W Bielsku-Białej biegłem już po raz trzeci. Za każdym razem robiłem to w różnych konfiguracjach. Za pierwszym razem do mety dobiegłem z trójką przyjaciół. Rok później byłem pacemakerem dla brata Adama. W tym roku do Bielska pojechałem zupełnie sam. Są takie starty, bez których nie wyobrażam sobie sezonu biegowego. Ten w Bielsku-Białej jest właśnie jednym z nich.
Dojazd do Bielska przebiegł bez zakłóceń. Gorzej było z parkowaniem. Po dwudziestu kilku minutach wreszcie udało mi się odnaleźć idealne miejsce dla mojej Skody w gazie. Od razu poszedłem do biura zawodów, które jak co roku, usytuowano w III L.O. im. Stefana Żeromskiego. Co zawierał pakiet? Smycz, numer wraz z agrafkami, a także koszulkę i sporą ilość ulotek. Wszystko zapakowane w gustowny worek. Nie ukrywam, że liczyłem na coś więcej. W 2014 r. otrzymałem jedną z dziwniejszych/ciekawszych rzeczy jaką znalazłem w pakiecie. Był to atlas pt: „Wioski wypoczynkowe i pola kempingowe w Italii” [więcej info]. Tym razem nie było tak spektakularnie.
Przebrałem się w strój startowy i skierowałem się w stronę ratusza gdzie umiejscowiono metę. Zaraz obok niej pojawiły się autobusy, które zawoziły biegaczy na start. Zdaje się, że jest to jedyny bieg w tej części świata, gdzie możesz skorzystać z usług starych, poczciwych Ikarusów. Kilka minut jazdy i znalazłem się przed bramą FCA Poland, skąd mieliśmy rozpocząć bieg.
Udało mi się spotkać z kilkoma biegowymi znajomymi. Kilka słów zamieniłem też z Sylwią, która rok temu postanowiła do mnie podejść i się przywitać. Była to pierwsza sytuacja w moim życiu, gdy ktoś znał mnie tylko z internetów, a rozpoznał w realu. Niezwykle miła i budująca chwila. Dzięki!
Taktyka tego dnia nie była jakoś bardzo skomplikowana. Postanowiłem pobiec w okolicach 40 min. Jeżeli udało by się je złamać, to byłoby idealnie. Jeżeli metę pokonałbym w nieco dłuższym czasie, to świat się przecież nie zawali, prawda? Dodam, że warunki atmosferyczne były dalekie od sprzyjających. Jak praktykujący alergik, który wzrusza się gdy rośnie trawa i kaszlę, gdy drzewa postanawiają zapylić swoją okolicę, maj jest dla mnie szczególnie bolesny. Gdy w powietrzu czuć burzę, to jest jeszcze ciekawiej. Tego dnia w Bielsku było właśnie na jej granicy. Przez chwilę sądziłem, że sponsorem są pobliskie zakłady mięsne. Parówiasto i duszno – tak mógłbym podsumować to co działo się w powietrzu. W takim momencie już wiesz, że na życiówkę nie ma szans. Trzeba mieć nieco pokory i pobiec z większą rozwagą.
Kilka minut po godz. 11:00 rozpoczęliśmy kilkudziesięciometrowy spacer z pod bramy FCA Poland na start, który jak co roku rozpoczynał się na ulicy Warszawskiej. Wyżej pisałem coś o pokorze. Pierwszy kilometr pokonałem w czasie… 3:40 min/km.
[zdj. Festiwalbiegowy.pl]
Kolejne pobiegłem w następującym czasie:
Każdy następny kosztował mnie coraz więcej siły. Serce waliło jak szalone. Przy moim tętnie max 201, czujnik wskazywał ponad 190 uderzeń na minutę. Biegło mi się gorzej niż źle. Zdaje się, że tego dnia na trasie nie było osoby, która stwierdziłaby, że warunki do biegu są idealne i że biegnie poniżej życiówki.
4 komentarze
Ach ten szósty kilometr, skoro nawet Ciebie zwolnił, to od przyszłego roku go nie lubię! Szkoda tej czapki… Mogłeś jeszcze dryndąć byśmy się rozejrzeli za nią…
Ładna, wzruszająca dedykacja. Chwila zadumy nad naszym miejscem w życiu i nad planami i mnie dopadła.
Dzięki za fajną relację.
Dzięki!
Tak to już jest. Człowiek goni, narzeka, a za chwilę może go przecież już nie być.
Czapkę na szczęście udało mi się znaleźć i zamówić w internetach. Taki sam model i chyba ostatnia sztuka w tej części Europy.
Fajny bieg i relacja.
Dedykacja przypomina jakże oczywiste hasło „memento mori”. Smutno, ale wzruszająca dedykacja.
Zachęciłeś mnie do przypomnienia sobie moich biegowych mentorów 😛
Co do czapki to szkoda, mogłem się wtedy porozglądać, bo sporo łaziłem po biegu, m.in. rozglądając się za Bookwormem 🙂
Dzięki 🙂
Tak sądziłem! Zgubiona czapka to wina Pawła! 😉