Close Menu
    Facebook X (Twitter) Instagram
    Facebook Instagram YouTube
    drogadotokio.pl – Blog o bieganiu
    • Relacje
      • Starty
      • Treningi
    • World Marathon Majors
      • Boston Marathon – 2023 i 2024
      • Virgin Money London Marathon – 2019
      • Bank of America Chicago Marathon – 2018 i 2022
      • TCS New York City Marathon – 2017 i 2019
      • Tokyo Marathon – 2015
      • BMW Berlin Marathon – 2013 i 2021
    • RunCzech
    • Testuję
    • Teksty
    • Tablica wyników
    • Więcej info
      • FAQ
      • Media
      • O mnie
      • Współpraca
    drogadotokio.pl – Blog o bieganiu
    Jesteś tutaj:Home»Teksty»Gdzie byłem, gdy mnie nie było? – vol. 1

    Gdzie byłem, gdy mnie nie było? – vol. 1

    0
    By Marek on 18 grudnia 2025 Teksty

    Przed Wami jeden z bardziej osobistych tekstów, który tutaj znajdziecie. To próba zmierzenia się z kilkoma miesiącami 2025 roku, które – jestem tego coraz bardziej pewien – odcisnęły piętno na reszcie mojego życia. Wiem, że brzmi to niezwykle patetycznie, ale taka jest prawda.

    Jak to jest, gdy jednego dnia żyjesz – bądź starasz się żyć – pełnią życia, a drugiego meldujesz się na izbie przyjęć, gdzie wbijają ci Ketonal w lewy półdupek? I ten Ketonal tak nie za bardzo chce zadziałać?

    I tak sobie leżysz na kozetce i myślisz: „Sorry, ale co tu się właśnie odwaliło?!?”

    Zapraszam na pierwszy, z dwóch tekstów.
    Dowiecie się z niego co się ze mną działo, gdy moje ciało nie działało.

    1. Objawy

    Biegam od 2012 roku. To szmat czasu, w trakcie którego pokonałem ponad 28 000 kilometrów. Przez ten okres bolało mnie już prawie wszystko. Z całego wachlarza kontuzji najczęściej dominowały łydki i słynne Shin Splints, które systematycznie mnie nawiedzały. Przez te kilkanaście lat, moja najdłuższa biegowa absencja trwała maksymalnie dwa tygodnie. Po każdej chorobie / kontuzji szybko wracałem do biegania i dalej robiłem swoje.

    Ale do brzegu, bo mi rosół stygnie.

    To może ja wrzucę zdjęcie z koncertu Dawida Podsiadło, który odbył się w czerwcu 2024 r.?

    Wraz z żoną Eweliną kupiliśmy bilety na płytę. Bliżej sceny i zdecydowanie większy klimat, niż na miejscach siedzących. Jedyny minus? Trzeba stać i to z dobrych kilka godzin. No, ale co to dla mnie? Wysportowanego biegacza po 40-stce?

    Pamiętam, że tak po 2-3 godzinach zaczęła mnie boleć lewa łydka. To tak w zasadzie nie był nawet ból, a takie punktowe zmęczenie (?), które wskazałem na poniższym zdjęciu:

    Pomyślałem: „Dziwne. Tego jeszcze u mnie nie grali. No, ale ok. Nie z takimi pierdołami człowiek już sobie w życiu poradził”.

    Mijały kolejne miesiące, a uczucie zmęczenia przepoczwarzyło się w delikatny ból. Dodam, że nigdy, przenigdy nie czułem go w trakcie biegania. Pojawiał się zaraz po nim, albo po jakimś dłuższym siedzeniu w jednej pozycji. I trwał dosłownie kilka/kilkanaście minut.

    Co więc zacząłem robić? To co zawsze w takich przypadkach. Jeszcze mocniej przykładałem się do rolowania i rozciągania. Ból z czasem ustąpił i wydawało się, że wszystko wróci do normy. Tak jak zawsze, co nie?

    Niestety nie w tym przypadku.

    Trenowałem, ładnie biegałem i wziąłem udział w kilku zawodach. Noga zaczęła mi jednak coraz bardziej dokuczać. Szczególnie po weekendowych, długich wybieganiach. Miałem wtedy kłopot ze wstaniem od stołu po śniadaniu. Pojawiał się mocny ból i przez kilka chwil idąc kulałem. 5 minut później już było ok. Ból ustępował, choć cały czas czułem to miejsce. Zawsze w tym samym, jednym punkcie – na górze, po zewnętrznej stronie łydki.

