W Biegu Fiata brałem udział już trzykrotnie. W tym roku impreza obchodziła swój jubileusz. Nie pozostało mi więc nic innego, jak go jakoś godnie uczcić. Postanowiłem, że to własnie w Bielsku-Białej odbędzie się mój pierwszy oficjalny start w roli wózkowego. Ponad 100 km, które do tej pory przebyłem z Magdą, utwierdziło mnie w przekonaniu, że szybkie spacery w wózku wcale jej nie przeszkadzają. Albo po chwili pojawia się u niej drzemka, albo włącza się jej tryb widza. Przystępuje wtedy do oglądania świata wytykając palcem wszystkie napotkane na drodze zwierzaki. Zazwyczaj dostaje się psom i gołębiom.
Pakiet startowy odebrałem w dniu biegu. Biuro zawodów znajdowało się w budynku III L.O. im. Stefana Żeromskiego. W pakiecie znalazłem numer startowy, długopis, żel, a także koszulkę. Wszystko zostało zapakowane w okolicznościowy worek.
Na miejscu warto było się spokojnie rozejrzeć. Na jednej ze ścian zawieszono m.in. wszystkie medale, które przez 25 lat były wręczane po przekroczeniu mety. Jestem ciekawy ilu biegaczy jest się w stanie pochwalić podobną kolekcją.
Wróciłem do Eweliny i Magdy, która niebawem zjadła drugie śniadanie. Ja zjadłem banana, więc wkrótce oboje byliśmy przygotowani do biegu.
Z mety na start biegacze zostają zawożeni autobusami. Z tego co pamiętam, to zawsze korzystałem z usług poczciwego Ikarusa, do którego wchodzi się po trzech – stromych stopniach. Myśląc o Magdzie i wózku od razu miałem przed oczami historię pokroju: jak się z nimi dostać do środka?
Na całe szczęście ostatni z autobusów był niskopodłogowy. Po kilkunastu minutach jazdy znaleźliśmy się na miejscu. Niezwłocznie schowaliśmy się w cieniu. Tego dnia pogoda była idealna na grilla, niż na 10 km bieg w centrum miasta. Brak chmur oznaczało ponad 30 stopni w słońcu. Z tego co pamiętam rok temu było równie fajnie. Takiej duchoty jak wtedy, nie czułem chyba nigdy przedtem.
Na kilkanaście minut przed startem ustawiłem się w strefie między 40, a 50 min. Jako, że kompletnie nie mam doświadczenia w bieganiu z wózkiem na czas, postanowiłem, że spróbuję powalczyć o czas w okolicy 45 min i zobaczę co z tego wyjdzie.
Z każdą chwilą tłum gęstniał i po jakimś czasie wózek został otoczony zwartym kordonem biegaczy. Pomyślałem sobie wtedy, że jak ja się dostanę na start, do którego trzeba było podejść jeszcze z jakieś kilkadziesiąt metrów? Jak to zrobić, aby nikogo nie najechać i nie uszkodzić?
Wkrótce ruszyły osoby na wózkach. Po kilku minutach rozpoczęliśmy żwawy spacer w kierunku linii startu. Ruszyliśmy kilka minut po godz. 11:00.
Pierwsze metry to była walka o to, aby zwiększyć tempo i jednocześnie nikomu nie zrobić krzywdy wózkiem. Pamiętam, że w pewnym momencie jedna z biegaczek zaczęła krzyczeć: „Wózek!”, aby pozostali mogli mi zejść z drogi. Od razu powiedziałem jej, że nie ma sprawy i na spokojnie wyminę tych, których będzie trzeba. Nie chciałem, aby ktoś specjalnie musiał mi się usuwać z trasy. To przecież ja biegłem z wózkiem. Pierwszeństwo mieli Ci bez niego.
Mijałem biegaczy to z lewej, to z prawej strony. Przede mną szykował się największy z podbiegów.
Jakoś udało mi się go pokonać. Za nim czekała długa prosta, na której wreszcie mogłem się rozpędzić. Nadal było bardzo ciasno no i… stało się. Najechałem kółkiem na stopę jednego z biegaczy. Od razu zwiększyłem tempo, dotknąłem go po przyjacielsku w ramię i spoglądając głęboko w oczy – przeprosiłem. Od tego momentu moje skupienie sięgało zenitu. Jeszcze mocniej analizowałem każdy kolejny zakręt czy wyprzedzenie. Na szczęście to był pierwszy i zarazem ostatni incydent tego dnia z Thule w roli głównej.
Pierwszy kilometr zrobiłem w 4 min i 22 sek. Zdziwiłem się, że tak szybko. Nie ukrywam, że biorąc pod uwagę podbieg i to, że poruszam się z dodatkowymi 21 kg, liczyłem na nieco wolniejsze tempo. Drugi kilometr pokonałem w czasie szybszym o 3 sekundy. Zapowiadał się bardzo dobry czas.
3 komentarze
Rewelacja, serdecznie gratuluję, aleś Mistrzu tempo utrzymał, głęboki szacuneczek 🙂
A najważniejsze, że córka zadowolona.
Z tą wodą to jakieś UFO, może ktoś po prostu źle kalkuluje, bo zużycie w upale jest większe – ludzie na siebie przecież wylewają wodę, biorąc dodatkowe kubeczki, tylko czy to jest wytłumaczenie? Najpierw półmaraton w Żywcu, teraz wpadka w Bielsku, coś tu poważnie nie gra… :/
Dzięki! 🙂
Najbardziej stresujący był start. Tyle osób – tak mało miejsca.
Co do ilości wody, to chyba sprawdziłaby się prosta kalkulacja: liczba zawodników x 300-400 ml (po 150-200 ml na punkt) x 0,5 l (rozdawane na mecie) i wychodzi ilość wody, którą trzeba dostarczyć. Nawet lepiej niech będzie więcej, a nie na tzw. styk.
Z tego co widzę, to organizatora połówki w Żywcu, z roku na rok przerasta liczba zawodników. Szkoda, bo trasa jest urokliwa. Zła organizacja może jednak zniechęcić do kolejnych startów. No i jak to w ogóle wygląda: jednym ze sponsorów jest… Żywiec Zdrój, a na trasie brakuje wody.
Moje kochane, rodzinne miasto… a wstyd przyznać, że nie startowałem jeszcze nigdy w tym biegu 🙂 może w przyszłym roku, plus połówka wokół żywieckiego 🙂
Z brakiem wody na trasie spotkałem się już parokrotnie, są biegi lepiej (czyt. profesjonalnie) zorganizowane i gorzej, przykładowo, niedawno biegłem w biegu przez platerów (10km) i upał był ciężki, naprawdę ciężki, ale, miejscowi spisali się na medal, woda co 2 czy 3 km, deszczownie co kilometr … poprostu moc pełna. Najlepszy dowód, że można to fakt, że niektórzy postanowili zawinąć jeszcze raz dystans tego biegu i zrobić sobie półmaraton 😉