Nic nie trwa wiecznie. Hurraoptymizm zaczął nieco przygasać. Przebiegliśmy pod wiaduktem i szerokim łukiem zaczęliśmy okrążać jeden ze stawów. Trzeci kilometr -> 4:04 min. Każdy kolejny był już wolniejszy. O tempie poniżej 4 min/km mogłem tylko pomarzyć.
Nie bez powodu bieg ma w nazwie „Hercklekoty”. Moje serce pracowało na granicy wytrzymałości. Tętno oscylowało w okolicy 194 unm, a przede mną było jeszcze kilka podbiegów. Czwarty kilometr trwał dokładnie 4 min i 9 sek.
No właśnie… podbiegi.
Nie znałem trasy, więc nie wiedziałem też czego się spodziewać. To co wyrosło mi na ok. 4,6 km przerosło moje najśmielsze oczekiwania. W kadrze pojawił się krótki i stromy podbieg. Zwolniłem i mnie zatkało.
Dosłownie.
Serce, które uderzało co sił w zastawkach, nie było w stanie dać z siebie więcej. Musiałem zmniejszyć obroty i przez kilkanaście metrów poruszałem się w okolicy 5 min/km. Wtedy wyprzedził mnie jeden z biegaczy. Odprowadziłem go wzrokiem i skupiłem się na tym, aby wrócić do gry. Garmin poinformował mnie, że właśnie przekroczyłem 5-ty km. Ten był zdecydowanie najwolniejszy ze wszystkich -> 4:37 min.
Powoli zacząłem się rozpędzać. Serce waliło jak szalone dobijając do 195 unm. Choć momentami było z górki i powinno być mi lżej, wcale tego nie odczuwałem. W trakcie następnego kilometra udało mi się nieco nadgonić. Zrobiłem go w 4:13 min.
Przed ostatnim zakrętem dałem się wyprzedzić kolejnemu biegaczowi. Spojrzałem za siebie, czy w kolejce nie ustawili się następni. Na całe szczęście nikogo więcej nie widziałem.
Z powrotem znalazłem się na tej śliskiej prostej. Tym razem prowadziła mnie do mety.
Zacisnąłem zęby, domknąłem powieki i wykrzywiłem twarz. Już za kilka chwil miało być po wszystkim.
Metę przekroczyłem po 28 min i 12 sek.
Od razu zgiąłem się w pół i upadłem na kolana. Chwilę trwało, zanim do siebie doszedłem.
Odebrałem medal, podziękowałem Markowi za znakomitą organizację i szybko ewakuowałem się do samochodu. Marzyłem o swojej kurtce, gorącym 3-godzinnym prysznicu i ciepłej herbacie.
W klasyfikacji OPEN zająłem 11 miejsce na 647 biegaczy, którzy zdecydowali się na wariant 7 km. Średnie tempo wyniosło 4:07 min/km.
Początkowo czułem pewien niedosyt. Liczyłem na to, że średnie tempo wyniesie poniżej 4 min/km. Przecież to był pierwszy start w tym roku. Miała być petarda ze średnią, która rozpoczynała się od „3”. Z tym, że biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne, a także kilka garbów, które powyskakiwały na trasie – chyba nie było tak tragicznie. Nie trenuję żadnych szybszych jednostek. Nie mam więc bazy do bardzo szybkiego biegania. Koniec końców – jestem (chyba) zadowolony z wyniku 😉
Jak oceniam Hercklekoty?
Nie mam co do nich żadnych, nawet najmniejszych zastrzeżeń. Duży plus za możliwość odbioru pakietu w przeddzień biegu, a także skorzystania z depozytu. Trasa była bardzo dobrze oznaczona. Miasteczko namiotowe dobrze zaopatrzone, a wolontariusze uśmiechnięci i super pomocni. Fajnie, że zorganizowano także bieg dla dzieci.
Po przekroczeniu mety otrzymałem wodę inapój izotoniczny. Wiem, że rozdawano także pikantną marchewkową zupę, a także sałatki. Niestety nie miałem okazji ich spróbować. Od razu po otrzymaniu medalu pobiegłem do samochodu. Ogrzewanie włączyłem na maksa i udałem się do domu.
Żałuję jednego; że na udział w biegu organizowanym przez MK Team zdecydowałem się tak późno.
Jeżeli tylko pojawi się kolejna możliwość, to na pewno z niej skorzystam.
[zdj. główne do tekstu: Walusza Fotografia]