Na pierwszy start czerwca wybrałem sobie VI Carbo Asecura Bieg Pszczyński – bieg na dystansie 10 km. Co prawda bez atestu, ale z bardzo dobrą organizacją. Tak przynajmniej słyszałem od znajomych. Skoro zachęcali do startu, to musiałem to sprawdzić osobiście. W Pszczynie jeszcze nie biegłem, więc był to dodatkowy pretekst, aby się tam pojawić.
Po przyjechaniu na miejsce od razu udaliśmy się po odbiór pakietu startowego. Biuro zawodów usytuowano w hali Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, który znajduje się w sąsiedztwie Parku Zamkowego. Tereny te wprost idealnie nadają się na weekendowy relaks. Dużo zieleni i świeżo skoszona trawa, która aż prosi się o rozłożenie koca. Dodatkowo wiele alejek i mostów, na których można się komuś oświadczyć bądź zerwać znajomość.
W pakiecie startowym znalazłem m.in. koszulkę (idealna na lato, bo bez rękawków), numer startowy, a także… zupę pomidorową w wersji instant. Od razu postanowiłem, że zostawię ją sobie na jakąś specjalną okazję.
Niedaleko biura zawodów znajdowała się meta, a także wiele stoisk i straganów. Było widać, że tego dnia Pszczyna żyje biegiem.
Wkrótce rozpoczęły się zawody dla dzieci. Na długiej proste rozegrano kilka biegów. Chwilę pokibicowaliśmy, po czym udaliśmy się na miejsce startu.
Bramę startową zainstalowano na Rynku Miejskim. Pogoda dopisała chyba bardziej, niż w Bielsku-Białej, w której tydzień wcześniej biegłem z Magdą. Brak chmur + słońce i temperatura śmiało przekraczała 30 stopni Celsjusza. Godzina startu niestety nie pomagała. Wyznaczono ją na 12:00.
Rozgrzewka w zasadzie nie była mi potrzebna. Zrobiłem kilka kółek od razu wbiegając pod kurtynę wodną. Tego dnia skorzystałem z niej jeszcze kilkanaście razy.
Na chwilę przed 12:00 ustawiłem się w strefie startowej. Do ostatnich chwil zastanawiałem się nad tym, jaką obrać taktykę. Nie znałem trasy i nie wiedziałem na co będę mógł sobie pozwolić. Na pewno chciałem powalczyć o pudło w swojej kategorii. Tak się złożyło, że w Pszczynie pojawiła się dodatkowa klasyfikacja: urzędnicy. Klasa społeczna znienawidzona przez 98,7 % społeczeństwa, którą łatwiej zastać przy wuzetce i kawie, niż w amoku pracy. Biegnąc w okolicy 40 min mogłem liczyć na 3 miejsce. Byłoby fajnie.
Ruszyliśmy.
Pierwszy kilometr zrobiłem w czasie 3:57 min. Wtedy było jeszcze znośnie. Pamiętam, że minęliśmy żubry i nadal nad głowami miałem drzewa. Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. Drzewa zniknęły. W zamian pojawił się asfalt i wysoka temperatura. Czy wspominałem, że było duszno? Tak, jakby przed burzą?
Mimo wszystko nadal walczyłem. Drugi kilometr również zrobiłem poniżej 4:00 min/km. Z czasem było jednak coraz trudniej. Cień był towarem wybitnie deficytowym. Kolejny problem polegał na tym, że kilka dni wcześniej włączyła mi się astma w trybie turbo. Nigdy nie zasłaniam się swoim stanem zdrowotnym, ale w trakcie biegu po raz pierwszy odczułem co to kłopoty z oddychaniem pełną piersią.
Wkrótce płuca przestały nadążać za resztą ciała. Gdzieś na 3-4 km już wiedziałem, że na pudle stanie ktoś inny. Postanowiłem nieco odpuścić. Nie byłem w stanie biec w tempie 4:00 min/km. Doszedłem więc do wniosku, że nie ma sensu się katować.
2 komentarze
Bieg w Pszczynie jest super tylko właśnie ta godzina startu… Ja wiem, że wcześniej biegną dzieciaki, ale gdyby tak przesunąć świętowanie biegania na popołudnie lub wieczór? To by był dopiero czad 😉
A ja Ci i tak gratuluję świetnego startu i (w tych warunkach) świetnego wyniku 🙂
No właśnie. Wszystko przez dzieci.
Do tabletów! Chipsów! Świnki Pepy i Kapitana Planety!
No i jeszcze do Pokemonów!
Biegania im się zachciało… :/