Kilka kilometrów, wzdłuż linii brzegowej jeziora, pokonałem wraz z Michałem. On przystawał co jakiś czas i coś tam poprawiał. Po chwili znowu mnie doganiał. Biegł na niesamowitym luzie. Ja przez kaszel ledwo łapałem oddech, choć tempo biegu było przecież o wiele wolniejsze, niż przed rokiem.
Na końcu jeziora postanowiłem się wreszcie napić i wziąć żel. Przeszedłem do bardzo szybkiego marszu, który trwał kilkanaście sekund. Nawodniony i najedzony ruszyłem dalej. Tempo znowu wróciło do ok. 4:20 min/km.
Na 16-stym km trafiłem na kolejny krótki i stromy podbieg, który następnie zamienił się w ponad 1,5 km wzniesienie. Tam walka była chyba największa.
W takiej ulewie chyba jeszcze w życiu nie biegłem. Na drodze pojawiły się kilkumetrowe – głębokie kałuże, po których ciężko się biegnie, a co dopiero popycha wózek, który na każdej z takich kałuż momentalnie hamuje. Tam gdzie mogłem, starałem się więc lawirować, aby złapać jakąkolwiek przyczepność.
Na końcu tej prostej pojawił się zakręt z mocnym podbiegiem. Widząc, że nikogo za mną nie ma, ponownie przeszedłem do szybkiego marszu. Napiłem się i byłem gotowy na ostatnie 3 km.
Już wtedy wiedziałem, że drugie miejsce mam w garści.
W niedługim czasie pojawiliśmy się na długiej prostej. Tym razem prowadziła nas jednak w dół. Dzięki temu moje tempo wróciło do ok. 4:17 min/km.
Na jej końcu był jeszcze wiadukt z ostatnim stromym podbiegiem tego dnia.
Ponownie spojrzałem za siebie i nie widząc nikogo z wózkiem biegowym, w całości pokonałem go w marszu. Nie było sensu dalej się katować.
Zakręt, rondo, z którego na początku nie potrafiłem wybrnąć, a także prosta do mety.
Po otrzymaniu medalu, a także pluszaka w kształcie głowy lisa, od razu schowaliśmy się z Magdą po dachem parkingu.
Była przemoczona do granic przyzwoitości i mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczy.
Po jakimś czasie byliśmy gotowi na ponad 3 h oczekiwanie na naszą koronację.
No właśnie.
Czas dłużył się nieubłaganie.
Po 13:00 zaczęto wyczytywać wszystkie klasyfikacje biegaczy na dystansie 10 km, a po 14:00 tych, którzy walczyli na dystansie półmaratonu. Wózki wyczytano na samym końcu.
Z perspektywy dorosłego, 3 h oczekiwanie na niewielkim placu jest do przejścia. Zapanowanie nad 2,5 latką, a także nad mniejszymi dziećmi, które z każdą chwilą były coraz bardziej głodne i marudne – było nie lada wyzwaniem. Nawet nie wiem czy nie większym, niż bieg, który właśnie ukończyłem.
Wreszcie, ok. 14:30 skierowaliśmy się w stronę podium. Już wyczytywano moje nazwisko, już brałem Magdę na ręce, gdy ta oświadczyła: „Nie! Nie! I jeszcze raz nie! Na żadne podium nie wchodzę!”.
Rozległ się głośny płacz.
Od razu odpuściłem i na podium poszedłem sam.
Mam z niego jedne zdjęcie, które Ewelina, z przyczajki, zrobiła mi z dobrych kilkudziesięciu metrów:
Jak oceniam organizację?
Moim zdaniem poprzednie umiejscowienie startu i mety było o wiele lepsze. Miejscówka w postaci hali była bardziej praktyczna. Szczególnie przy tak zmiennych warunkach atmosferycznych.
Może to właśnie w związku tym, że w tym roku miejsce uległo zmianie, w strefie startowej doszło do kilku nieporozumień. Przede wszystkim nie było tam osoby, która w porę gasiłaby pożary.
Nie było jasnego komunikatu, że wózki startują jako pierwsze, stąd też przed nami stanęli biegacze bez wózków. Nie było informacji, w którą stronę biegniemy w momencie, w którym prawie wszyscy ustawili się w przeciwnym kierunku. No i ta jedna rzecz, o którą zawsze będę walczył 😉
Plis! Niech biegacze z wózkami biegowymi, którzy dostaną się na podium, będą wyczytani przed wszystkimi innymi. Niech konferansjer doda, że chodzi o dzieci. Niech doda, że robi to po to, aby nie męczyły się przez najbliższe 3 h. I piszę to jako osoba, która nie jest pewna, czy w przyszłym roku Magda da mu wystartować z wózkiem. W tym wszystkim nie chodzi więc jedynie o mnie, a o wszystkich biegaczy z wózkami. Ta klasyfikacja jest tak krótka, więc nie zajmie dużo czasu antenowego.
Pomimo tej drobnej wpadki na samym początku, Tyski Półmaraton oceniam bardzo pozytywnie. Jest to bieg przygotowany przez ludzi z ogromną pasją. Trasa jest ciekawa i miejscami równie wymagająca. Punkty z wodą dobrze zaopatrzone, a te z dopingiem – głośne i kolorowe.
Na ogromny plus można zaliczyć działania marketingowe. Od fajnego wzoru na koszulce, dobrze przygotowanej stronie, a na filmiku promocyjnym i z trasy kończąc.
Bieg mogę każdemu śmiało polecić.
Jeżeli jeszcze nie startowaliście w Tychach, to koniecznie musicie to nadrobić.