Na Szlak Dwudziestopięciolecia PTTK wyruszyliśmy w nocy z 3 na 4 lipca 2020 r. Mieliśmy w planach przebiec go za jednym zamachem i na stałe wpisać się do Wikipedii. Niestety trasa brutalnie zweryfikowała nasze plany. Okazało się, że niektóre kilometry robiliśmy po 20 min. Dodajmy do tego kilka spektakularnych pomyłek, za sprawą których niechcący zwiększyliśmy sobie dystans o kilka dobrych kilometrów. Ostatecznie wyszło więc na to, że naszą przygodę musieliśmy skończyć na 88. kilometrze. Wróciliśmy do domów z mocnym postanowieniem poprawy. Zależało nam, aby wrócić w miejsce, z którego nas zabrano i postawić przysłowiową kropkę nad „i”. O naszych perypetiach do ww. 88 kilometra, przeczytacie w pierwszej części relacji, którą znajdziecie tutaj: Szlak Dwudziestopięciolecia PTTK – 03/04.07.2020 r. [vol. 1].
W tym tekście zajmę się naszym drugim podejściem i blisko 42 kilometrami, które udało nam się pokonać w pewien wtorkowy wieczór.
Zapraszam!
Co było najtrudniejsze w powrocie na szlak? Znalezienie wspólnego terminu 😉 Pora wakacyjna spowodowała, że w zasadzie wszystkie weekendy mieliśmy zarezerwowane dla swoich rodzin. Ciężko byłoby się nam wtedy wyrwać. Postanowiliśmy więc, że pobiegniemy w tygodniu. Ustaliliśmy pierwszy termin (to był chyba 14 lipca), ale z racji różnych obowiązków, musieliśmy go przesunąć. Koniec końców umówiliśmy się, że spróbujemy we wtorek 21 lipca. Dzień wcześniej przygotowałem plecak. Tym razem było o wiele lżejszy. Przede wszystkim nie brałem bukłaka z litrem wody. Nie potrzebowałem też kurtki i wielu innych rzeczy. Nie mieliśmy przecież biec przez całą noc, tylko kulturalnie zamknąć się w 4-5 h. Rano przecież trzeba iść do pracy. W moim przypadku pobudka miała mieć miejsce o godz. 5:40.
To była pierwsza trudność. A kolejna? Ostatnio skończyliśmy w niezbyt reprezentacyjnym miejscu. Była to Obrzeżna Zachodnia (?) i okolice zjazdu na A4 od strony Mikołowa. Trzeba się tam było jakoś dostać. Postanowiłem, że weźmiemy Ubera/Bolta. Pojawiło się więc następujące pytanie: czy ktoś odważy się zawieźć w to dziwne miejsce dwóch panów ubranych w stroje sportowe? Czy się odważy? Czy się nie boi? A nawet jeżeli się lęka, to czy ten strach przezwycięży?
Uruchomiłem aplikację, wybrałem miejsce docelowe i nastała cisza… Zamilkło okoliczne ptactwo, a kobieta, która pośpiesznie szła z siatką, przystanęła, spojrzała na nas i powiedziała: „I co?!? Uda się?”. Po chwili namysłu pojawił się chętny, aby nas tam zabrać. No i od razu na bogato! Podjechał nie Matiz, nie Seicento nawet, a najprawdziwszy Patryk w najprawdziwszym Volvo V60! Wsiedliśmy i od razu zagadałem Patryka czy nie dziwi się gdzie jedziemy? Bo to tak naprawdę od niego zależy, czy tego dnia trafimy na szlak. Patryk odpadł co następuje: „Spoczko! xD” i zamilkł na resztę trasy.
No i jak się teraz zastanawiam, to albo znał te tereny jak własną kieszeń i po prostu nie chciało mu się tam jechać po raz piąty tego dnia, albo mimo wszystko obawiał się o zestaw stereo, który miał fabrycznie zamontowany. Zawsze mogliśmy go sobie przecież „pożyczyć” i przypadkiem wystawić na OLX.
