Punktem zwrotnym był znacznik 5-ego km. Przekroczyłem go po 20:40 min biegu. Tak jak go przekroczyłem, tak od razu zwolniłem. Od tego momentu do marszu musiałem przejść pięciokrotnie. Byłem wypompowany, a do mety przecież jeszcze połowa dystansu.
Cztery litery ratowały biegaczom kurtyny wodne. Tych oficjalnych, przygotowanych przez Straż Pożarną, było kilka. Tych nielegalnych, które zabezpieczyli mieszkańcy – o wiele więcej. Pojawiły się tez wiadra z wodą i dodatkowe wodopoje.
Następne kilometry pokonywałem już w okolicy 4:55 min/km. Było mi gorzej niż źle.
Słońce zniknęło gdzieś na 8 km. Wtedy z powrotem wbiegliśmy do Parku Zamkowego. Pojawił się cień i można było nieco ochłonąć. Do mety zostało już naprawdę niewiele. W myślach odliczałem kolejne metry, które mnie od niej dzieliły.
Pamiętam taki moment, gdy zbiegaliśmy z niewielkiego wzniesienia. Obróciłem się do jednego z biegaczy i powiedziałem mu: „Zbiegamy, ale wcale tego nie czuję”. To była najprawdziwsza prawda. Energię zostawiłem w połowie trasy. Po raz pierwszy w życiu nie miało to znaczenia czy jest „z” czy „pod” górkę. Było równie „fajnie”.
Po kilku zakrętach pojawiła się tabliczka z oznaczeniem 300 m. W tle było słychać spikera. Jedną nogą byłem już za metą.
Wreszcie! Po prawej Zamek, po lewej trawa, a przede mną upragniona meta.
Miejsce w klasyfikacji urzędników: 7
To był jeden z najbardziej wymagających biegów w moim życiu. Tydzień wcześniej, na o wiele trudniejszej trasie i dodatkowo z wózkiem, 10 km pokonałem w czasie lepszym o prawie minutę.
Wiele łyków wody upłynęło do czasu, w którym wreszcie do siebie doszedłem. Poczekałem jeszcze na przyjaciela, który również brał udział w biegu. Chwilę porozmawialiśmy i udaliśmy się do samochodów. Droga powrotna to był jeden wielki i równie nieustający relaks. Niczego już nie musiałem. Mogłem sobie siedzieć i podziwiać widoki. Wreszcie był cień. O klimatyzacji nawet nie wspomnę.
Jak oceniam dychę w Pszczynie?
Trasa ma 2 mocne akcenty. Sam początek, w którym jest cień i są żubry, a także koniec – po wbiegnięciu do Parku Zamkowego. Pomiędzy nimi są długie proste. Zazwyczaj wśród domków jednorodzinnych. Wiedziałem na co się piszę, ale mimo wszystko to podkreślę – godzina startu jest dosyć niefortunna. O godz. 12:00 w czerwcu słońca jest raczej w nadmiarze, a cienia jak na lekarstwo. Jeżeli liczycie na życiówkę, to tam jej raczej nie zrobicie. Już nawet nie chodzi o brak atestu. Bardziej o warunki atmosferyczne.
Kibicie stanęli na wysokości zadania. Na ich punkty z wodą czekało się z utęsknieniem. Doping też był spory.
W Pszczynie łatwiej jest się opalić, niż osiągnąć swój wymarzony czas. Mimo wszystko uważam, że warto się tam pojawić.
[shareaholic app=”share_buttons” id=”10261725″]
[shareaholic app=”recommendations” id=”10261733″]
2 komentarze
Bieg w Pszczynie jest super tylko właśnie ta godzina startu… Ja wiem, że wcześniej biegną dzieciaki, ale gdyby tak przesunąć świętowanie biegania na popołudnie lub wieczór? To by był dopiero czad 😉
A ja Ci i tak gratuluję świetnego startu i (w tych warunkach) świetnego wyniku 🙂
No właśnie. Wszystko przez dzieci.
Do tabletów! Chipsów! Świnki Pepy i Kapitana Planety!
No i jeszcze do Pokemonów!
Biegania im się zachciało… :/