    Regularnie startowałem. Nie brakowało mi ani szybkości, ani wydolności. Jeszcze w kwietniu byłem przecież 3 w klasyfikacji OPEN w biegu Korfantego. Nie spodziewałem się tego, że za mniej niż miesiąc, wszystko obróci się o 180 stopni i zamiast walczyć z rywalami o podium w tempie 3:40 min/km, będę walczył z samym sobą. O to, żeby krzycząc z bólu, nie obudzić córki, która zasypiała w pokoju obok.

    21 maja poszedłem do parku śląskiego na 15 km. Jak zawsze, tak i tym razem po treningu zacząłem się rozciągać, opierając stopę na wyprostowanej nodze o schody. W plecach, a bardziej chyba nawet w tyłku, poczułem dziwny prąd. Jakby ktoś mnie poraził i momentalnie odpuścił. Stwierdził, że nie warto, bo zaraz i tak mnie zmiecie z planszy.

    Kilka godzin później już nic nie było takie samo.

    2. D-Day.

    To był czwartek 22 maja 2025 roku. Alarm obudził mnie o godzinie 5:40. Wstałem i chciałem zrobić krok, ale… nie za bardzo byłem w stanie tego dokonać. Łydka boli i piecze. O! I jeszcze ciągnie mnie po udzie. Tak mocno jak jeszcze nigdy przedtem.

    Co do cholery?!?

    Poranna toaleta, śniadanie i lekko kuśtykając pojechałem do pracy. Herbata, odpalony Windows i wiśta wio! Zabieram się za pisanie ważnych pism. Ale co się dzieje? Nie mogę wysiedzieć. To może sobie wstanę?
    Podniosłem biurko na wysokość 1 metra i wróciłem do Worda. Szajse! Stać to ja za bardzo też nie mogę.

    Z każdą chwilą ból stawał się nie do zniesienia. Wtedy już nie bolało mnie słynne miejsce, które powyżej Wam zaznaczyłem. Ostry ból i pieczenie czułem od lędźwi przez lewe udo, lewą łydkę i całą stopę. To było tak, jakby ktoś przebił mi lewą nogę jakimś rozżarzonym prętem. Mało tego! Gdyby dodatkowo nim majstrował. Okręcał go wokół własnej osi. Wyciągał, a następnie szybko i równie boleśnie – zadawał nim kolejne ciosy. Coraz mocniej i mocniej.

    To właśnie czułem w środku. A na zewnątrz? Wbrew pozorom nic. Okazało się, że straciłem powierzchowne czucie w całym udzie, łydce i 3 zewnętrznych palcach stopy.

    Szybko odkryłem, że jedyną pozycją, w której nie boli mnie 12 na 10, a jedynie 11 na 8, była pozycja horyzontalna. Jakimś cudem udało mi się schylić, kucnąć, przewrócić na bok i wyprostować. Leżąc tak w biurze na podłodze, zostałem znaleziony przez jednego z kierowników. Zapewne nie spodziewał się mnie tam, gdzie mnie zastał.

    Stwierdziłem, że to nie ma sensu.
    Tak mnie wszystko bolało, że nie byłem wstanie wylogować się z Pasjansa.

    Udałem się na izbę przyjęć. Dostałem dwa zastrzyki. Jednym z nich był Ketonal. Z tego co pamiętam, Ketonal działał na mnie od zawsze. Domięśniowo tym bardziej powinien pomóc. Czekam i czekam i nic. Pomimo iniekcji ból wcale nie mijał. Miałem wrażenie, że był nawet jeszcze większy, niż chwilę przedtem.

    Szybka wizyta u lekarza pierwszego kontaktu i diagnoza: rwa kulszowa.

    Przepisano mi kolejne zastrzyki i kilka tabletek.

    Jakoś udało mi się wrócić do mieszkania. Położyłem się na prawym boku i rozpoczęły dwie najtrudniejsze doby w moim życiu.

    Nie sądziłem, że cokolwiek może tak boleć jak atak rwy kulszowej. Nie było pozycji, w której nie odczuwałbym bólu. I to takiego, który potrafił w sekundę wycisnąć resztkę łez. Pierwszej nocy nie pamiętam i nawet nie chcę jej pamiętać. Byłem zmęczony, obolały i jedyne o czym marzyłem, to choć na chwilę zasnąć. Zdrzemnąć się i odpłynąć. To niestety było niewykonalne. Jedyny stan, który mógłby mi pomóc w uśmierzeniu bólu był chyba stan nieważkości.

