W powietrzu, oprócz sporej wilgotności, czuć było atmosferę biegu. Na pół godziny przed startem konferansjer, wraz z ekipą afrykańskich bębniarzy, odwalił kawał dobrej roboty. Ostatnie kilkadziesiąt sekund ich popisu możecie obejrzeć na poniższym filmie:
Po chwili pojawili się pacemakerzy z charakterystycznymi żaglami na plecach. Sprawiało to wrażenie, że w trakcie biegu byli widziani z dobrych kilkuset metrów.
Strzał startera.
Ruszyliśmy!
Bruk szybko zamieniliśmy na asfalt. Po kilkuset metrach skręciliśmy w lewo. Przede mną pojawiło się słońce, które powoli zaczęło się chować za horyzontem. Wokół kibice, którzy szczelnie wypełnili trasę gwiżdżąc, klaszcząc i wiwatując. Wszystko idealnie zgrało się w czasie. Wiecie, to była jedna z tych scen, które na długo pozostają w głowie. Wtedy zapominasz o zmęczeniu związanym z wielogodzinną podróżą. Biegniesz i po prostu cieszysz się jak dziecko. Czyż nie o to w tym wszystkim chodzi?
Ulicą Pražská dotarliśmy do skrzyżowania. Ponowny zakręt w lewo i po niecałym kilometrze biegliśmy wzdłuż Wełtawy. Od razu dodam, że ulicę Pražská mieliśmy pokonać jeszcze dwukrotnie.
Czwarty kilometr zrobiłem w 4:28 min/km. Biegnąc wzdłuż rzeki stwierdziłem, że poruszam się chyba trochę za szybko. Na całe szczęście powodem nie było zbyt wysokie tętno. To utrzymywało się na zadowalającym poziomie, a więc w okolicy 170 unm. Nie chciałem po prostu, aby bieg szybko się skończył. Nie po to jechałem taki kawał drogi.
Zwolniłem więc. Wydawało mi się, że zrobiłem to porządnie. Teraz widzę, że kolejne kilometry pokonywałem zaledwie 5 sekund dłużej. Zawsze to coś.
Minęliśmy tabliczkę z oznaczeniem 5-go kilometra. Zajęło mi to dokładnie 22 min.
Wkrótce byłem z powrotem na rynku. Co tam się działo!
Drugi most i znalazłem się w okolicy biurowca, w którym odbierałem swój pakiet startowy.
Zacząłem przybijać coraz większą ilość piątek. Wielokrotnie, gdy zakręt skręcał w lewo, podbiegałem do ludzi, którzy znajdowali się na prawej stronie nadrabiając nieco trasy. Powód był prosty – im również chciałem podziękować za doping. Ten po raz kolejny przeszedł moje wyobrażenia jak powinien wyglądać.
Co kilkadziesiąt metrów stali wolontariusze z wuwuzelami. Pomiędzy nimi kibice, a co 1-2 km – punkt z muzyką. Ta była przeróżna. Byli DJ’e, lokalne zespoły rockowe, a także orkiestra, która zajęła kilka dobrych namiotów i grała same standardy. Bajka!