Na udział w III Biegu Dwóch Szybów zdecydowałem się na kilkanaście dni przed zamknięciem listy startowej. Odpocząłem po maratonie w Poznaniu, poszedłem na kilka treningów i chyba byłem wreszcie gotowy na to, aby sprawdzić się na jakieś nowej trasie. Myślą przewodnią biegu było: „Jeszcze nigdy…”. Bo ja naprawdę jeszcze nigdy nie wystartowałem w krosie. Jeszcze nigdy w butach przeznaczonych na asfalt nie biegłem po błocie do kostek, a także nie wdrapywałem się na nasypy kolejowe. Wszystko było nowe. Do końca nie byłem pewien jak to wszystko wyjdzie. Na całe szczęście nie było chyba aż tak źle.
[zdj. siemianowice.pl / gzm.org.pl]
Jak sama nazwa wskazuje, trasa wiodła od jednego szybu (Szyb Prezydent) do drugiego (Szyb Krystyn) łącząc Chorzów z Siemianowicami Śląskimi. To właśnie pod tym pierwszym usytuowano biuro zawodów, a także start i metę. Kilka minut po godz. 9:00 udałem się po odbiór pakietu.
W środku, oprócz numeru startowego, zwrotnego chipa i kilku ulotek, znalazłem torbę z chlebem w wersji dla maratończyków i długopis.
Zrobiłem kilka zdjęć i wróciłem do samochodu, aby we względnym cieple doczekać do startu. Pogoda była z gatunku tych idealnych na kros: było mokro i chłodno. Na taki bieg chyba nie można sobie było wymarzyć lepszych warunków. Jak się upieprzyć to na całego!
[zdj. Krzysztof Porebski / www.fotoporebski.pl]
Jadąc do Chorzowa myślałem w jakich butach pobiec. Niestety nie miałem zbyt dużego wyboru. Jako, że zazwyczaj biegam po asfalcie, w mojej garderobie nie znalazłem żadnych Salomonów czy innych Inovów-8 z bieżnikiem zadziornym do granic przyzwoitości. Zamiast tego wybór padł na Mizuno Wave Inspire 9. Niesamowicie wygodne i szybkie buty. I jak się później okazało – równie śmiertelnie śliskie.
Choć mieliśmy wystartować równo o godz. 10:00, zrobiliśmy to z ok. 17 min opóźnieniem.
[zdj. Krzysztof Porebski / www.fotoporebski.pl]
Pierwsze metry upłynęły wręcz w wybornych warunkach. Była i przyczepność i kilkuset metrowy zbieg, któremu zawdzięczam czas 1 kilometra -> 3:43 min. Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. Zaraz po minięciu pierwszego kilometra pojawił się bruk i pierwszy z podbiegów. Po dotarciu na jego koniec znowu można było puścić hamulce i pobiec ile sił w nogach. To właśnie tam moim oczom ukazał się szary, znoszony stanik w rozmiarze „H”, albo nawet i większym. Tak sobie leżał na środku jezdni i czekał na lepszy czas. Mój właśnie się kończył. Kilkaset metrów później pojawiło błoto, które trwało przez kolejne kilka kilometrów. O asfalcie mogłem wtedy tylko pomarzyć.
[zdj. Lucyna Nenow]