    3. Badania, rezonanse, kasa i konsultacje.

    W piątek wróciłem do lekarza pierwszego kontaktu. Dostałem kolejne leki i serię zastrzyków. Wśród nich pojawił się steryd, a także witamina B. Słyszałem historie o tym jak mocno bolą oleiste zastrzyki z witaminami. Wiecie co? Rwa kulszowa bolała mnie tak mocno, że nawet gdyby mi strzykawkę z witaminą B wbito w oczodół, nie zająknął bym się. Ani nie pisnął nawet. Nic, a nic.

    W piątek udało mi się zrobić RTG i otrzymać opis, z którego jasno wynikało, że mam problem. Na poziomie L5-S1 znaleziono wypuklinę krążka międzykręgowego z wyraźnym uciskiem i przemieszczeniem korzenia zstępującego lewego.

    Zresztą ładnie widać to na poniższym zdjęciu:

    Noc z piątku na sobotę nie była lepsza. To właśnie w sobotę po raz pierwszy w życiu wyjąc popłakałem się z bólu.

    W poniedziałek odwiedziłem BlueBall. Poinstruowano mnie jak się położyć, aby nie czuć bólu. Jak się porozciągać, aby bardziej otworzyć przestrzenie między kręgami i pozwolić nieco wsunąć się dyskowi, który postanowił się wysunąć.

    Rwa kulszowa właśnie w ten sposób pokazuje swoje najstraszliwsze oblicze. Dysk się wysuwa, zaczyna drażnić nerw, który ciągnie się, aż po opuszki palców w stopach. Im dalej od lędźwi czujesz ból, tym gorzej. Ja czułem go w na końcu palców, więc gorzej być nie mogło. A ból sam w sobie jest trudno opisać. Kto tego nie przeżył i zna go jedynie z opowieści, to jego szczęście. Oby nigdy nie musiał się przekonywać na własnej skórze co oznacza rwa.

    Właśnie wtedy, po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z tego, że ból lewej łydki wcale nie był związany z jakimś przyczepem, bądź bezpośrednio z mięśniem. Że to nie była sprawa związana z bieganiem i efektem przeciążenia. To już wtedy organizm dawał znać, że dysk zaczyna drażnić nerw. Z tym, że robił to w tak utajony sposób, że konia i klacz z rzędem temu, kto postawiłby mi wtedy taką diagnozę. Zrobiłby to po przy tak dziwnych symptomach. Przecież nikt przy bólu łydki nie idzie prywatnie na rezonans lędźwi? Tym bardziej, jeżeli te lędźwie w ogóle nie bolą.

    W poniedziałek poszedłem do neurologa z prośbą o postawienie mnie do pionu. Za kilka dni miałem lecieć do Irlandii na maraton. Oczywiście o biegu nie było mowy. Chciałem chociaż móc przeżyć lot aeroplanem i nie zepsuć weekendu, który wspólnie planowaliśmy od blisko roku. Spotkać się z przyjaciółmi, z którymi dawno się nie widziałem.

    Dostałem nową partię leków. Sterydy zaczęły działać i 5 czy 6 doba została już w miarę przespana. Wyjazd do ostatniego dnia stał pod znakiem zapytania. Na całe szczęście ból powoli mijał. Byłem wtedy w stanie nawet pójść do Lidla. Co z tego, że po 70 metrach musiałem usiąść i odpocząć? Pamiętam jak kierownik zmiany znalazł mnie wśród butelek z alkoholem i spytał: „A Pan co tutaj robi?”.

    A nic. Tak sobie siedzę.
    Czy coś.

    Polecieliśmy do Irlandii. Odebrałem pakiet, po czym spędziliśmy fantastyczne 4 dni. Ból pojawiał się jedynie po dłuższym staniu. Atak rwy odpuścił. Noga bolała, ale już tak jedynie 6-7 na 10 w skali Apgar.

    Każdy, z którym rozmawiałem, mówił, że atak rwy trwa do 14 dni i później już jest tylko lepiej. Z lekkim, acz upierdliwym bólem wróciłem do pracy. Wytrzymałem w niej 4 dni. Im dłużej siedziałem, tym szybciej wszystko wracało do punktu wyjścia.

    Na początku czerwca poszedłem na badanie MR. Opis chciałem skonsultować z neurolog, która stawiała mnie do pionu przed Irlandią. Usłyszałem, że operacja na razie nie jest wskazana, ale gdyby ból w dalszym ciągu się utrzymywał, to muszę się skonsultować z neurochirurgiem.

