Gdy dotarłem na Skwer Kościuszki wiatr zaatakował ze zdwojoną siłą. W relacji z ORLEN Warsaw Marathon napisałem, że w życiu nie było mi tak zimno, jak wtedy. Kłamałem. Doznania w Gdyni były intensywniejsze. Jedyne o czym marzyłem, to aby dostać się do szatni i nieco ochronić od wiatru. Na końcu skweru stał duży namiot. To był mój cel.
Planowałem pobiec w krótkich spodenkach, w długim rękawie i koszulce z krótkim. Ostatecznie, po rozmowie z jednym z biegaczy, stanęło na dodatkowej warstwie. Po raz pierwszy miałem pobiec w leginsach, a także w kurtce – niezniszczalnym klasyku z Decathlonu, na który po prostu nie mogę już patrzeć.
Owinąłem się w celofan i oddałem rzeczy do depozytu. Nastał czas oczekiwania na start. Zmierzając do swojej strefy co chwilę chowałem się to za namiotem, to za budynkiem. Po krótkim odpoczynku od wiatru, zabawa zaczynała się od nowa. Z podziwem spoglądałem na biegaczy w krótkim rękawku i spodenkach.
Tuż przed godziną 10:00 ściągnąłem z siebie ortalion i kończąc rozgrzewkę – zbliżyłem się do linii startu. Znajdowałem się w strefie B1, która miała wystartować 3 minuty po rozpoczęciu biegu. Z uwagi na sporą ilość zawodników (ponad 6 tys), a także wąską ulicę, postanowiono włączać zawodników do biegu falami. Dobry pomysł na to, aby się nie stratować w początkowej fazie półmaratonu.
Ruszyliśmy równo o 10:03. Plan był prosty: pobiec w okolicach tempa 4:10-4:15 min/km. Spróbować przybliżyć się do swojej życiówki (1:28:43) albo chociaż złamać 1:30 h. Zdałem sobie sprawę, że z jednym, jak i z drugim, w takich warunkach może być różnie.
[zdj. Magdalena Sz.]
Pierwsze 5 km poszło koncertowo. Może to dlatego, że na ok. 2 km czekała na mnie Ewelina z Magdą. Bez wahania zbiegłem z trasy i sprzedałem każdej po całusie szybko wracając z powrotem na drogę. Uskrzydlony tym faktem 5-ty km zrobiłem w czasie poniżej 4 min:
Okrążyliśmy Stadion Miejski i wróciliśmy z powrotem na Aleję Zwycięstwa. Wtedy, po raz pierwszy, poczułem wiatr. I to niestety nie w plecy, a tak bardziej prosto w twarz.
Cały czas starałem się wyprzedzać kolejnych biegaczy, którzy zamykali strefę A1 (grupa wystartowała 3 min przed moją B1). Na całe szczęście wszyscy zachowywali się fair i gdy słyszeli za swoimi plecami moje głośne sapanie, kulturalnie schodzili z zewnętrznej. Każdemu starałem się podziękować.
Kolejne 5 km zrobiłem w 20 min i 22 sek Pierwsze 10 km pokonałem w czasie 40:46:
Gdzieś po tym 10-tym km pojawiła się ulica Janka Wiśniewskiego. To właśnie ona kosztowała mnie najwięcej sił. Wiatr robił tam co chciał skutecznie uprzykrzając życie. Nie było możliwości, aby się przed nim schronić. Po chwili pojawił się wiadukt, który jeszcze bardziej mnie spowolnił. Tempo spadło do ok 4:29 min/km.
2 komentarze
I gratuluję, i biegu, i biegowej rodzinki i świetnej relacji 🙂
Dzięki! 🙂
Jestem ciekawy czy córka będzie chciała pójść w moje biegowe ślady 😉