Dotarłem na koniec ostatniej części podbiegu i jedyna myśl, która chodziła mi po głowie, dotyczyła zejścia z trasy i skorzystania z toalety. To był punkt kulminacyjny. Nic więcej się dla mnie wtedy nie liczyło.
Pamiętam że znalazłem przesmyk między drzewami, a później to już niczego nie pamiętam. Wyszedłem zza nich jak młody bóg!
Zresztą poniżej macie porównanie 2 km: 18 km to „before”, a 19 to „after party” 😉
Kilka razy przeszedłem jeszcze do bardzo krótkiego marszu. Byłem wykończony. Zarówno podbiegami, kilometrażem (ten 19 km był moim 34 km tego dnia), a także problemem z brzuchem. Powoli zbliżałem się do mety. Tempo cały czas utrzymywało się na akceptowalnym poziomie, a więc poniżej 5 min/km.
Zakręt w lewo i prosta, którą dostałem się w okolice mety.
Na jej końcu usłyszałem doping Izy i Szymona. Gdy do nich dobiegłem, w żołnierskich słowach pochwaliłem się co mnie spotkało na drodze, po czym Szymon, aby zmotywować mnie na tych ostatnich metrach, zaczął przy mnie przyspieszać. Nie mogłem mu być dłużny i w sprincie pokonałem kilkadziesiąt metrów.
Ostatni zakręt, ostatnia prosta… meta!
Minąłem ją, wziąłem medal, po czym tak jak stałem, tak sobie usiadłem.
Wreszcie mogłem odpocząć.
Po chwili dołączyła do mnie Iza i Szymon, z którym poszedłem odebrać rzeczy z depozytu. Na oświetlonej murawie Szymon zrobił mi zdjęcie, dzięki któremu śmiało mógłbym dokonać transferu do Juwentusu Turyn.
Wyglądam na nim jak Ronaldo albo inny Citko!
No dobra… bardziej jak Citko, niż Ronaldo :/
Jak oceniam bieg?
Trasa była bardzo dobrze zabezpieczona. Tam gdzie było ciemno, a nie było latarni, organizator zadbał o dodatkowe oświetlenie w postaci wspomnianych już samochodów. Dodatkowo, wzdłuż trasy, co jakiś czas stali wolontariusze z pochodniami. Punkty odżywcze były dobrze zagospodarowane. Fajnie, że pojawiły się kurtyny wodne. No i bardzo dobrze opiekowano się biegaczami w trakcie newralgicznych punktów, na których w lewo biegły osoby na dychę, a w prawo półmaratończycy. Dzięki ich pracy, trudno było się pomylić. Już z daleka krzyczeli co, gdzie, jak i dlaczego.
Pogoda do biegu była wprost idealna. Było chłodno i zdaje się, że pod koniec padał nawet lekki deszcz.
Co według mnie można by poprawić?
Moim zdaniem, w przyszłym roku, biuro zawodów można by (a nawet trzeba) otworzyć także w przeddzień biegu. A w sam dzień biegu – ustawić więcej namiotów. Dzięki temu część osób wcześniej odebrałaby pakiet i nie byłoby sytuacji, w której na kilkanaście/-dziesiąt minut po zamknięciu biura zawodów, sporo osób stoi w kolejce, aby odebrać swój numer startowy.
Co do samochodów, które stały na leśnym odcinku i oświetlały trasę. Może można by w nich zapodać jakieś głośne i tłuste bity? Tak, aby jeszcze mocniej zdopingować do dalszej walki. Szczególnie na tym fragmencie, gdzie kibice raczej nie występują.
W Piekarach Śląskich postaram się pobiec w przyszłym roku. To ciekawa połówka na biegowej mapie Śląska.
Z podbiegiem, który może się przyśnić we dnie i w nocy.
3 komentarze
Piękna relacja, gratuluję lekkości pisania, jakości fotek i wytrzymałości na treningi. Mój mały rozumek co prawda nie potrafi zrozumieć sensu porannej piętnastokilometrowej rozgrzewki przed wieczornym startem w półmaratonie, ale może z wiekiem przyjdzie mi zrozumienie 😉
Z tą lekkością pióra bym nie przesadzał. Pierwszy akapit pisałem chyba z 37 minut 😉
Już tłumaczę skąd ten poranny – 15km trening przy obciążeniu rzędu 25 kg 🙂
Magda jest coraz starsza. Nie wiem jak długo jeszcze będzie czerpała frajdę z naszych weekendowych treningów. Muszę więc maksymalnie wykorzystać ten czas 🙂
Wynik na półmaratonie bym sprawą drugorzędną.
A teraz rozumiem 🙂 Biegaj na każdy możliwy sposób, niech Ci (Wam) to frajdę sprawia równie wielką, jak czytelnikom czytanie o Waszym bieganiu…