miano rozlosować wśród wszystkich chętnych. Podobnie jak było to w przypadku Londynu i Berlina – nie zostałem wylosowany. Trafiłem za to na listę rezerwową. Na całe szczęście osoby przede mną nie wpłaciły kasy za wpisowe i tak oto – ostatnim z możliwych rzutów na taśmę – udało mi się zdobyć pakiet startowy. Od razu zabrałem się za projektowanie swojego przebrania. Wstyd było pobiec w tym co zwykle.
Od razu wiedziałem, że pobiegnę z harmonią, którą otrzymałem ponad ćwierć wieku wcześniej. Przez cały ten czas leżała sobie na szafie i czekała na swój moment. Chyba nie spodziewała się, że trafi się jej bieg na dystansie 10 km. Wydaje mi się, że jej radziecki konstruktor również się tego nie spodziewał.
Do harmonii dobrałem sobie eleganckie i równie znoszone sztruksy, jasną kamizelkę i czapkę. Byłem zwarty i gotowy!
Bieg rozgrywany jest w Stanowicach – wsi leżącej nieopodal Czerwionki-Leszczyny. Trasa biegu liczy 10 km i składa się z czterech pętli, z których dwie pierwsze są nieznacznie dłuższe od pozostałych. W większości biegnie się między domkami jednorodzinnymi. Start i metę usytuowano przy budynku szkoły podstawowej. To właśnie tam mieściło się biuro zawodów.
Od razu po przyjeździe udałem się po odbiór pakietu startowego. W kopercie znajdował się numer startowy, kilka ulotek i jedna z najważniejszych rzeczy tego przedpołudnia: talony na moczkę i makówki. Po chwili odnalazłem Pawła i Tomka, którego miałem okazję poznać w trakcie 7. Półmaratonu Bytomskiego. Od tej pory trzymaliśmy się razem. Ruski akordeonista, Meksykanin Pedro i Kapitan Ameryka. Dosyć dziwne połączenie.
No właśnie. Przebierańców było co nie miara. Okazało się, że to była jedna z tych imprez, na której po prostu wstyd się nie przebrać. Po całym sezonie walki o życiówki i niekiedy biegu na granicy wytrzymałości, nareszcie przyszła zasłużona nagroda – start bez jakiejkolwiek presji. Wreszcie mogłem odreagować. Tak jak stałem, tak ruszyłem nie martwiąc się o wynik, który uzyskam na mecie. Ba! Nawet Garmina ze sobą nie wziąłem. Po raz pierwszy od 3 lat nie wiedziałem jakim tempem biegnę. Było to zupełnie nowe doświadczenie.
Po jakimś czasie udaliśmy się w okolice startu. To tam od księdza dowiedziałem się, że nieprawidłowo trzymam swój instrument. Każdy ksiądz wie jak to poprawnie zrobić. Klawisze miały być po prawej, a nie po lewej. Kilka sekund później już wszystko było ok. Ruszyliśmy kilka minut po godzinie 12:00.
8 komentarzy
Z tym znakiem jakości drogadotokio.pl to jest genialny pomysł 🙂 Czuję, że nie będzie łatwo dosięgnąć ideału! Jeszcze gwiazdki (albo buty?) i pod koniec roku przewodnik wydasz 😀
Genialnie opisałeś, przy księdzu i naszej trójcy musiałem przerwę wziąć na złapanie oddechu ze śmiechu! Tak było, jak bum cyk cyk!
No i nieodmiennie podziwiam Cię, jak Ty taki czas wykręciłeś w tym przebraniu. Jest moc!
Znak jakości drogadotokio.pl, to prawie jak „Wybór/Laur Konsumenta” 😉
Za rok rezygnuję z harmonii. Mam w planach złamać 50 minut.
Biorę akordeon!
Hahaha, to ja muszę to zobaczyć na własne oczy! 😀
Taki aerodynamiczny!
widzę że wspaniale się bawiliście, brawo 🙂
Działo się! 🙂
Oj chłopaki, nie dość, że szybko biegacie, to jeszcze świetnie piszecie. Brawo.:)
Ty, Paweł, Tomek-prawie jak trzej muszkieterowie. 😉 Sama przyjemność czytać te relacje, aż się chce tam być. 🙂 A swoją drogą, niedużo brakowało, żeby Cię to ominęło. Jednak jesteś szczęściarzem. 🙂 Miałam kiedyś taki mini akordeon, nawet próbowałam coś na nim wygrywać, kiepsko mi szło. 🙂 Moczka i makówki? Może kiedyś będzie okazja spróbować. 😉
Koniecznie musisz spróbować! 🙂