Plan na bieg był następujący: pobiec bez żadnego planu. Po prostu. Gdy będzie się dało, to przyspieszę. Gdy wysokie tętno mnie przytka – od razu zwolnię. Dodam, że rano byłem na treningu z Magdą: 15 km po pofałdowanym Parku Śląskim. Nie wiedziałem więc, jak na dodatkowe 21 km zareaguje mój organizm. Byłem przygotowany na wiele wariantów.
Początek był szybki. Tak się złożyło, że ustawiłem się koło pacemakerów na 1:30 h i to wraz z nimi zrobiłem prawie 2,5 km. Pierwszy i drugi km wyszedł równo po 4:08 min. W zasadzie cały czas było z górki, więc grzechem byłoby z tego nie skorzystać.
Zaraz za 2-gim km pojawił się ostry zakręt w lewo. Z prawej strony stali kibice. Chciałem im podziękować za doping i pomachać. Okazało się, że zrobiłem to tak energiczne, że z kieszeni wypadł mi żel. Jako, że dysponowałem tylko jednym i chciałem go użyć dopiero w drugiej połowie biegu, zahamowałem i szybko się po niego wróciłem. Gdy spojrzałem przed siebie, pacemakerzy na 1:30 h byli już daleko przede mną. W zasadzie to i dobrze. Czułem, że i tak będę musiał zwolnić.
Kolejne 2 km to był fragment, o którym mówili mi Szymon i Iza. Było tak jak opisywali. Po bokach, co kilkaset metrów stały samochody, które oświetlały drogę. W trakcie pierwszego okrążenia było jeszcze w miarę jasno. W trakcie drugiego było już jednak tak ciemno, że bez ich pomocy, kilka osób zapewne wylądowałoby w rowie i nie wróciłoby o czasie do domu.
Po wybiegnięciu z lasu znowu skręciliśmy w lewo. Przed nami pojawił się pierwszy, znaczący podbieg. Zacząłem energicznie pracować ramionami i wkrótce byłem na jego szczycie. Pierwszą piątkę zrobiłem w 21 min.
Najgorsze było dopiero przede mną. Po chwili wytchnienia pojawił się kolejny, mniejszy podbieg. Na jego końcu znajdował się wodopój, a także konferansjer, który żywiołowo zagrzewał do dalszej walki.
No i się stało.
Skorzystałem z kurtyny wodnej, wziąłem łyk wody, dobiegłem do pana z mikrofonem, po czym skręciłem w prawo.
No i co tam mogło na mnie czekać?
Tak! Zgadza się! Kolejny podbieg.
Ale jaki!
W tamtym momencie wydawało mi się, że wspinam się na pionową ścianę. Po kilkudziesięciu metrach dotarłem na górę. Co z tego, skoro w kadrze miałem kolejny podbieg? No a co było za tym kolejnym?
Jeszcze jeden.
To był ten słynny podbieg do Kopca Wyzwolenia.
Jeżeli ktoś miał się poddać, to ten fragment nadawał się do tego wprost wybornie. W zasadzie to nadawał się także do tego, aby w ogóle rzucić bieganie i przerzucić się na warcaby albo jakiegoś innego madżonga.
O dziwo, moje tempo nie spadło jakoś drastycznie.
Na najtrudniejszym z podbiegów nie przekroczyło 4:46 min/km.
Na jego końcu znajdował się nawrót. Powoli wyrównałem oddech, po czym zacząłem zbieg w okolicy 4:20-4:25 min/km.
Gdzieś po minięciu 11 km dotarła do mnie jedna z najlepszych informacji tego wieczora. Choć trasę biegu wkułem na pamięć, ubzdurałem sobie, że składa się ona z 3 pętli.
No i tak sobie biegnę koło jednego z biegaczy, po czym się go pytam: „Ej! Ale trasa składa się z 2 pętli, co nie!?!”. Nic nie powiedział tylko skinął głową i pokazał mi 2 palce. Na szczęście nie były to palce środkowe. Wśród nich znalazł się także wskazujący.
Odetchnąłem z ulgą.
Wkrótce z powrotem znalazłem się w miejscu, w którym dalszą drogę rozświetlały rozstawione samochody. Poprzedzał go punkt z wodą, na którym zwolniłem, aby wziąć żel. Później zakręt w lewo, podbieg, a następnie kolejny punkt odżywczy i znajome bity z głośnika.
Wtedy już wiedziałem co mnie za nim spotka. Na chwilę przystanąłem, aby w spokoju się napić. No nic – czy tego chcę, czy też nie, spróbuję pokonać ten potrójny podbieg.
Pech chciał, że chwilę wcześniej zaczął mnie boleć brzuch. To był jeden z tych bólów, który przeważnie kończy się w pomieszczeniu z literami „W” i „C”. Z czymś takim daleko się nie zabiegnie. Na pewno nie w tempie poniżej 5 min/km.
To był moment, w którym po raz pierwszy musiałem przejść do marszu. Trochę szedłem, trochę biegłem i po jakimś czasie wdrapałem się na pierwszy podbieg. Tempo z 5:06 min/km spadło o całą minutę.
3 komentarze
Piękna relacja, gratuluję lekkości pisania, jakości fotek i wytrzymałości na treningi. Mój mały rozumek co prawda nie potrafi zrozumieć sensu porannej piętnastokilometrowej rozgrzewki przed wieczornym startem w półmaratonie, ale może z wiekiem przyjdzie mi zrozumienie 😉
Z tą lekkością pióra bym nie przesadzał. Pierwszy akapit pisałem chyba z 37 minut 😉
Już tłumaczę skąd ten poranny – 15km trening przy obciążeniu rzędu 25 kg 🙂
Magda jest coraz starsza. Nie wiem jak długo jeszcze będzie czerpała frajdę z naszych weekendowych treningów. Muszę więc maksymalnie wykorzystać ten czas 🙂
Wynik na półmaratonie bym sprawą drugorzędną.
A teraz rozumiem 🙂 Biegaj na każdy możliwy sposób, niech Ci (Wam) to frajdę sprawia równie wielką, jak czytelnikom czytanie o Waszym bieganiu…