To co teraz napiszę, prawdopodobnie dla większości z Was nie będzie żadnym zaskoczeniem – nie znoszę startować w nocy. Choćbym nie wiem jak lekkostrawne potrawy spożywał w dzień biegu, intensywny – nocny wysiłek, zawsze kończy się dla mnie tak samo: ból brzucha i gastryczne rewolucje, które na długo nie dają mi zasnąć. Paradoksalnie, to właśnie na jednej z takich połówek dokonałem czegoś niespodziewanego. W trakcie II Półmaratonu Industrialnego, w 2016 r. w Rudzie Śląskiej, udało mi się ustanowić swoją obecną życiówkę – 1:28:49.
Na tak pofałdowanej trasie?
Do tej pory zastanawiam się nad tym, jak do tego doszło.
No i tak z jednej strony nie lubię startować w nocy, a z drugiej – gdy nadarzy się okazja – z chęcią z niej skorzystam (masochizm level hard!). Tak było w przypadku II Nocnego Półmaratonu w Piekarach Śląskich. Słyszałem o nim wiele dobrego. No i ponoć podbieg w stronę Kopca Wyzwolenia to doskonała okazja na to, aby bezpłatnie wyznaczyć swoje tętno maksymalne.
Musiałem się o tym przekonać na własnej skórze.
Po pakiet udałem się w dzień biegu. Zaparkowałem koło MOSiRu i ruszyłem w kierunku biura zawodów. W ten rejon Piekar Śląskich jeszcze się nie zapuszczałem, tak więc to co zobaczyłem, zrobiło na mnie spore wrażenie.
Przede wszystkim, ogromny, kolorowy i równie wypasiony plac zabaw. Z perspektywy ojca 2,5 latki, a także Jej samej – bajka! Już wtedy wiedziałem, że jutro Magda będzie miała na nim co robić. Zresztą w cały ten teren wpompowano sporo gotówki. Po drodze minąłem m.in. boisko do kosza, korty tenisowe i boisko do piłki plażowej.
Okrążyłem murawę stadionu i dotarłem do boiska ze sztuczną trawą. Na jego końcu znajdowały się namioty. W jednym z nich odebrałem pakiet startowy.
Co w nim znalazłem?
Numer startowy wraz ze zwrotnym chipem, worek na depozyt, baton „baj” Anna Lewandowska, okolicznościowy ręcznik, a także odblaskową opaskę.
Do Piekar Śląskich wróciłem ok. godziny 19:00. Po zaparkowaniu otworzyłem bagażnik i zacząłem żmudny etap przygotowań.
Wazelina – checked!
Garmin – checked!
Chip – checked!
Numer startowy – checked!
Agrafki, aby ten numer przymocować? – ni ma! 🙁
Wziąłem reklamówkę z obiado-kolacją i ruszyłem do biura zawodów.
Dam sobie uciąć głowę, że te agrafki gdzieś mi się rzuciły w oczy. W tamtej chwili nie mogłem ich jednak znaleźć. Na całe szczęście wolontariusze przewidzieli, że takie sytuacje mogą mieć miejsce. Po chwili komplet agrafek wylądował na mojej lewej dłoni.
Kilkadziesiąt minut później udało mi się spotkać swoich przyjaciół: Izę i Szymona. Podobnie jak w roku ubiegłym, tak i tym razem brali Oni udział w biegu towarzyszącym (ok 10,5 km). Zachwalali mi zeszłoroczną organizację, a także m.in. klimat odcinka w lesie, na którym to samochody oświetlają drogę biegaczom.
Swój pakiet miałem już dawno odebrany. Oni musieli to dopiero zrobić.
Zbliżała się godzina 20:00, a więc czas zamknięcia biura zawodów. Kolejka w dalszym ciągu ciągnęła się jednak do połowy boiska.
Kwadrans po 20:00 byliśmy gotowi. Kilka zdjęć później znajdowałem się już w strefie startowej.
Do 21:00 – godziny rozpoczęcia biegu, brakowało już niewiele.
Ruszyliśmy z 1,5 min opóźnieniem.
3 komentarze
Piękna relacja, gratuluję lekkości pisania, jakości fotek i wytrzymałości na treningi. Mój mały rozumek co prawda nie potrafi zrozumieć sensu porannej piętnastokilometrowej rozgrzewki przed wieczornym startem w półmaratonie, ale może z wiekiem przyjdzie mi zrozumienie 😉
Z tą lekkością pióra bym nie przesadzał. Pierwszy akapit pisałem chyba z 37 minut 😉
Już tłumaczę skąd ten poranny – 15km trening przy obciążeniu rzędu 25 kg 🙂
Magda jest coraz starsza. Nie wiem jak długo jeszcze będzie czerpała frajdę z naszych weekendowych treningów. Muszę więc maksymalnie wykorzystać ten czas 🙂
Wynik na półmaratonie bym sprawą drugorzędną.
A teraz rozumiem 🙂 Biegaj na każdy możliwy sposób, niech Ci (Wam) to frajdę sprawia równie wielką, jak czytelnikom czytanie o Waszym bieganiu…