Trzeci kilometr – choć w większości pod górkę – zrobiłem w 4:49 min. Dotarłem na sam szczyt, wziąłem kilka spokojniejszych oddechów i rozpocząłem gonitwę w dół. Wreszcie pojawił się oczekiwany przez wszystkich zbieg koło ZOO. To tam po raz pierwszy tego dnia udało mi się zejść poniżej 4 min/km. Dodam, że nadal lawirowałem między biegaczami. Historia z wymijaniem trwała w najlepsze.
Zakręt w prawo, zakręt w lewo i kolejny z podbiegów, który kierował nas w stronę charakterystycznej rzeźby żyrafy. To tam spotkałem Pawła z bloga „Bookworm on the run„. Od tego miejsca, do mety dzieliły nas dokładnie 4 kilometry.
Co w międzyczasie robiła Magda?
Wiem, że przed samym startem zasnęła. Godzina 11:00 to typowa pora dla jej drzemki. Zdaje się, że hałas – a także moje nagłe wymijanie biegaczy – sprawiły, że przespała jedynie z 15-20 minut. Później zaczęła żywiołowo gestykulować gdy widziała, że ktoś bije nam prawo. Gdy tylko widziałem jakąś większa grupkę ludzi, to zwracałem się w ich kierunku prosząc o brawa. Magda widząc to sama zaczynała mocno klaskać.
Powoli zbliżaliśmy się do Stadionu Śląskiego. Zaraz przed nim był jeszcze skręt w prawo, a potem w lewo. Czekał na nas ostatni podbieg tego dnia.
Na końcu niewielkie rondo i skręt na stadion.
A jak prezentował się sam bieg do kotła czarownic, wraz z ostatnimi 2 km trasy? Proszę bardzo:
Na bieżnie Stadionu Śląskiego wbiegałem w zeszłym roku. To właśnie tam znajdowała się meta Silesia Marathonu. Tym razem finisz smakował nieco inaczej. Czy lepiej? Niestety nie.
Byłem piekielnie zmęczony. Nawet nie fizycznie, a psychicznie. Myśleniem, którędy teraz wyminąć. Czy się zmieszczę? Czy niekoniecznie?
Pamiętam, że na ostatniej prostej zawodniczka z numerem 164 mocno przyspieszyła. Nie chciałem pozostać jej dłużny, więc również zwiększyłem tempo.
To właśnie wtedy zrobiono nam to oto zdjęcie, które idealnie nadaje się na reklamę wózka biegowego:
Dopiero na nim dostrzegłem, że przez część trasy Magda chyba niewiele widziała. Za punkt honoru biorę sobie to, aby w trakcie kolejnych startów poprawiać ją co 500-600 metrów.
Meta!
Daleki od tego, na co było mnie stać tego dnia.
4 komentarze
Miło było się spotkać, zawnioskujemy nastepnym razem o dorzucenie kategorii: „blogerki i blogerzy”, mam szansę być w pierwszej pięćdziesiątce!
To niech dodatkowo zawężą ją do kategorii „blogerki i blogerzy” z wózkami biegowymi.
Ja chcę blender!
Popieram jak najbardziej bieganie z wózkiem ale walkę o dobry czas w takim tłumie i zasuwanie z górki poniżej 4.00 chyba nie bardzo…..
I nie chodzi mi o bezpieczeństwo biegaczy bo to jedno , ale raczej o dziecko….
Na drugi raz jak masz tak pędzić z maluchem slalomem , załóż mu przynajmniej kask…
pozdrawiam
Dzięki za wpis.
Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo córki, to chociaż możesz w to wątpić – jest ono dla mnie najważniejsze 🙂
Gdyby nie było okazji do rozwinięcia prędkości poniżej 4 min/km, to zapewne bym tego nie zrobił. Oczywiście nie chodzi mi tylko i wyłącznie o moją dyspozycję, ale o to – czy ze względów bezpieczeństwa – jest to w ogóle do przyjęcia.
Okazja się pojawiła, oceniłem że nie ma jakiegokolwiek zagrożenia i skorzystałem.
Pozdrawiam!