    Pomyślałem: „Ta! Jasne! Neurochirurg! xD”.

    Dni mijały, a większej poprawy niestety nie zauważyłem. W międzyczasie zrobiłem badanie EMG, na którym wyszła neuropatia nerwu piszczelowego lewego. Im dłużej to wszystko trwało, tym dłużej nerw był uciskany i moja lewa łydka coraz bardziej przypominała kawałek galarety, który poruszał się bezwiednie przy każdy następnym kroku.

    Dzięki przyjacielowi dotarłem do dr n. med. Mariusza Śmigiel i to był strzał w dziesiątkę. On jako pierwszy określił przepuklinę jako masywną. On jako pierwszy użył przy mnie wyrazu: „discektomia”. Słowo klucz, które z czasem zacząłem odmieniać przez wszystkie przypadki. No i on też jako pierwszy dostrzegł, że przepuklina nie dość, że się wydobyła spomiędzy kręgów, to jeszcze na końcu się ułamała. I ten oderwany fragment cały czas uciskał nerw. Potwierdził, że najlepszym wyjściem będzie operacja. Bez niej, jedynie przy pomocy fizjoterapii, oderwany fragment przepukliny wchłonie się od 6 do 9 miesięcy. Widząc w jakim stanie jestem zaledwie po 3 tygodniach ucisku na korzeń rdzenia, tak długie czekanie nie wchodziło w grę.

    Gdy ból zaczął mijać, zauważyłem jak poważne mam problemy z poruszaniem. Kuśtykałem utykając. Nie byłem w stanie chodzić na palcach. Prawa noga dawała radę. Znacznie gorzej było z lewą. Każda próba stanięcia na palca kończyła się niepowodzeniem. Stopa w ogóle nie chciała się odrywać od podłoża. Była jakby przyklejona.

    Wspomniałem, że nie potrafiłem chodzić na palcach. A czy ja w ogóle potrafiłem się normalnie poruszać? No niekoniecznie. Lewa noga była jakby w połowie nieczynna. Ucisk na nerw powodował, że nie dochodziły impulsy do aksonów – zakończeń nerwowych. Bez tych impulsów mięsień łydki zaczął znikać w oczach. 12 czerwca, a więc 3 tygodnie po ataku rwy, obwód lewej łydki był już 1,5 cm mniejszy, niż łydki prawej. To jest równie dziwne, śmieszne co przerażające. Wystarczy, że taki impuls nie dochodzi tam, gdzie powinien, a Ty po prostu zaczynasz znikać. Zaczyna Cię nie być.

    Po wyjściu z gabinetu byłem pewny: czym prędzej muszę się położyć na stół.
    Nie ma na co czekać.

    Wróciłem do neurologa, który wystawił mi skierowanie na oddział neurochirurgii, a także przepisał nowe leki. Przez pewien moment, w mieszkaniu miałem taki zapas dragów, że mógłbym otworzyć nielegalną aptekę:

    W tytule tego punktu wspomniałem także o kasie.

    Kojarzycie amerykańskich raperów, którzy w swoich teledyskach rozrzucają banknoty?

    Oczywiście, lekarz pierwszego kontaktu był w stanie wystawić mi skierowanie do neurologa, ale na tzw. „cito” czas oczekiwania na wizytę wynosił ponad miesiąc. O rezonansie na drugie „cito” nawet nie wspominam. Wszystko więc opłacałem z własnej kieszeni. 300 zł tu, 450 zł tam. Rezonans? 600 zł poproszę.

    Czy się chwalę? A może żalę?
    Nie, nic z tych rzeczy.

    Stwierdzam jedynie fakt, że specjaliści zawsze są chętni i pomocni, ale albo na „cito” za pół roku z NFZ, albo  BLIKiem na „za chwilę”. Po prostu gdy zmiata cię z planszy tak mocno i tak nagle, dostrzegasz ile to wszystko kosztuje. Mnie to spotkało po raz pierwszy (i mam nadzieję, że ostatni! – dop. red.), stąd to moje spostrzeżenie.

    4. Hej! Ale tak w zasadzie, to dlaczego ten CD-Rom Ci wyskoczył? Hmm?

    Powyższe pytanie zadawałem każdemu specjaliście, który stanął na mojej drodze. Chciałem nie tyle zaspokoić ciekawość, co móc zrobić wszystko co w mojej mocy, aby tego typu sytuacja już się nie powtórzyła.

