Sierpień był miesiącem kilku nieoczekiwanych zwrotów akcji. Na urlop miałem jechać nad morze – skończyłem w górach. W planach nie było ani jednego startu – okazało się, że udało mi się pobiec w 20. Jubileuszowym Międzynarodowym Biegu Ulicznym w Jaworznie (nota bene jest to chyba jedna z najdłuższych nazw biegu, w którym brałem udział). Miał to być mój debiut na dystansie 15 km. Cokolwiek by się więc nie stało, życiówka i tak miała się pojawić.
Spora część wakacji odbyła się w iście tropikalnych warunkach. Przez długi czas termometr pokazywał wynik powyżej 30 stopni Celsjusza. „Bieg w sierpniu? Zapewne zrobią go wcześnie rano, aby słońce znokautowało jak najmniejszą ilość uczestników” – tak sobie pomyślałem, gdy ładowała mi się strona z regulaminem biegu. Gdy skończyła to robić, moim oczom ukazał się taki oto fragment: „Start – godz. 16:00”. Myślałem, że to może jakiś błąd. Odświeżyłem ją ponownie – „Start – godz. 16:00”. Z nosem na kwintę poszedłem na obiad.
Do Jaworzna przyjechałem wraz z Eweliną. Od razu skierowaliśmy się do hali widowiskowo-sportowej, w której mieściło się biuro zawodów. Proces odbioru pakietu przebiegł bardzo sprawnie. Oprócz numeru znalazłem w nim koszulkę, zestaw plastrów i… ręcznik (?). No właśnie, nie jestem do końca pewien czy to jest ręcznik. Taki zwyczajny powinien być zrobiony z materiału frotte, a temu bliżej jest do tkaniny, za pomocą której można wyczyścić sporych rozmiarów okulary. Nic, spróbuję się nim kiedyś owinąć i dam Wam znać co z tego wyszło.
Wspomniałem wcześniej o temperaturze. Od rana z zapowiadanych 33 stopni było zaledwie 22. Słońce schowane za pokaźną warstwą chmur i lekki wiatr. Niestety, na ok. 1,5 h przed startem chmury się rozstąpiły i tak już zostały. Zrobiło się nadspodziewanie gorąco. Nie pozostało mi nic innego jak ponownie zastanowić się nad właściwą taktyką na bieg. Chociaż? Czy ja w ogóle miałem szansę ją prawidłowo przeanalizować? To był chyba pierwszy bieg, w którym nie miałem czasu pochylić się nad profilem trasy. Wiedziałem, że po ok. 8 km nastąpi w tył zwrot i drugą stroną jezdni dobiegniemy do mety. Mocno zaskoczyła mnie ilość podbiegów. Nie sądziłem, że będzie ich tak dużo.
Równo o 16:00 padł strzał startera. Uruchomiłem Garmina, na którym ustawiłem pacemakera na tempo 4:10 min/km. Po kilkudziesięciu metrach, w tłumie rozpoznałem Aleksandrę Chochorowską, która również walczy o możliwość startu w przyszłorocznym Two Oceans Marathon. Zamieniłem z nią kilka słów i życząc udanego biegu zacząłem wyprzedzać kolejnych zawodników.
Pierwsze 2 km to w zasadzie jeden, wielki podbieg. Pierwszy km zrobiłem w tempie 4:06 min/km, następny trwał o dobrych kilkanaście sekund dłużej. Upał + podbieg, to nie najlepsze połączenie. Serce zaczęło mi pracować na coraz większych obrotach dochodząc do 191 unm (przy tętnie max 201 unm). Po drugim km pojawił się zbieg, na którym można było nieco odetchnąć. Co z tego, skoro za chwilę pojawił się kolejny podbieg, a później następny, a za nim jeszcze kolejny?
Pamiętam, że gdzieś na 3 km, nad naszymi głowami przeleciała eskadra kilku odrzutowców. Tak to mniej więcej wyglądało:
6 komentarzy
Ależ masz to HR max, nono, świetna relacja. Benedek team mnie rozwalił, komentarz do medali również, a z wkładką, to ja bym na Twoim miejscu rozpoczął hodowanie tego typu zupowych stworzeń – za klika lat, to hoho, może i jako świetna broń na teściową zostać wykorzystane 😉
Co ja bym dał za mniejsze HR max :/ Wkładka poszła do analizy. Dam znać, czy wrócą pierwsze ekspertyzy! 😉
Jeśli to była larwa obcego to pewno już skończyła analizę. Analizę badaczy 😀
Ja biegnę teraz w pko wrocław maraton, mam nadzieję że pogoda dopisze. Gratuluję wytrwałości 😉
Gratki za wytrwałość;) ja mam pierwszy maraton pko przed sobą, stres jest, ale może dam radę;)
Gdzie biegniesz? Będę trzymał kciuki! 🙂