Po jakiejś chwili pojawiły się pierwsze większe grupy kibiców i się zaczęło: „Brawo dla Taty!”, „Super!”, „O! Dziecko!”, „Dzidzi!”, „Brawo dla tego pana!”. Mógłbym jeszcze długo podawać przykłady słów, które padły w moim kierunku. Nie sądziłem, że bieg z wózkiem spowoduje, aż tak żywiołowe reakcje. Przez chwilę myślałem, że dzisiaj jest dzień ojca. W życiu nie otrzymałem tylu komplementów w tak krótkim czasie. Było mi bardziej niż miło.
Delikatny zbieg + kolejni kibice i stało się. Kolejny kilometr pokonałem w nieco ponad 4 min. Jakby mi ktoś powiedział, że z wózkiem będę biegał w czasie 4 min/km, to obróciłbym się na pięcie i poszedł w drugą stronę gasząc mu przy tym światło.
Co w międzyczasie robiła Magda? Rozglądała się we wszystkich kierunkach, a po chwili zaczęła sobie gadać. W zasadzie przegadała tak większość biegu komentując po swojemu przebieg zawodów.
Żar lał się z nieba strumieniami. Pojawiła się pierwsza strefa z wodą. Jeszcze wtedy było zbyt ciasno, więc postanowiłem, że nie będę się tam pchał z wózkiem. Zrobiłem łyk z bidonu i pognałem dalej.
Dowody sympatii, oprócz kibiców, ofiarowywali mi także pozostali biegacze. Co chwilę albo ktoś przybijał mi piątkę, albo mówił: „Szacunek!”, „Tak trzymaj!”.
Pierwszą piątkę pokonałem w czasie 21:41 zajmując 247 miejsce. Kilometr później znajdował się wyczekiwany przez wszystkich punkt: ostry zakręt w lewo i nawrót do mety. Nad głowami wreszcie pojawiły się drzewa. 6-ty km zrobiłem najwolniej – w tempie 4:36 min/km.
Po jakimś czasie pojawił drugi wodopój. Szybki łyk wody i byłem z powrotem na trasie. Od tego momentu kilometry pokonywałem w okolicach 4:12 min/km.
Systematycznie zbliżałem się do mety. Tak na 300-400 m. przed nią ściągnąłem swoją czapkę, a Magdzie odsłoniłem daszek. Pojawił się bruk, a za nim ostatni zakręt i prosta.
To co się działo przed samą metą przerosło moje oczekiwania. Ludzie widząc naszą dwójką ochoczo poderwali się do oklasków.
Magdzie wiele nie trzeba. Gdy ktoś klaszcze w jej towarzystwie, ta od razu stara się zrewanżować. Spojrzałem w jej kierunku. Ta zaczęła mocno klaskać i jednocześnie szybko uderzać nogami o wózek. Zdaje się, że jej również udzieliły się emocje.
Wynik: 43:11
Wyłączyłem Garmina, zasłoniłem jej daszek i poszliśmy się spotkać z Eweliną.
To był cholernie udany bieg! Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego wyniku. Szczególnie w tak trudnych warunkach. Średnie tempo wyniosło 4:19 min/km. Ostatecznie zająłem 201 miejsce.
Pierwszy wspólny start dobiegł końca. Nie wiedziałem, że na trasie spotka mnie tyle miłych słów, a także, że sam finisz będzie tak emocjonujący. Po chwili pokazałem Magdzie medal. W końcu to również jej zasługa.
Jak mi się biegło z wózkiem?
Już to gdzieś pisałem, więc najwyżej się powtórzę: Thule Urban Glide to wymarzony wózek do biegania. Lekki i niesamowicie zwrotny (jego zalety/wady opiszę szczegółowo w recenzji, która wkrótce pojawi się na stronie).
Poruszanie się z nim to sama przyjemność. Na pewno problematyczny jest sam start. Zrobiłem błąd ustawiając się zbyt daleko od linii startu. Gdybym podszedł bliżej, to zapewne zaoszczędziłbym sobie ciągłego lawirowania między biegaczami.
Jak oceniam bieg?
Może zacznę w ten sposób. Z roku na roku pogoda dopisuje. Albo jest ponad 30 stopni, albo tylko 29, ale przy okazji piekielnie duszno (24. Bieg Fiata). Nie ukrywam, że na trasie brakowało mi kurtyn wodnych. Na drugi raz koniecznie muszą się pojawić.
U mnie było ok, ale wiem, że część osób narzekała na brak wody (i słusznie!). Doszły mnie słuchy, że skończyły się także kubki i część osób była świadkiem, gdy wlewano ją do kubków zbieranych z drogi. Mało tego – niektórym zabrakło wody po przekroczeniu mety.
Dla mnie jest to sytuacja niedopuszczalna. Tym bardziej, że podobnie było w roku ubiegłym. Nie wiem jak to możliwe, że pomimo, iż organizator doskonale zdaje sobie sprawę z tego, ile osób weźmie udział w biegu, nie jest w stanie stanąć na wysokości zadania i zabezpieczyć odpowiedniej ilość wody.
Gdyby nie ten zgrzyt zapewne byłoby idealnie. Mimo wszystko bieg mogę polecić. Zapewne wystartuję tam za rok. Większa ilość wody + kurtyny wodne i nie będzie się do czego przyczepić.
3 komentarze
Rewelacja, serdecznie gratuluję, aleś Mistrzu tempo utrzymał, głęboki szacuneczek 🙂
A najważniejsze, że córka zadowolona.
Z tą wodą to jakieś UFO, może ktoś po prostu źle kalkuluje, bo zużycie w upale jest większe – ludzie na siebie przecież wylewają wodę, biorąc dodatkowe kubeczki, tylko czy to jest wytłumaczenie? Najpierw półmaraton w Żywcu, teraz wpadka w Bielsku, coś tu poważnie nie gra… :/
Dzięki! 🙂
Najbardziej stresujący był start. Tyle osób – tak mało miejsca.
Co do ilości wody, to chyba sprawdziłaby się prosta kalkulacja: liczba zawodników x 300-400 ml (po 150-200 ml na punkt) x 0,5 l (rozdawane na mecie) i wychodzi ilość wody, którą trzeba dostarczyć. Nawet lepiej niech będzie więcej, a nie na tzw. styk.
Z tego co widzę, to organizatora połówki w Żywcu, z roku na rok przerasta liczba zawodników. Szkoda, bo trasa jest urokliwa. Zła organizacja może jednak zniechęcić do kolejnych startów. No i jak to w ogóle wygląda: jednym ze sponsorów jest… Żywiec Zdrój, a na trasie brakuje wody.
Moje kochane, rodzinne miasto… a wstyd przyznać, że nie startowałem jeszcze nigdy w tym biegu 🙂 może w przyszłym roku, plus połówka wokół żywieckiego 🙂
Z brakiem wody na trasie spotkałem się już parokrotnie, są biegi lepiej (czyt. profesjonalnie) zorganizowane i gorzej, przykładowo, niedawno biegłem w biegu przez platerów (10km) i upał był ciężki, naprawdę ciężki, ale, miejscowi spisali się na medal, woda co 2 czy 3 km, deszczownie co kilometr … poprostu moc pełna. Najlepszy dowód, że można to fakt, że niektórzy postanowili zawinąć jeszcze raz dystans tego biegu i zrobić sobie półmaraton 😉