Trasa, choć obfitowała w kilka nawrotów, była bardzo ciekawa. Wiodła ona przez kilka ważnych dla Tokio dzielnic. Biegliśmy m.in. poprzez dzielnicę Shinjuku (wiele drapaczy chmur i neonowych reklam), obok Cesarskich Ogrodów czy dzielnicę Asakusa (nawrót obok bramy prowadzącej do świątyni Sensoji).
Punktów odżywczych było sporo i były bardzo dobrze oznakowane. Oferowały zarówno wodę, jak i dobry w smaku cytrynowy napój izotoniczny. Oprócz tego banany i pomidory. Z tymi drugimi, na trasie spotkałem się pierwszy raz w życiu. Przy punktach stały kosze na śmieci, a wzdłuż całej trasy, co kilkadziesiąt metrów – ludzie z workami. Tokijski maraton jest chyba jednym z najczystszych na świecie. W Japonii panuje pewien paradoks. Bardzo ciężko jest znaleźć kosz, a jednocześnie nigdzie nie widać żadnych śmieci. Widziałem jak ludzie biegli przez kilkaset metrów z pustym kubkiem, aby podać go osobie z workiem. Sam tak zresztą robiłem. Jeżeli na drodze leżały gdzieś jakieś śmieci to znak, że właśnie biegł ktoś zza granicy.
Jak było z dopingiem? Przeczytałem w książce Beaty Sadowskiej, że Tokyo Marathon to jeden z najcichszych maratonów, w którym uczestniczyła. Coś w tym jest. Choć kibice byli ustawienie wzdłuż całej trasy, miejscami było tak, jakby ich… nie było. Z uśmiechem na ustach machali flagami. Dostojnie i bez przesadnego krzyku. Gdy brakowało mi wsparcia, podbiegałem do takiej grupy i uruchamiałem ją hasłem „PORANDO!!!” (Polska po jap.). Wtedy się ożywiali, poprzybijali kilka piątek i z powrotem wracali do punktu wyjścia. Nie robili tego z braku szacunku czy jakiejś złej woli. Japończycy tacy są i ma to swój niepowtarzalny urok. Oczywiście były miejsca, w których starsi ludzie tańczyli, młodzież grała na bębnach, bądź jakaś piosenkarka dawała koncert. Każdy taki punkt miał niesamowity klimat i dodawał skrzydeł.
Niestety, z uwagi na dosyć długie oczekiwanie w bloku startowym, przy dosyć niskiej temperaturze, już przed startem zamarzyłem o skorzystaniu z toalety. W Tokio nie jest tak jak w Polsce, że jeszcze przed samym startem można się gdzieś kulturalnie schować w kabinie, zrobić swoje i szybko wrócić na trasę. Co prawda były toalety, ale znacznie oddalone od linii startu. Skorzystanie z nich wiązało się z opuszczeniem dobrego miejsca w bloku startowym, a także na mozolnym przeciskaniu się przez wielotysięczny tłum. Postanowiłem, że pobiegnę i skorzystam gdzieś na trasie.
Kolejki przy pierwszych toaletach były przeogromne, widocznie nie tylko ja miałem taki problem. Pozostało mi biec dalej. Co kilka kilometrów zastanawiałem się: „Teraz? A może jeszcze wytrzymasz?”. No i tak wytrzymałem do 35 km. Pamiętam tylko moje wykrzyczane „sumimasen” (przepraszam po jap.), gdy delikatnie przesunąłem jednego Japończyka ręką zaraz przed wejściem do toalety. To przerwy na 35 km bałem się najbardziej. Wielokrotnie jest tak, że pierwsze większe skurcze mogą się pojawić po zmianie tempa, o całkowitym zatrzymaniu się nawet nie wspominam. Zrobiłem co miałem zrobić i z powrotem wbiegłem na trasę. I wiecie co? Nic się nie stało. Ani grama skurczu. Od razu udało mi się wrócić do obranego wcześniej tempa. Dodam, że jedne toalety znajdowały się 3 metry od trasy (właśnie taką wybrałem), inne natomiast były oddalone kilkadziesiąt dobrych metrów od trasy. Przy każdej stało kilkanaście ludzi, którzy kierowali biegaczy do wolnych kabin. Niby mało znaczący gest, ale bardzo ułatwiał sprawę. Nie trzeba było się skupiać, która kabina jest wolna. Od razu przyjazny Japończyk kierował nas do właściwej.
