Tego startu miało nie być. 6 dni przed biegiem organizm odmówił mi posłuszeństwa. Poprawiłem przy tym chyba swoją aktualną życiówkę – termometr pokazał prawie 39,5 stopnia Celsjusza. Szybka wizyta u lekarza i partia leków z antybiotykiem w tle. Wtedy wiedziałem, że znowu będę musiał obejść się smakiem ponownie rezygnując z połówki w Dąbrowie. Zdrowie przecież jest najważniejsze, a z zawalonym gardłem wiele nie zdziałam. Tym bardziej, że 2 tygodnie później miałem w planach DOZ Łódź Maraton. Nie chciałem ryzykować.
Pierwsza fala zdziwienia pojawiła się w środę. Temperatury brak, gardło w o wiele lepszej kondycji. Czwartek i piątek przyniosły kolejną poprawę. Z minuty na minutę czułem się coraz lepiej. Przeziębienie zniknęło tak samo szybko, jak się pojawiło. Dąbrowo Górnicza! Czy Ty to widzisz? Szansa na wystartowanie była coraz większa.
Po pakiet pojechałem w sobotę. Biuro zawodów usytuowano w Hali Widowiskowo-Sportowej „Centrum”. Po wejściu minąłem stoisko z biegowym asortymentem i od razu udałem się na halę.
Bez najmniejszego problemu odebrałem pakiet startowy. W okolicznościowym worku znalazłem koszulkę, numer startowy, talon na posiłek i numer startowy.
W dzień biegu udałem się w to samo miejsce. Zaparkowałem koło hali i zabrałem się za przygotowywanie do biegu. Temperatura oscylowała w okolicy 9 stopni. Słońce wychodziło zza chmur. Postanowiłem więc pobiec w koszulce z krótkim rękawkiem. Miała to być doskonała odmiana po połówce w Gdyni, którą pokonałem w kurtce i leginsach.
Około 9:30 udałem się w okolice zaparkowanych autobusów, które miały nas zawieźć na start. Tak się złożyło, że trasa półmaratonu prowadzi od punktu A do punktu B – start i meta są w zupełnie innych miejscach. Wsiadłem do tego z numerem 1 i zająłem miejsce. Nie dość, że z przodu, to jeszcze przy oknie. Lepiej być nie mogło.
Autobusy ruszyły równo o 9:45, a przejazd trwał około 30 min. Kilkanaście autobusów wypełnionych po brzegi biegaczami musiało się nieźle prezentować.
Po dotarciu na miejsce rozpocząłem ceremoniał związany z przygotowaniem do startu. Banan, trochę izotoniku i rozgrzewka. W międzyczasie spotkałem Artura z klubu NGB Kłobuck, z którym pokonałem już kilkaset kilometrów w trakcie moich przyjazdów do Kłobucka.
Przed 11:00 ustawiliśmy się na linii startu. Chwilę później w niebo poleciały balony.
Ruszyliśmy.
Tydzień bez treningów. Dodatkowo osłabienie i antybiotyk. Z takiej mieszanki nie rodzą się legendy. Co najwyżej spektakularne upadki, które pamięta się przez lata. Postanowiłem, że spróbuję dobiec do mety w czasie 1:30-1:35 h.