Start zaplanowano na godzinę 15:00, miałem więc czas, aby ponownie udać się na plac gdzie kończono instalację biegowego miasteczka. Z minuty na minutę zaczęło ono robić coraz większe wrażenie. To nie była tylko dmuchana brama jak w większości tego typu biegów. Wszystko było perfekcyjnie zaplanowane. Wyglądało to tak, jakby przygotowywano się do jakiegoś sporego maratonu w jednym z większych europejskich miast.
Spacerując po Ujściu na Łabą zauważyłem jedną właściwość: długie płaskie, to teren bardzo deficytowy. W większości biegnie się w górę, aby po chwili zbiec w dół. No i są mosty, które raczej dodatkowo mogą wybić z rytmu. Koniec końców nie było aż tak tragicznie. Jak sobie później przejrzałem profil, to stwierdziłem, że na tej trasie dałoby się wykręcić jakiś przyzwoity czas. Może to potwierdzić m.in. doskonały wynik zwycięzcy.
Plan na bieg było prosty. Tym razem nie walczyłem o życiówkę (na całe szczęście!). Brakowało mi półmaratonu, który pokonałbym ze spora rezerwą. Nareszcie pojawiła się taka okazja. Za 2 tygodnie miałem być pacemakerem na 4:00 h w trakcie PKO Silesia Marathonu. Nie chciałem więc ryzykować i do biegu postanowiłem podejść na totalnym luzie. Już sam ten fakt niesamowicie odciążył mi psychikę.
Około 13:00, wraz z grupą pozostałych biegaczy, wyruszyliśmy z hotelu. Chwilę później rozpoczął się bieg rodzinny, który towarzyszy chyba każdemu z biegów ligi RunCzech. Choć było chłodno i ciężkie, deszczowe chmury wisiały w powietrzu, ludzi było naprawdę sporo. Podszedłem do barierek, aby dopingować biegaczy.
Padł strzał startera i ruszyli: dzieci, dzieci z rodzicami, dzieci w wózkach i nawet jedno na rowerze. No i tak biegli i biegli i nie było widać ich końca. 3000 zawodników. Tak, dobrze przeczytaliście. W biegu rodzinnym wzięło udział 3000 biegaczy. Zaledwie 700 osób mniej, niż w biegu głównym. Jak na polskie warunki jest to wprost niewyobrażalna liczba. Przecież czasami tyle osób bierze udział w maratonie. Albo nawet mniej.
Przed biegiem głównym zostałem poproszony o odczytanie informacji pogodowej w języku polskim. Kilka rzeczy w tekście musiałem jednak zmienić. Zdanie, w którym pojawiło się hasło „kolor obciążenia temperaturowego” nijak mi nie pasowało i brzmiało jakby było żywcem wyjęte z translatora. Chciałem na szybko wymyślić jakiś zamiennik, ale nie zdążyłem. No i polska część biegaczy dowiedziała się o istnieniu „koloru obciążenia temperaturowego”. Przepraszam.
Chwilę później stałem już w swojej strefie startowej. Półmaraton miał być ostatnim długim wybieganiem przez październikowym maratonem, więc chciałem się trzymać tempa nieco poniżej 5 min/km. Taki był plan, a wyszło jak zawsze.
Padł strzał startera i ruszyliśmy.
Podniosła muzyka, setki kibiców, pierwszy zakręt i… od razu podbieg. Tego dnia miałem go pokonać jeszcze kilka razy. Pogoda była wprost idealna – około 12 stopni i bezwietrznie. W takich warunkach łatwo o poprawienie swojej życiówki.
Pierwszy kilometr pokonałem nieco za szybko bo w 4:39 min/km, więc od razu postanowiłem zwolnić. Przy okazji zrobiłem trochę zdjęć i zacząłem przybijać piątki. Pierwszą dychę zamknąłem w czasie 47:40 min.
Jeszcze zanim tego dokonałem wbiegliśmy na teren fabryki Spolchemie, która zajmuje sporą część miasta. Od tego momentu, przez kilka kilometrów widziałem rury, zbiorniki i szybkozłączki. Nie ukrywam, że na ten fragment czekałem najbardziej, gdyż jest to jeden z najbardziej charakterystycznych punktów trasy. Pamiętam długą prostą wśród budynków fabryki. Nadawał się idealnie na rozwinięcie jakiejś kosmicznej prędkości. Zrobiłem tam kilka zdjęć i znowu ruszyłem przed siebie.
Nie wiem kto układał playlistę, ale wiem, że zrobił to niezwykle dobrze. W trakcie biegu trafialiśmy albo na DJ’ów, albo na scenę z zespołami grającymi na żywo. Każdy z punktów niesamowicie podnosił na duchu. Podobna sytuacja dotyczyła wolontariuszy, który stali wzdłuż całej trasy. Gwizdali, klaskali i żywiołowo dopingowali. Oczywiście genialnie sprawdzili się także mieszkańcy. Starałem się podziękować tylu osobom, ilu byłem w stanie. Podbiegałem to na lewo, to w prawo nadrabiając drogi. Ważne, że mogłem przybić po piątce tym, którymi od dłuższego czasu nikt się nie zajmował. Chociaż tak mogłem im się odwdzięczyć.
9 komentarzy
Cześć,
fajna relacja. Mieliśmy okazję zamienić dwa zdania przed startem. Beg super, no i udało mi się poprawić o półtorej minuty życiówkę 🙂 Byłem parę sekund przed Tobą 1:40:34. Pozdrawiam
Adam (ziko303)
Pamiętam 🙂 Fajnie było się spotkać.
Czytałem Twój wpis na forum bieganie.pl.
Super! Gratuluję nowej życiówki. Trasa wydawała się pofalowana, ale chyba rzeczywiście sprzyjała poprawianiu PB.
Gratuluję i startu i tradycyjnie świetnej relacji 🙂
Dzięki! 🙂
Ołomuniec już masz w kolekcji. Czas na pozostałe 😉
No i znowu Ci się włączył tryb: wąż kusiciel 🙂 Że palcem nieodzianym nie pokażę dzięki komu (między innymi) startuję w 1/2 na Silesii 😉
Tym biegiem stresuję się teraz najbardziej na świecie!
Pacemaker na 4:00 h.
Po co mi to było… :/
Bo jesteś dobrą duszą, dzięki Tobie tacy jak ja zobaczą na zegarze na mecie magiczną trójkę z przodu 🙂 Ja to żałuję, że akurat w całości nie biegnę, ale połówce, cóż, może jeszcze kiedyś będziesz też robił dobre uczynki 🙂
I znowu świetna relacja 😀 zachęciłeś nas, aby kiedyś tam pobiec!
Pozdrawiamy, Rodzinka Biega
Dzięki! 🙂
Musicie się tam pojawić. Najbliższej polskiej granicy jest Ołomuniec. Warto od niego zacząć.