Pierwsze co zrobiłem, to nieco wyhamowałem i zacząłem celebrować każdy kolejny krok. Z wyprzedzeniem układałem sobie w głowie plan stawiania stóp. Rozpoczęła się nieustająca walka o przyczepność.
Tak prezentował się fragment trasy:
[zdj. CHSBD „W Ruchu”]
Polna droga z niewielkim skrawkiem trawy po środku. To właśnie nim starałem się podążać. Po chwili resztki bieżnika zniknęły pod ilością błota, którym zajęły się buty. Dodatkowym utrudnieniem był zbliżający się podbieg. Niby niewielki, ale w takich warunkach był odczuwalny.
[zdj. CHSBD „W Ruchu”]
Po jakimś czasie pojawił się asfalt i nieco bruku. Tak po 4,7 km wyrósł przede mną stromy wbieg na nasyp nieczynnej już kolejki wąskotorowej. Energiczne ruchy rękami i po chwili bylem już na górze. Z trudem uspokajając oddech wróciłem do tempa w okolicach 4:10 min/km.
Zakręt w lewo, stromy zbieg drogą i po chwili znalazłem się na kolejnym nasypie. Na jego końcu, tak w okolicach 6,5 km, pojawił się punkt z wodą i bananami. Wziąłem łyk i stromym zboczem stoczyłem się na ścieżkę znajdującą się poniżej.
Kilkaset metrów później znalazłem się w Parku Górnik, w którym w marcu 2012 r. rozpocząłem swoją przygodę z bieganiem. Powoli zbliżałem się punktu kulminacyjnego – Szybu Krystyn będącego częścią Parku Tradycji. Okrążyłem go i rozpocząłem powrót w stronę mety. Pierwsze 1,5 kilometra było nieco problematyczne. Mijałem biegaczy, którzy dopiero zmierzali na półmetek trasy. Na całe szczęście nawet na najbardziej wąskich ścieżkach starali się ustąpić drogi. Dzięki!
Trasa była w zasadzie identyczna. Jedyna zmiana dotyczyła fragmentu w okolicy wspomnianego już wcześniej nasypu kolejki wąskotorowej. Tym razem trzeba go było obiec lewą stroną. Następnie pod stopami ponownie pojawił się bruk i asfalt. Kilkaset metrów dale byłem już już na polu pełnego błota, kałuż i setki możliwości na zafundowanie sobie niechcianego szpagatu. Po błocie i glinie mimo wszystko lepiej się wbiega, niż zbiega. Były momenty, w których musiałem przejść do szybkiego marszu. Inaczej wielokrotnie zaliczyłbym glebę.
Skończyło się błoto, zaczął się podbieg, a na nim znajomy stanik. Zaraz za nim długa prosta, gdzie rozpędziłem się do tempa poniżej 4:00 min/km. Niestety przede mną wyrósł ostatni z podbiegów. Gdzieś na jego końcu zostałem wyprzedzony przez jednego z zawodników. Spojrzałem za siebie – w oddali pojawili się kolejni. Postanowiłem, że zrobię co w mojej mocy, aby utrzymać dotychczasową pozycję. Na szczęście się udało
Ostatni zakręt i prosta do samej mety.
Wynik: 1:07:25
Z czasu jestem bardzo zadowolony. Lepiej bym tego nie rozegrał. Jeszcze kilkanaście dni temu nie wyobrażałem sobie biegu poniżej 5:00 min/km w jakimś rozsądnym tętnie. Teraz było o niebo lepiej.
Na trasie było wszystko: asfalt, bruk, błoto, kałuże, trawa, liście i nasypy kolejowe. Jednym słowem: działo_się! Była równie wymagająca co satysfakcjonująca. Wiem, że tym stwierdzeniem Ameryki nie odkryję, ale kros to zupełnie inne doświadczenie. W jego trakcie nie tyle walczysz o utrzymanie tempa, co o utrzymanie się na nogach w ogóle. I ten miliard myśli na sekundę: biec środkiem? A może teraz spróbuję tutaj, koło tych krzaków? Kałuża? Przeskoczyć? Obiec? A może po prostu tak po chamsku w nią wdepnąć?
Zmęczony i brudny dotarłem do domu. To było bardzo udane przedpołudnie.
Za rok postaram się je powtórzyć.
[shareaholic app=”share_buttons” id=”10261725″]
[shareaholic app=”recommendations” id=”10261733″]