Pierwszy kilometr wypadł zgodnie z planem. Zrobiłem go w czasie 3:40 min.
Zaraz za nim pojawiły się jednak schody. Przede wszystkim w postaci wysokiego tętna, które osiągnęło 190 unm. Dodam, że to nie było jego ostatnie słowo.
Z nadmiaru wysiłku zacząłem mrużyć oczy. Twarz wykrzywiła mi się w kilku miejscach. Cały czas wyprzedzałem kolejnych zawodników. Byli oni dla mnie punktami odniesienia. Po wyprzedzeniu pierwszego, zabierałem się za kolejnego. I tak mijał mi czas do końca biegu.
Po 3 min i 49 sek dotarłem do tabliczki z oznaczeniem 2-ego km.
Z utęsknieniem wyczekiwałem wspomnianego wcześniej nawrotu w połowie trasy.
Jest! Pojawił się.
Szybki zwrot o 180 stopni i tętno w okolicy 195 unm – najwyższy czas wracać.
Nie ukrywam, że powrót był bolesny.
Wysokie tętno zaczynało być powoli nie do zniesienia. Komfort skończył się po pierwszych 100 metrach biegu. Do czego to porównać? Zobrazować to ludziom, którzy z bieganiem nie mają wiele wspólnego?
Jako przykład mogę podać sytuację, w której idziecie na przystanek. Nagle spostrzegacie, że Wasz autobus właśnie odjeżdża. Rozpoczynacie sprint, który trwa bite… 5000 m. Nic przyjemnego.
Wkrótce pojawiła się tabliczka z oznaczeniem 3-ego km. Pokonałem go w 3 min i 57 sek.
Kolejny kilometr był o jedną sekundę wolniejszy.
Wreszcie pojawiła się ostatnia prosta. Jeszcze mocniej zmrużyłem oczy i resztkami sił przyspieszyłem.
Minąłem metę i upadłem na kolana. Chwilę trwało, zanim do siebie doszedłem.
Później medal i wywiad dla jedynie słusznej Telewizji Polskiej.
Choć nie udało mi się złamać 19 minut, to ten bieg nauczył mnie kilku rzeczy. Po pierwsze jestem z siebie dumny, że ani razu nie przeszedłem do marszu. Nie poddałem się. Cały czas parłem do przodu walcząc o każdą sekundę.
Po drugie – wiem też, że bez treningu ukierunkowanego na zwiększenie szybkości, nie mam szans na zdobycie nowej życiówki na dystansie 5 km. To już jest jednak tempo w przedziale 3:40-3:45 min/km. Weekendowym bieganiem z wózkiem tego nie osiągnę.
Wychodzę z założenia, że co będzie, to będzie. Na razie wolę biegać z Magdą i spędzać z nią czas w Parku Śląskim, niż samemu trenować na stadionie. Zmienią się priorytety, to może pojawi się i prędkość. Na razie jest dobrze, tak jak jest.
Bieg oceniam bardzo pozytywnie. Widać, że organizuje go stowarzyszenie o charakterze biegowym, a nie firma, dla której liczy się przede wszystkim zysk.
A do Dąbrowy Górniczej postaram się wrócić za rok.
Tylko tym razem postaram się lepiej przygotować.