To było trochę bez sensu. Niby biegnę sam, ale nadal z nimi. Z powrotem więc do nich dołączyłem i znowu byliśmy w komplecie. Byłem przekonany, że nie potrwa to długo. Zgodnie z planem Marcin z Natalią musieli zwiększyć prędkość, aby marzyć wyniku poniżej 1:35 h. Ja wolałem się skupić na przybijaniu piątek. Podbiegałem to z lewej, to z prawej dziękując za ich aplauz.
[zdj. runczech.com]
Trudy biegu zaczęła odczuwać także Natalia, która zwolniła do tempa w okolicy 5 min/km. W zasięgu wzroku mieliśmy Marcina, który co chwile do nas dobiegał. Moje tętno spadło do 175 unm. Teraz mogłem czerpać frajdę z biegu, a nie martwić się tym, że za następnym zakrętem będę musiał przejść do marszu. 10-ty km minęliśmy w czasie 46:36 min.
Czekałem na długą prostą, która znajdowała się między 14-tym, a 16-tym km. Wreszcie się pojawiła.
[zdj. runczech.com]
Co tam się działo! Doping kolejny raz przerósł moje oczekiwania. Do mety pozostało już naprawdę niewiele, a kibice zachowywali się tak, jakbyśmy dopiero rozpoczęli bieg.
O dziwo ten 16-sty km był najwolniejszym w naszym wykonaniu. Zrobiliśmy go w 5:31 min/km. Na szczęście następne udało się przebiec w szybszym tempie.
To było 2 tys m. później. Nagle matka natura dała o sobie znać. Postanowiła, że postara się mnie zatrzymać na tzw. stronie i na tzw. nieco dłużej. Pojawił się ból żołądka i nieodparta pokusa zejścia z trasy. Musiałem się mocno skupić, aby nadal biec. W pewnym momencie w kadrze pojawiły mi się 3 Toi-Toi’e. Odwróciłem wzrok w drugą stronę i starałem się kontynuować bieg. Nie powiem, było cholernie ciężko i od chwilowej pauzy dzieliło mnie naprawdę niewiele. Kilometry trwały w nieskończoność. Marzyła mi się meta i to co czekało mnie za nią. Zapewne część z Was wie co się ze mną działo w trakcie I Rudzkiego Półmaratonu Industrialnego. Dla tych, którzy nie kojarzą co wtedy przeżyłem, podaję link do relacji.
19-sty km -> 5:07 min
20-sty km -> 4:42 min
Pod nogami pojawił się bruk, który oznaczał tylko jedno – zbliżamy się do końca.
Na ostatniej prostej przyspieszyliśmy. I tak jak biegliśmy, tak się chwyciliśmy pokonując metę z wspólnym czasem 1:43:15.
Po otrzymaniu medalu chwilę jeszcze porozmawialiśmy. Stworzyliśmy na szybko skrót najważniejszych wydarzeń. Często pojawiały się wyrazy takie jak: „kibicie”, „słońce” czy „242 stopni Celsjusza”. 1:35 h nie udało się złamać. Pogoda zrobiła wszystko, aby pokrzyżować nasze plany. Cóż – życie. Pozostała interakcja z kibicami, którzy znowu stanęli na wysokości zadania. To dla nich, a także dla znakomitej organizacji, do Ołomuńca przybywam od 2015 r.. Jeżeli chcielibyście przeżyć to co my, nie pozostaje Wam nic innego, jak zapakować plecak i ruszyć na południe Polski – w kierunku granicy z Republiką Czeską. W przyszłym roku zapewne znowu będzie gorąco i nie padnie wiele życiówek, ale czy to ma w ogóle jakieś znaczenie?
Są pół-/maratony pokonane na pełnych obrotach. Wiecie, takie rozgrywane w marcu lub na początku kwietnia. Zaciska się zęby na starcie, a szczękę rozluźnia dopiero po przekroczeniu mety. Jest życiówka, ale i zakwasy, które trwają przez następny tydzień.
W Ołomuńcu ciężko poprawić swój indywidualny rekord świata. Jadąc tam nastawcie się bardziej na niesamowitą atmosferę.
Wyobraźcie sobie bieg zorganizowany z iście szwajcarską precyzją; z elitą na światowym poziomie; którym żyje cała miejscowość; że przez bite 21 km ciągnie się sznur kibiców, którzy klaszczą. Robią to mocno, nieustannie i z pełnym zaangażowaniem – jak indzie indziej.
Święte słowa, tak było – świetna relacja Marku. Się zastanawiam czy w tym upale, który opisujesz w poprzednich relacjach to ja bym się zmieścił w limicie 😉
No oczywiście, że musimy się spotkać. Przy okazji będzie możliwość spłaty długu, który urósł w jednej z czeskich knajp 😉
Kusi mnie ta Regatta 1/2 Maraton Babia Góra. Szczególnie po Waszych wspólnych relacjach. W przyszłym roku postaram się ją z Wami zrobić.
Dzięki za propozycję.
Wtedy akurat będę się urlopował nad polskim morzem. Będę za Was trzymał kciuki między rozbijaniem parawanu, a kolejnym piwem z sokiem pitym przez słomkę 😉
Dobrze, to ja między 40 a 50 km pomyślę jak pijesz to piwo za parawanem nad wodą, zwłaszcza jak będzie u mnie upał 🙂 ale będę już po urlopie, więc mam nadzieję pełen sił do zmierzenia się z Chudym 🙂
7 komentarzy
Święte słowa, tak było – świetna relacja Marku. Się zastanawiam czy w tym upale, który opisujesz w poprzednich relacjach to ja bym się zmieścił w limicie 😉
Dzięki 🙂
Wbrew pozorom, rok temu było… jeszcze cieplej. Powietrze można było kroić siekierą. W tym roku to była istna bryza znad morza 😉
Super jest przeczytać o biegu, w którym brało się udział, ale widzianym innymi oczyma 🙂 Do zobaczenia znów na kolejnych zawodach !
No oczywiście, że musimy się spotkać. Przy okazji będzie możliwość spłaty długu, który urósł w jednej z czeskich knajp 😉
Kusi mnie ta Regatta 1/2 Maraton Babia Góra. Szczególnie po Waszych wspólnych relacjach. W przyszłym roku postaram się ją z Wami zrobić.
A może wcześniej ? 12 sierpnia pobiegnę „Chudego Wawrzyńca”, biegniemy we dwóch z kumplem, a pokój w okolicach Rajczy mamy…. 3-osobowy 🙂 jakby co 🙂
Dzięki za propozycję.
Wtedy akurat będę się urlopował nad polskim morzem. Będę za Was trzymał kciuki między rozbijaniem parawanu, a kolejnym piwem z sokiem pitym przez słomkę 😉
Dobrze, to ja między 40 a 50 km pomyślę jak pijesz to piwo za parawanem nad wodą, zwłaszcza jak będzie u mnie upał 🙂 ale będę już po urlopie, więc mam nadzieję pełen sił do zmierzenia się z Chudym 🙂