W skład ligi RunCzech wchodzą biegi w 5 miastach Republiki Czeskiej. W 2015 r. wziąłem udział w półmaratonie w Ołomuńcu. Rok później odwiedziłem Pragę. W 2017 r. padło na Ujście nad Łabą. W maju tego roku pobiegłem natomiast w Karlowych Warach. Nie pozostało mi nic innego jak odwiedzić ostatnie z miast – Czeskie Budziejowice.
Wiem, że dla niektórych mogę być już nudny, ale cóż począć… znowu było ładnie. W tym temacie nic się nie zmieniło. Miasteczko urzekło nas od samego początku.
Kolorowe kamienice i wąskie – brukowane uliczki, dodawały mu sporego uroku.
Jedną z nich dotarliśmy do sporego rynku. To właśnie tam, za kilkadziesiąt godzin, miałem wystartować, a później finiszować w blasku zachodzącego słońca.
Po chwili ruszyliśmy w kierunku biura zawodów, które mieściło się w niewielkim biurowcu. Na parterze znajdowało się kilkanaście sklepów. Za jednym z nich pojawiło się znajome logo.
Po wejściu do pomieszczenia od razu trafiłem do odpowiedniego stolika, przy którym odebrałem pakiet startowy.
Co znalazłem w środku?
Zestaw bliźniaczo podobny do tego z Karlowych War:
Pamiątkowe zdjęcie na ściance i byliśmy gotowi na dalsze zwiedzanie. Aura ku temu sprzyjała.
Pogoda pogorszyła się w sobotę. Ciężkie, ciemne chmury wisiały nad miastem i nie wróżyły niczego dobrego. Pierwsze opady deszczu pojawiły się przed południem. Piszę o tym nie bez powodu. Po kilku ostatnich iście tropikalnych dniach, bieg w deszczu jawił się jako chwila wytchnienia od gorącego powietrza. Niestety, po kilku godzinach opadów wyszło słońce. Wilgotność dobiła do 80% i było chyba gorzej, niż przed opadami.
Krótko po starcie biegu rodzinnego Magda oznajmiła, że bolą ją nogi i z chęcią wróciłaby już do hotelu. Tak też zrobiliśmy. Pożegnałem się z nimi i ruszyłem z powrotem na rynek.