    Po pierwsze dowiedziałem się, że mój kręgosłup jest specyficzny. Na końcu jest tak zakończony, że gdyby ktoś miał plewić grządki i nie miał motyki, to z powodzeniem mógłby wykorzystać mój kręgosłup. Szczególnie jego ostre zakończenie. To powoduje, że tak „wyprofilowany” kręgosłup gorzej znosi przeciążenia. Za duże siły działają na poszczególne kręgi. Tak bym to opisał swoimi słowami. Prawda, że ładnie?

    Druga sprawa to siedzący tryb życia. Wiele lat przed komputerem zrobiło swoje. Siedząc obciążamy kręgosłup najpiękniej jak tylko potrafimy. Dołączmy do tego garbienie się i z takich połączonych mocy powstałem ja: Kapitan Dyscektomia!

    Na pewno nie pomógł też fakt, że na początku kwietnia – testując rower od Magdaleny – spadłem z niego przelatując przodem prze kierownicę. To, że w ogóle to przeżyłem to cud. Robiąc taki manewr po 40-stce łatwo wpaść na OIOM, albo w inne tarapaty.

    Może to też efekt noszenia ciężkich płytek w trakcie remontu?

    Ciężko wskazać na jedną, konkretną rzecz/czynność. To raczej efekt wielu czynników, które doprowadziły do tego, że zamiast pisać teraz relację z jakiegoś biegu, piszę kolejny akapit o tym, jak to bolała mnie noga i co w związku z ty zrobiłem.

    Może to niewygodne, co teraz napiszę, ale wpływ na ww. sytuację mogło mieć także bieganie.

    5. Choć się połóż, to Cię pokroimy.

    Tak jak już wcześniej wspominałem, konsultując się z lekarzem lub farmaceutą zdecydowałem się, że poddam się operacji. To, że za bardzo nie ma już od tego odwrotu zorientowałem się w momencie, w którym miałem w dłoniach skierowanie na oddział neurochirurgii. Pomyślałem wtedy, że jest grubo.

    Pewnego dnia otrzymałem telefon, że za dwa dni mam się pojawić na izbie przyjęć, no i wtedy to już w ogóle adrenalina wypełniła mój układ krwionośny.

    Gdy 30 czerwca jechałem samotnie windą na 3 piętro bytomskiego szpitala, miałem tysiąc myśli na sekundę. Wszystkich nie przytoczę, bo wyczerpałbym limit znaków w WordPressie. Tak w skrócie, to po prostu się bałem. Każdy zabieg niesie ze sobą ryzyko. Szczególnie, jeżeli operacja dotyczy nerwów. Jeden niewłaściwy ruch i nagle się okazuje, że możesz parkować bliżej wejścia do marketów.

    Choć może zabrzmi to głupio, ale tak szczerze, to chyba najbardziej bałem się cewnika. Pardon my French, ale nic mnie nie przerażało bardziej, niż kawałek rurki w cewie.

    Budynek swoje lata miał już za sobą. Stara zabudowa powodowała, że od podłogi do sufitu było chyba z 10 metrów. Oddziałowi przydałby się remont. To jednak nie było najważniejsze. Ważne, że ordynator, lekarze i cała ekipa pielęgniarek nadrabiała braki w mydle i dostępie do ciepłej wody. Wszyscy byli niezwykle pomocni i gdybym tylko mógł, przyznałbym wszystkim po szpitalnym odpowiedniku Gwiazdki Michelin.

    Operację przeprowadzono 1 lipca. Na sali, oprócz mnie, były jeszcze dwie osoby. Jedna z nich miała być operowana tego samego dnia. Gdy przyjechało łóżko, w pierwszej kolejności nie było wiadomo po kogo. Maszyna losująca wybrała mnie jako pierwszego. To dobrze, bo szybciej miałem mieć to za sobą.

    Na salę operacyjną transportowano mnie chyba z 10 minut. Spytałem nawet czy przypadkiem nie wyjadę gdzieś w Siemianowicach? Odpowiedziano mi, że za chwilę będziemy na miejscu i to jednak w dalszym ciągu będzie Bytom.

    Pamiętam tylko jak kładłem się na stół i z młodym anestezjologiem rozmawiałem o bieganiu. A później miałem liczyć na głos biorąc kilka głębokich wdechów. Odpłynąłem w siną dal.

    Obudziłem się na swojej sali, choć zapewne obudzono mnie jeszcze na sali operacyjnej.