Na ok. 37 km pojawił się pierwszy większy zamulacz tempa – wiadukt. Od 37 km było ich niestety kilka. Wiadukt na 5 km niestety nie boli tak mocno jak właśnie na takim 37 km. Zacisnąłem pięści, zacząłem energicznie wymachiwać rękami i udało się go pokonać. Kolejny przebiegłem w podobny sposób. Do szybkiego marszy przeszedłem jedynie na ok 41 km. Był to jeden z mostów na Odaibie. Może i byłbym go w stanie pokonać w biegu, ale bałem się późniejszych konsekwencji takiego wyczynu. Kilkaset metrów, a następnie skręt w prawo, a tam słynna brama ze słynnym „Ostatnie 195 metrów”. Za nią długa prosta i wyczekana meta. Zaraz za nią otrzymałem pamiątkowy ręcznik, owoce, wodę no i medal. Worek ze swoimi rzeczami odebrałem w ogromnej hali (trwało to dosłownie kilka sekund). Wszyscy klaskali i wiwatowali. Wtedy rozkleiłem się na dobre 🙂
Panie i Panowie: 3:39:11!
(gdyby nie toalet-pauza – byłoby 3:36 😉
Nowa życiówka poprawiona o prawie 10 min! No i dwie trójki z przodu!
Dla takiego amatora jak ja, który jeszcze 3 lata temu marzył o 30-minutowym biegu bez przerwy, jest to nie lada osiągnięcie. Zresztą, czy ja bym się kiedyś posądzał, że będę w Japonii? Że przywiozę stamtąd nową życiówkę?
To był maraton idealny. Sił starczyło mi od początku, do samego końca. Nie pojawiły się skurcze, które systematycznie nawiedzały mnie w trakcie poprzednich maratonów. Od zawsze chciałem biec od 30 km, a nie być przebieganym przez wszystkie inne osoby. Tym razem tak się właśnie stało. Kończyłem maraton z uśmiechem na ustach, który nie schodzi mi do dnia dzisiejszego, gdy sobie o tym wszystkim przypomnę.Jaki jest morał tej historii? Choć zabrzmi to cholernie patetycznie, ale… marzenia czasem naprawdę mogą się spełnić. Oczywiście, w trakcie losowania do Tokyo Marathon trzeba mieć nie lada szczęście. Jeżeli jednak już Was wylosują, to zróbcie wszystko, aby móc się tam pojawić. O marzenia trzeba czasami mocno walczyć. Wyjazd do Tokio był tego typu walką.
Trzymam kciuki za Wasze marzenia!
Również te biegowe.
Na końcu oczywiście pragnę gorąco podziękować wszystkim tym, bez których ten wyjazd by się nie udał: arigato.drogadotokio.pl
Gratuluję i podziwiam. Sam biegam od niedawna i szykuję się do pierwszego startu w maratonie, a takie wpisy pokazują mi, że zaraziłem się fajną pasją jaką jest bieganie. 🙂
Marek, świetna relacja. I jescze raz gratuluję nowej życiówki.
A pomidory – są bogate w potas, może organizatorzy innych maratonów powinni wziąć przykład z Tokijczyków? 🙂
Zgadzam się z Tobą w kwestii ich wartości odżywczych 🙂 W biegu czasami ciężko sobie poradzić ze sprawnym jedzeniem. Pomidory w skórach nieco mnie przeraziły 🙂
Oczywiście, że w skórach 😉 Ale w biegu najlepiej konsumować wszystko co łatwo pogryźć i połknąć. Konsystencja banana jest idealna. Z pomidorem jest już chyba trudniej 🙂
Marek, świetna relacja. I jescze raz gratuluję nowej życiówki.
A pomidory – są bogate w potas, może organizatorzy innych maratonów powinni wziąć przykład z Tokijczyków? 🙂
12 komentarzy
Gratuluję i podziwiam. Sam biegam od niedawna i szykuję się do pierwszego startu w maratonie, a takie wpisy pokazują mi, że zaraziłem się fajną pasją jaką jest bieganie. 🙂
Też kiedyś zaczynałem 🙂 Oczywiście! jeżeli czerpiesz z tego frajdę, to trwaj w tym. Jeszcze nie jedna przygoda przed Tobą 😉
Gratulujemy sukcesu! Tak trzymaj! Pozdrowienia z Myślenic!!!
Dzięki! 🙂
Marek, świetna relacja. I jescze raz gratuluję nowej życiówki.
A pomidory – są bogate w potas, może organizatorzy innych maratonów powinni wziąć przykład z Tokijczyków? 🙂
Zgadzam się z Tobą w kwestii ich wartości odżywczych 🙂 W biegu czasami ciężko sobie poradzić ze sprawnym jedzeniem. Pomidory w skórach nieco mnie przeraziły 🙂
A jesz je bez skóry???????
Oczywiście, że w skórach 😉 Ale w biegu najlepiej konsumować wszystko co łatwo pogryźć i połknąć. Konsystencja banana jest idealna. Z pomidorem jest już chyba trudniej 🙂
😀 Już myślałam, że obierasz pomidorki 😛
Marek, świetna relacja. I jescze raz gratuluję nowej życiówki.
A pomidory – są bogate w potas, może organizatorzy innych maratonów powinni wziąć przykład z Tokijczyków? 🙂
suuuper!!!! http://www.runthenewyork.pl tam moja relacja z NYM :))
Już się zabieram za czytanie! 🙂