Jakoś specjalnie nie przygotowywałem się do wyjazdu od strony historyczno-topograficznej. Plan był taki, aby obejrzeć tyle, na ile czas pozwoli. Ruszyliśmy więc przed siebie kierując się w stronę rynku. Z dala było już słychać dźwięk stukania młotkami i montowania barierek. Już na tym etapie było widać, że organizacja biegu stoi na bardzo wysokim poziomie. Wszędzie kręcili się wolontariusze ubrani w charakterystyczne koszulki z emblematem Volkswagena. Dwoili się i troili, aby nic nikomu nie zabrakło.
Nie wiem ile dokładnie przeszliśmy kilometrów, ale było ich sporo. Staraliśmy się zwiedzić główne ulice. Przekroczyć progi wielu sklepów z lokalnymi wyrobami. Po kilku godzinach nogi zaczęły mi już wchodzić do tzw. 4 liter, a tu przecież trzeba jeszcze przebiec jakiś półmaraton, czy coś?
Na zakupy spożywcze ruszyliśmy do centrum handlowego Šantovka. To właśnie tam naszym oczom ukazała się Czekolada Studentská, którą można było kupić w najróżniejszych wariacjach. Grzechem byłoby tego nie zrobić.
Jadąc do Ołomuńca nastawialiśmy się na cały dzień z deszczem. Niesłusznie. Choć w pewnym momencie na niebie zrobiło się czarno od nadchodzącej chmury, padało tylko kilkanaście minut. Po chwili znowu wyszło słońce i można było pójść w miasto.
O godz. 17:00 udaliśmy się na start, aby dopingować tych, którzy wzięli udział w biegu rodzinnym. Już wtedy dało się wyczuć, że w tym dniu mieszkańcy żyją biegiem. Nikt nie grymasił, że nie jest w stanie przejechać na swojej damce przez środek rynku. Każdy dopingował na ile był w stanie. A dopingujący? Wyglądało na to, jakby do Ołomuńca przyjechało kilka tysięcy dodatkowych par rąk do klaskania. Atmosfera była niesamowita, a to przecież dopiero bieg towarzyszący. Teraz to dopiero nie mogłem doczekać się startu!
Z uwagi na to, że wokół strefy startowej spodziewałem się sporej ilość ludzi, za miejsce rozgrzewki wybrałem jedną z zamkniętych ulic. Standardowe ruchy ramion, tułowia i reszty ciała, a także kilka zdjęć zrobionych przez Ewelinę. Byłem gotów!
W trakcie rejestracji, jako przewidywany czas na mecie, podałem wynik poniżej 1:30 h. Dzięki temu znalazłem się w drugiej strefie startowej – zaledwie kilkanaście metrów od półmaratońskiej elity.
Pożegnałem Ewelinę. Jeszcze ostatni łyk wody i równo o 19:00 usłyszeliśmy dźwięk startera. Zaraz po nim rozległo się bicie dzwonów, które niosło się po całym mieście.
…ciąg dalszy nastąpi.
3 komentarze
hmmm… dziwne bo rok temu jak startowałam to koszulka, którą kupiłam przy rejestracji była techniczna a nie bawełniana… Dla mnie najgorszy z półmaratonów ale to ze względu na kontuzję. Dziwna godzina startu. Organizacyjnie super, kibice boscy ale… nie powtórzę tego półmaratonu na pewno. Gdzieś uraz został i ta kostka brukowa…..
Szkoda, że tak wyszło z tą kontuzją :/ Ja powtórzę to właśnie ze względu na kibiców 😉
🙂 Ja powtarzam rok rocznie. Od początku. Zastrzeżeń nie mam do niczego. Pora najlepsza z możliwych w tej części roku. Organizacja wyśmienita. Kibice najlepsi jakich znam. I na pewno przyjadę za rok 😉