„Potrzeby fizjologiczne rządzą światem. Szczególnie tym biegowym” – tak mógłbym podsumować to, co działo się ze mną na trasie I Rudzkiego Półmaratonu Industrialnego. W trakcie niniejszej relacji postaram się Wam oszczędzić szczegółów. Zobaczymy czy coś z tego wyjdzie.
O półmaratonie w Rudzie Śląskiej dowiedziałem się kilka miesięcy temu. Powód startu?
Było ich kilka:
1. Rzadko trafia się okazja wzięcia udziału w pierwszej edycji imprezy biegowej,
2. Ruda Śląska jest rzut beretem od Siemianowic.
3. W okresie wakacyjnym nie miałem w planach żadnych startów.
Summa summarum wyszło, że biorę udział w tym biegu i może nawet pokuszę się o atak na życiówkę.
Do Rudy Śląskiej pojechałem wraz z Eweliną. Od razu udaliśmy się po pakiet startowy. W biurze zawodów zlokalizowanym w hali sportowej MOSIR otrzymałem okolicznościową koszulkę (wreszcie jakiś normalny rozmiar, którego nie musiałem wymieniać na większy/mniejszy), zwrotny chip, podkładkę pod kubek, a także zakładkę do książki z kompletem słów po śląsku.
Z pakietem w dłoni zawędrowaliśmy na rynek. Na jego środku znajdowała się scena, a tam najprawdziwsze śląskie szlagiery. Jeden za drugim, a później trzeci i czwarty. Ludzie tańczyli i pląsali. Jednym słowem: działo_się! A jeszcze nawet nie ruszyłem w drogę. Naprawdę, ciężko o bardziej śląski początek śląskiego półmaratonu.
Po godz. 20:15 ruszyliśmy w kierunku linii startu. Rozgrzewka, kilka słów ze znajomymi, których spotkałem na miejscu i przed 21:00 ustawiłem się za linią. Było dosyć tłoczno. W półmaratonie wystartowało ponad 800 osób. Dodatkowo rozgrywano bieg na 7 km (ponad 200 osób) i zawody nordic walking (68 zawodników). Stanąłem blisko barierek po lewej stronie. Dlaczego o tym piszę? Już tłumaczę.
Strzał startera -> ruszyliśmy. Pożegnałem Ewelinę, położyłem palec na garminie i w ścisku zbliżałem się do linii. Już prawie ją przekraczam, już prawie za sekundę, gdy przede mną potyka się biegacz. Myślę sobie: O co? O innego biegacza? Wózek? Butelkę? O co żeś się człowieku potknął? Okazuje się, że zahaczył nogą o pozostawiony przez kogoś pachołek. Jak część ludzi obiegam go z lewej strony po czym słyszę w głośnikach głos Augusta Jakubika: „Proszę przebiegać przez matę”.
To co się działo idealnie przedstawia poniższe zdjęcie:
– kolor niebieski: tak zacząłem bieg,
– kolor zielony: nawrót i wbicie się w tłum biegaczy,
– kolor żółty: martwa strefa,
– kolor różowy: słynny pachołek.
Przez pierwsze kilka km biegło mi się rewelacyjnie. Kondycyjnie było w porządku. Nogi dawały radę na podbiegach, a zaraz po ich zakończeniu potrafiły się fajnie rozpędzić.
1 km – 4:05
2 km – 4:06
3 km – 4:01
Kolejne w niewiele dłuższym czasie. Byłem przekonany, że istnieje realna szansa na wywalczenie nowej życiówki. Koniec końców okazało się, że wyjechałem z Rudy odwodniony na kilka różnych sposobów. O złamaniu 1:30 h nie mogło być mowy.
3 komentarze
Ponownie zawiesiłeś bardzo wysoko poprzeczkę bo:
-nawet gdybym dostał paszport kenijski, potrenował w górach Hindukuszu i dzięki magicznym tybetańskim ziołom pobił Twój wynik z Rudy,
-nawet gdybym skupił się (ups, wiem, to niefortunne słowo) na pobiciu rekordu „skoków w bok” podczas biegu (dzięki zjedzeniu bigosu zakąszanego ogórkami i schabowymi przed biegiem),
to bym nie był w stanie kontynuować biegu już po góra drugiej wizycie.
A już bankowo bym tego tak fajnie nie opisał – Gmoch i palik mnie rozwalił 😀 Masz po prostu „miszcza” startowego, zawsze coś, jak, kwa, kwa nie kefir, to jakieś dzieciaki pod nogami, paliki itd…
Gdyby to był zwyczajny trening, to zapewne moje ciało już dawno odmówiłoby mi posłuszeństwa 😉 Adrenalina zrobiła jednak swoje i bylem w stanie dobiec do mety. Ba! Miałem siłę aby łapać się z nieznajomymi za ręce! 🙂
Przede Tobą jeszcze nie jedna życiówka. Wiesz jaki byłem zdziwiony, gdy w tym roku w Krakowie dobiegłem poniżej 1:30:00? Okazało się, że fizycznie byłem przygotowany. Psychicznie – nie za bardzo. No bo jak to? Przebiec 21 km w średnim tempie 4:15 min/km?!?
Trening to podstawa, ale wiele zależy też od nastawienia. Wydaje Ci się, że nie jesteś w stanie, że nie podołasz, a tu taki kinder ibaraszung 🙂
Pan Gmoch to klasa sama w sobie!
Jestem pierwszym blogerem w historii polskiego blogeringu, któremu użyczył swoje flamastry i przez skype’a powiedział co i gdzie i jak to ma być rozrysowane.
Dzięki! 🙂 To był bieg pełen przeżyć. Nie udało mi się zbliżyć do życiówki, ale wiem jedno – bieg zapamiętam do końca moich dni 😉