Tak na 40 minut przed startem, który zaplanowano na godzinę 18:15, pojawiłem się przy Pomniku Powstań Śląskich:
Od razu po wykonaniu ww. zdjęcia, schowałem się w cieniu, gdzie spędziłem następne pół godziny. Mocno zdziwiło mnie to, że w niedługim czasie rozpoczęła się żywiołowa rozgrzewka. To znaczy ok, co kto woli. Osobiście, wolałem się schować przed słońcem, niż energicznie skakać na tej rozgrzanej patelni.
Rozgrzewkę wykonałem we własnym zakresie. Kilka skipów i rytmów i byłem gotowy do biegu.
Przeskoczyłem barierkę, po czym ustawiłem się w pierwszej linii. Cel na bieg był taki, jak ostatnio: mocno od początku, do samego końca. Na tak krótkim dystansie nie ma sensu obierać jakąś szczególną taktykę. Trzeba po prostu dać z siebie wszystko i zobaczyć co z tego wyjdzie.
Niestety, na oficjalnych zdjęciach organizatora zostałem wycięty. Wiem, że moja koszulka odstawała od reszty, więc rozumiem ten zabieg.
Żółtą strzałką oznaczyłem swój lewy biceps, a strzałką w kolorze czerwonym – miejsce ugryzienia meszki, dzięki której pięknie spuchła mi gicz.
Minęła 18:15, a startu nie ma. Okazało się, że organizator potrzebuje jeszcze 5 minut. Ruszyliśmy równo o 18:20. Wystrzeliłem jak z procy. Nawet się nie zorientowałem, gdy za plecami zostawiłem rondo. W zasadzie to się temu nie dziwię. Moje średnie tempo wynosiło wtedy 3:11 min/km.
Zwolniłem i starałem się wyrównać oddech. Na trasie byłem dopiero od kilkudziesięciu sekund, moje tętno zaczęło przekraczać granicę 170 bpm. A gdzie tam jeszcze?
Znaleźliśmy się na blisko 1-kilometrowej prostej. Pamiętam, że słońce oślepiało, aż miło. Było nieznośnie gorąco. Pierwsze 1000 metrów i czas 3 minuty i 26 sekund. Spojrzałem na Garmina i stwierdziłem, że chyba muszę nieco zwolnić. W tym tempie i przy tak wysokiej temperaturze, może się to po prostu dla mnie źle skończyć.
Skręciliśmy w prawo. Po lewej mieliśmy Centrum Handlowe Silesia, a przed nami wirtualne oznaczenie 2-go kilometra. Pokonałem go o całe 13 sekund wolniej, niż ten poprzedni. Zawsze to coś.
Gdzieś w połowie tego drugiego kilometra skręciliśmy w lewo. Po ostatnich kilkuset metrach, na których biegliśmy delikatnie pod górę, wreszcie był zbieg.
Przed moimi oczami pojawił się zraszacz, który swoim zasięgiem objął pół ulicy. Super, że na tak krótkim biegu organizator starał się ulżyć biegaczom. Nie chciałem sobie zmoczyć tapicerki, wszak wkrótce miałem z powrotem usiąść za kółko, więc zraszać ominąłem bokiem.
Kolejny zakręt w lewo i Garmin dał znać, że 3-ci kilometr pokonałem w czasie 3:41 min. Do mety pozostało dokładnie 1200 metrów, a tętno właśnie dobijało do… 190 bpm. To właśnie z racji wysokiego tętna, nie byłem w stanie mocniej przyspieszyć.
Po pokonaniu długiej prostej skręciliśmy w prawo i zameldowaliśmy się w Parku Śląskim. Tego widoku pragnąłem od samego początku. Nad głowami mieliśmy cień, a przed sobą kolejną – długą prostą. Nie dość, że w oddali widziałem już zarys mety, to prowadził mnie do niej nieustający zbieg. Nie wiem jak to zrobiłem, ale mimo wszystko jeszcze mocniej przyspieszyłem. Tempo wzrosło do 3:19 min/km.
Garmin wykrzyczał, że 4-ty kilometr trwał 3 minuty i 43 sekundy. Resztkami sił pomachałem Magdzie i Ewelinie, które znalazłem po lewej stronie barierek. Następnie skupiłem się na tym, aby jak najszybciej zakończyć ten ból i cierpienie. Od kilku minut biegłem na tętnie 192 bpm.
Zastopowałem swój cyferblat, po czym upadłem na kolana. Wziąłem kilka głębszych oddechów. Uspokoiłem tętno i jako tako byłem gotowy na odbiór medalu.
Okolica mety ponownie – jak w zeszłym roku – zrobiła na mnie spore wrażenie. Gdziekolwiek się człowiek nie spojrzał, to wszędzie widział flagi. Polska jest obecnie podzielona jak chyba jeszcze nigdy przedtem. Fajnie, że chociaż na chwilę, w powietrzu można było wyczuć jakąś taką jedność (?). Ciężko jest mi to dokładnie opisać.
Wspólnie wróciliśmy do domu. Po dwóch startach w ten upalny weekend, czułem się jakby mnie ktoś wypluł na ciepły asfalt i zostawił na kilka godzin.
W zeszłym roku metę pokonałem w czasie 15:25 i zająłem 24 miejsce w klasyfikacji OPEN. W tym poprawiłem się o całe 41 sekund, a w OPEN przesunąłem się o całe 10 pozycji. Choć z Dawidem nie trenuję pod typowo szybkie i krótkie bieganie, (priorytetem jest jednak maraton), fajnie, że nie daję ciała na krótszych dystansach. Jakby na to nie patrzeć, to te 4200 metrów pokonałem w średnim tempie 3:31 min/km. Zająłem 14 miejsce na blisko 1800 biegaczy.
Jakie miejsce zajmę w przyszłym roku?
Tego przewidzieć nie sposób.
Wiem jedno – na pewno będzie gorąco,
a ja znowu dam z siebie wszystko.