Po 24 minutach dotarliśmy na miejsce. Rozprostowaliśmy nogi, po czym po raz pierwszy wszedłem na żywo:
Minęła 17:53. Włączyliśmy po Garminie i rozpoczęliśmy bieg. Tym razem chcieliśmy się trzymać 5:40 min/km. Po ostatnich 88 kilometrach, gdzie miejscami cywilizacji nie było prawie wcale i przez to ciężko nam było nawigować w dziczy, teraz miało być przecież tylko z górki. No przecież nie zgubimy się! Przecież przed nami Katowice i Chorzów. To by był wstyd i hańba! No i wiecie co? Było i jedno i drugie. Najlepsze jest to, że pojawiły się szybciej, niż się tego spodziewaliśmy.
Przez kilkaset metrów biegliśmy koło dwupasmówki. Nagle naszym oczom ukazała się długa prosta prowadząca w las. Na pierwszym z drzew pojawiło się charakterystyczne oznaczenie szlaku. Przygoda rozpoczynała się na nowo.
Pierwszy i drugi kilometr wpadły zaskakująco szybko, bo pokonaliśmy je w czasie 5:10 min. Biegło się nam rewelacyjnie. Choć słońce dawało się we znaki, na tych długich prostych, było schowane za konarami drzew. Pamiętam, że powiedziałem do Tomasza, że liczę na to, że ani jeden kilometr nie będzie trwał dłużej, niż 8 min. Zrobiłem to chyba w nieodpowiednim momencie.
Zaraz po pokonaniu 3-go kilometra pojawiła się elegancka serpentyna w lewo, którą bez zastanowienia zbiegliśmy w dół. Dotarliśmy tym samym do ruchliwej ulicy Mysłowickiej. No i po raz pierwszy zwątpiliśmy w kwestii dalszej drogi. „Co teraz? Gdzie u licha skręcić?”.
Wyciągnąłem smartfona, w którym sprawdziłem trasę. Byliśmy poza szlakiem:
Oznajmiłem, że powinniśmy biec w prawo. No to skręciliśmy we właściwą stronę. Dziwnym trafem coraz bardziej oddalaliśmy się od miejsca, w którym mieliśmy przeciąć jezdnię. Coś nam nie pasowało. Z powrotem spojrzałem na trasę i tym razem okazało się, że pobiegliśmy za daleko. Wróciliśmy więc z powrotem w to samo miejsce. Szukaliśmy po prawej jakiegokolwiek skrętu w las. Po kilku dobrych minutach wreszcie się nam to udało. Dalszy fragment szlaku był perfidnie zasłonięty, przez bujną roślinność, która rosła wzdłuż drogi. Wbiegliśmy w las, po czym odwróciłem się i zrobiłem 2 zdjęcia:
Na pierwszym widać moment wbiegnięcia na szlak od tej bardziej widocznej strony, a także oznaczenie szlaku z bonusem w postaci wykrzyknika. Spotkaliśmy się z tym po raz pierwszy.
No i wiecie co? Tak bardzo szydziłem z czasu powyżej 8 minut na kilometr, a właśnie tyle trwał ten z numerem 4. Postanowiłem więc, że już więcej nie będę żartował. Przyjmę na klatę nawet czasy powyżej 10 min/km.
Jeden komentarz
Cześć,
Gratuluję pokonania takiej trasy i takiego rezultatu 🙂
Sam zacząłem się interesować szlakiem XXV lecia PTTK i zacząłem analizować trasę… zwróciłem jednak uwagę, że przebieg szlaku na różnych portalach w internecie różni się znacznie. Zdaję sobie sprawę, że w przeciągu kilku lub kilkunastu lat szlak wielokrotnie musiał zmieniać swój przebieg. Z jakiej strony lub portalu braliście jego aktualny przebieg?
Pozdrawiam,
Mariusz