    Od razu spojrzałem down there: Cewnika brak!
    Poruszyłem palcami u stóp: Działają tak jak przedtem!
    I co najważniejsze: pierwszy raz od 41 dni (sic!) nie czułem bólu!!!

    Pierwsza doba po operacji nie należy do najprzyjemniejszych. Ze względów bezpieczeństwa należy leżeć, choć z chęcią chciałem wstać i sprawdzić jak tam podnoszenie się na tej lewej nodze.

    Wieczorem, gdy nikt nie patrzył, wstałem na chwilę. Zaparłem się rękami o stolik i koniec łóżka i sprawdziłem najpierw prawą stopę. Działa. Mogę się pięknie podnieść i opuścić.

    To co, czas na lewą?
    Proszę o werble!

    Skupiłem się najpiękniej jak potrafiłem wysyłając najpotężniejszą dawkę impulsów nerwowych z mózgu wprost do nogi. No i efekt mnie poraził. Albo inaczej – jego brak. Operacja się udała, wszak odbarczono nerw i ból ustał. Niestety czucie nie wróciło do normy, a noga jak nie działał, tak nie działa dalej.

    Mocno mnie to ruszyło. Pamiętam, że w momencie posmutniałem i nie za bardzo wiedziałem jak się teraz odnaleźć. Ile to będzie trwało i kiedy będę mógł normalnie funkcjonować. O bieganiu nawet nie marzyłem. Chciałem się po prostu móc normalnie poruszać.

    Pierwsze pytanie, które zadałem następnego dnia w trakcie obchodu dotyczyło tego, jak to teraz będzie wyglądało? Kiedy mogę się spodziewać jakiejś poprawy?

    Powiedziano mi, że regeneracja nerwów, które były uciskanie przez ponad miesiąc, może trwać od kilku tygodni, do kilku miesięcy, a może nawet i lat. Gdy tylko to usłyszałem, to sobie od razu usiadłem. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem.

    W Bytomiu spędziłem jeszcze dwie doby, które były wypełnione taką masa kroplówek i zastrzyków, że w życiu nie byłem bardziej nawodniony.

    Przypomniało mi się jak bardzo nienawidzę momentu, w którym pielęgniarka przetyka wenflon solą fizjologiczną, która rozlewa się po żyle.

    A fuj!

    Ciąg dalszy nastąpi…

    kontuzja
    Share. Facebook Twitter Pinterest LinkedIn Tumblr Email

    Więcej podobnych tekstów? Proszę bardzo:

    10. urodziny DrogadoTokio.pl

    Komu potrzebny jest trener?

    Trening na bieżni mechanicznej – dlaczego warto?

    Leave A Reply Cancel Reply

    • Polub
    • Obserwuj
    Facebook
    Comments Box SVG iconsUsed for the like, share, comment, and reaction icons
    Marek - drogadotokio.pl
    8 godzin temu
    Marek - drogadotokio.pl

    @obserwujący - wiele osób pytało mnie, gdzie byłem, gdy mnie nie było? 🤔

    No to się ładnie przygotowałem i odpowiedziałem.
    Przed Wami jeden z bardziej osobistych tekstów, który popełniłem na łamach drogidotokio.pl

    Część druga pojawi się na początku przyszłego tygodnia.

    Zapraszam! 🕺
    ... Więcej...Mniej...

    Link thumbnail

    Gdzie byłem, gdy mnie nie było? - vol. 1 - drogadotokio.pl - Blog o bieganiu

    drogadotokio.pl

    Przed Wami jeden z bardziej osobistych tekstów, który tutaj znajdziecie. To próba zmierzenia się z kilkoma miesiącami 2025 roku, które – jestem tego coraz bardziej pewien – odcisnęły pięt...
    Zobacz na FB
    · Podziel się
    Share on Facebook Share on Twitter Share on Linked In Share by Email
    View Comments
    • Likes: 7
    • Shares: 0
    • Comments: 1

    Skomentuj na FB

    Przeczytałam jednym tchem. Znam dwa takie przypadki w mojej rodzinie. Najpierw ojciec, którego za późno zdiagnozowano i operacja nie zakończyła się sukcesem ( stopa opadła) a niedawno syn. Ale- właśnie- szybka reakcja lekarza, operacja i sukces 😊zresztą- razem robimy GSB. Marek, miałeś duuuużo szczęścia 💚nieustannie trzymam kciuki i czekam na cdn....

    View more comments

    Load more
    Instagram
    Polecam

    Copyright © 2014-2025 Drogadotokio.pl

    Type above and press Enter to search. Press Esc to cancel.