Z prostej wyszedłem jako pierwszy, ale wtedy nie miało to jeszcze żadnego znaczenia. Po chwili dołączył do mnie Michał. Zbiegaliśmy z delikatnego wniesienia. Spytałem się go czy tak już może zostać i czy podzielimy się malakserem, który dostaniemy na mecie? Ten się tylko uśmiechnął.
Pierwszy kilometr zrobiłem w 3:56 min, a następny 3 sekundy szybciej. Początkowo planowałem pobiec w okolicy 4:15 min/km. Na metę chciałem wbiec w czasie 1:30-1:35. Tak jak już wspomniałem – to był nasz debiut. Na tym dystansie z wózkiem nie mam żadnego doświadczenia. Nie byłem więc pewny, czy w takim tempie wytrzymam do końca. Nie pozostało mi nic innego jak skończyć biadolić i po prostu spróbować. Co będzie, to będzie.
Przed drugim kilometrem wyprzedził mnie Michał. Biegłem tuż za nim. Dzięki temu byłem osłonięty przed wiatrem, który na długiej prostej coraz bardziej dawał się we znaki. Po kilkuset metrach oznajmiłem mu, że go zmienię. Dla mnie biegowy savoir-vivre jest istotny i zawsze staram się go przestrzegać. Wyprzedziłem go lewą stroną przyjmując wiatr na klatę. Biegliśmy tak z kilkaset metrów. Niestety tempo okazało się dla mnie zbyt mocne. Musiałem zwolnić i Michał znowu wyszedł na prowadzenie. Kilkaset metrów dalej wyprzedził nas Damian, który z sekundy na sekundę zwiększał dystans. Chwili w której spacerówka wyprzedza wózki do biegania nie zapomnę do końca swoich dni. To był tylko przykład na to, że sprzęt to jedno, a wytrenowanie to drugie. Na tym etapie to Damian sprawiał wrażenie osoby, która może wygrać ten bieg. Na drugim miejscu uplasował się Michał. Obydwaj coraz bardziej się ode mnie oddalali. Odwróciłem się za siebie i spojrzałem na Krzysztofa który biegł na czwartym miejscu. Niestety pomiędzy nami nie było wtedy jakiejś bezpieczniej odległości. Jeszcze wszystko mogło się wydarzyć.
Początkowo trasa prowadziła długimi prostymi, które były połączone rondami. Raz biegło się pod górę, by następnie móc nieco odetchnąć biegnąc w dół. Po jakimś czas doszło do mnie, że pierwsze i drugie miejsce mogę sobie chyba odpuścić. Pomimo tego, że dawałem z siebie naprawdę wszystko, robiąc kolejne kilometry w okolicy 4:10 min/km, Damian z Michałem coraz bardziej się ode mnie oddalali. Stwierdziłem, że nie pozostało mi nic innego jak spróbować obronić trzecią pozycję.
Po wspomnianym przeze mnie 11-stym km wbiegliśmy w okolice Jeziora Paprocańskiego, które wkrótce mieliśmy okrążyć. Pod stopami pojawił się szuter i głębokie kałuże. Na każdym nawrocie analizowałem pozycję Krzysztofa. Na oko dzieliła nas minuta/dwie. Ostatni raz widziałem go na 13-stym km. Nieco zwolniłem, wziąłem żel i łyk wody. Do mety pozostało nieco ponad 7 km.
Te kilometry okazały się najtrudniejsze. Tempo spadło do ok. 4:30 min/km. Biegło mi się coraz gorzej. Z jednej strony chciałem zwolnić i trochę odpocząć, z drugiej – nie wiedziałem czy Krzysztof tego nie wykorzysta. Głupio byłoby stracić trzecie miejsce zaledwie kilka kilometrów przede metą. Pamiętam, że wtedy kilkukrotnie spytałem mijających mnie biegaczy, gdzie znajduje się czwarty zawodnik z wózkiem. Uspokajali, że jest daleko.
Po minięciu jeziora wbiegliśmy na ulicę Sikorskiego. Przedtem trzeba było jednak pokonać stromy podbieg. Moje tętno dobiło tam wtedy do 190 unm. Coraz częściej mrużyłem oczy, wykrzywiałem twarz i marzyłem o końcu tej gehenny.
2 komentarze
Super relacja! Gratulujemy wytrwałości i sukcesu 😉
Pozdrawiamy, Rodzinka Biega
Dzięki! 🙂
W przyszłym roku ponownie walczę o podium. Spodobało mi się 😉