Po chwilowej euforii przyszedł czas na drugą część pętli, która składała się z równie długiego podbiegu. Przewagę wywalczoną w pierwszej części można było teraz w spokoju roztrwonić. O dziwo, choć podbieg dał mi się we znaki, najtrudniejszy fragment pokonałem w tempie 4:30 min/km. Pierwsze 7 km upłynęło po 28 min i 41 sek. Poruszałem się więc w tempie na nową życiówkę. Przede mną było jednak jeszcze 2/3 drogi.
Po każdym podbiegu czekała nagroda w postaci dwóch najszybszych ulic tego wieczoru – Niedurnego i Kupieckiej. Znowu można było się rozpędzić zapominając na chwilę o zbliżającym się podbiegu.
W/w ulice pokonałem już nieco bardziej asekuracyjnie. Mimo wszystko przy dwóch kilometrach pojawiła się z przodu trójka. Kolejne minięcie bramy z napisem meta i przede mną została ostatnia część. Drugą pętlę ukończyłem w czasie 29 min i 31 sek. Nadal było dobrze. Spory wpływ miała na to pogoda, która była po prostu idealna. Chłód i brak wiatru – lepiej być nie mogło. W tym roku już kilka razy ugotowałem się na trasie. Tym razem nie musiałem wypatrywać kurtyn wodnych i mogłem się skupić na biegu.
[zdj. FB Ruda Śląska]
Nie ukrywam, że ostatnia pętla była najbardziej wyczerpująca. Pierwsze kilometry ponownie okazały się być czasem względnego odpoczynku. Znowu pojawiły się z przodu dwie trójki. Co z tego, skoro zaraz miała przede mną wyrosnąć długa prosta poprzedzona jednym upierdliwym podbiegiem koło centrum handlowego. W tym miejscu rozpoczęła się pierwsze konkretna walka. Jeden błąd i o nowej życiówce mógłbym sobie tylko pomarzyć.
Podbieg – gdy tylko się przede mną pojawił, przystąpiłem do jeszcze szybszej pracy rąk. Machałem nimi jak nawiedzony, aby pomóc stopom. Żeby przypadkiem nie zachciało się im zwolnić i zaprzepaścić mój dotychczasowy trud. Robiłem co mogłem, ale na 18-tym km po raz pierwszy zgrzeszyłem przechodząc do szybkiego marszu.
Tej nocy musiałem to zrobić jeszcze 4 razy. To były krótkie i intensywne spacery, które pojawiały się zazwyczaj na samym końcu danego wzniesienia. Szybkie tempo zaczęło zbierać swoje żniwo i z każdym metrem czułem się coraz słabszy. 19-sty km był najwolniejszy – trwał całe 5 min i 5 sek.
Ciężko było mi ocenić, czy jestem w stanie złamać 1:30 h, czy metę pokonam w czasie nieco dłuższym. Pamiętam, że po ostatnim marszu zmobilizowałem się jak jeszcze nigdy przedtem. Pomyślałem, że jeżeli teraz nie przyspieszę, to będę sobie pluł później w brodę, że mogłem zrobić coś więcej, niż dobiec do mety w czasie 1:30:01. Rozpędziłem się do bariery dźwięku i w tempie magicznych 4:30 min/km i rozpocząłem „sprint”. Jeszcze jeden zakręt, głośny doping i meta. Spoglądam na garmina, a tam taki kinder ibaraszung!
Cholera jasna! Na moc posępnego czerepu! *&@%@^%#$!!! Mam nową życiówkę!
wynik: 1:28:49
Naprawdę, nadal nie mogę w to uwierzyć. Sądziłem, że po tym co ja sobie tam biegam w ciągu tygodnia (zero skipów A, B, C, D i F, wieloskoków, planków i siły biegowej), a także biorąc pod uwagę porę startu i ilość przewyższeń na trasie (245 m w górę i 245 m w dół to jednak dosyć sporo) uzyskanie nowej życiówki w takich okolicznościach jest po prostu niemożliwe. A tak udało się ją pobić aż o 1 minutę i 6 sekund i zająć 43 miejsce. To niby niewiele, ale jak dla mnie wszystko co odbywa się poniżej granicy 1:30 h trwa wiecznie i boli dwa razy mocnej. Wtedy każdy ułamek sekundy jest na wagę złota.
Zdjąłem chip, dzięki pomocy innego biegacza zrobiłem sobie zdjęcie i z dwoma kilogramami bananów na twarzy wróciłem do domu.
Jak oceniam bieg?
Tak sobie siedzę, myślę i wymyśliłem. Trasa w Rudzie Śląskiej ma chyba najlepsze pętle, po których biegłem w życiu. Serio! Z jednej strony jest bardzo szybko, z drugiej – równie wymagająca. Kibice mocno dopingowali, punkty odżywcze były dobrze zagospodarowane, a wolontariusze wzorowo wykonywali swoją pracę. Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, tak już zupełnie na siłę, to do medalu. Na grafice prezentował się o niebo lepiej. W rzeczywistości wyszedł tak sobie.
W zeszłym roku nie byłem pewny, czy ponownie wystartuję w Rudzie Śląskiej. Jeżeli nikt nie zmieni trasy (kimkolwiek jesteś – nawet o tym nie myśl!!!), to w przyszłym roku koniecznie tam wrócę. Nienawidzę biegać po pętlach, ale te w Rudzie Śląskiej mógłbym pokonywać w nieskończoność.
[shareaholic app=”share_buttons” id=”10261725″]
[shareaholic app=”recommendations” id=”10261733″]
6 komentarzy
Miło było spotkać się przed startem – podziwiam Twój wynik i chyżość 😀 – kończymy pisać naszą relację z Tomkiem – mamy bardzo podobne wnioski 😀 szczególnie dotyczące trasy 😀
(a i tak trudno uwierzyć, że Ty choć na milisekundę przeszedłeś do marszu…) 😉
Jeżeli Ty podziwiasz moją chyżość, to ja mam na uwadze Twoją rączność! No…. ale może zmieńmy temat, bo się zbyt romantycznie zrobiło. Nie wiem czy nowej władzy się to spodoba.
Życie mnie nauczyło, że czasem lepiej przejść do marszu, niż przejść się do namiotu z czerwonym krzyżem 😉 Zdarzyło mi się to raz i postanowiłem, że o wiele bardziej wolę sobie pospacerować w trakcie biegu.
Jakkolwiek dziwnie to brzmi.
Ja niestety często z tej metody korzystam, w końcu „mój pierwszy” w Żywcu to był w większości Galloway. A później – w zależności od stopnia sponiewierania 🙂
Brawo gratulacje 🙂
Dzięki! 🙂
Mam nadzieję, że wreszcie kiedyś uda się nam gdzieś spotkać na jakimś biegu.
mam nadzieję i ja 🙂