Zacząłem rozmowę z jednym z biegaczy. Wspólnie dotarliśmy do schodów, którymi wdrapaliśmy się na górę.
Skręciliśmy w prawo i wspólnie pokonaliśmy metę. Poprosiłem o zdjęcie, po czym stanąłem w kolejce po gorącą herbatę, kiełbasę z rusztu, chleb i nieco ketchupu.
Spotkałem Jarka, a chwilę później dołączył do nas Tomasz.
Schowaliśmy się pod namiotem i rozpoczęliśmy konsumpcję.
Jak ta kiełbasa mi smakowała! Gdybym przyznawał Gwiazdki Michelin, zostawiłbym tam przynajmniej dwie.
Gdy ciało przestało się poruszać, to postanowiło rozpocząć proces zamarzania. Było mi tak cholernie zimno, że ledwo dotarłem do samochodu. Myśl o tym, że za chwilę będę się musiał rozebrać do rosołu, aby ubrać się w suche ciuchy, nie napawała mnie optymizmem.
Po kilkunastu minutach wreszcie siedzieliśmy w aucie. Tomasz podkręcił ogrzewanie do najwyższego – dopuszczalnego przez producenta Hyundaia – poziomu. Mimo wszystko ciepło było mi dopiero jakieś 40 kilometrów dalej. Było to w okolicy Żor.
Jak oceniam swój górski debiut?
Fajnie jest robić coś pierwszy raz. Pojawia się taka dziwna mieszkanka suspensu i ekscytacji. Startując w biegu ulicznym dystans – dystansowi jest w zasadzie równy. Przynajmniej jeżeli chodzi o wysiłek. 10 kilometrów na asfalcie w Bielsku-Białej, jest takie samo jak w Dobrodzieniu. Zazwyczaj jest płasko, choć mogą być momenty. Wiem, że to spore uproszczenie, ale zmierzam do tego, że w górach, wysiłek na dystansie 22 km w jednym biegu, może się nie mieć nijak do takiego samego dystansu, ale w zupełnie innym miejscu. Podbiegów może być więcej, mogą trwać zdecydowanie dłużej, a i pogoda w wyższych partiach może sprawić więcej problemów, niż na asfalcie w centrum miasta.
W ogóle nie nastawiałem się na jakiś konkretny czas, bo nie wiedziałem co mnie czeka i na ile mogę sobie pozwolić. Uważam, że zajęcie 33 miejsca, w swoim górskim debiucie, to całkiem dobry wynik. Szczególnie biorąc pod uwagę warunki, które tam wtedy panowały. Było ślisko, błotniście i z uwagi na sporą wilgotność – chłodno. Nie miałem żadnego punktu odniesienia, ale słuchając osób, które już kilka razy pokonały tę trasę, tego dnia była ona niezwykle wymagająca. Na tyle, że po biegu elegancko załatwiłem sobie mięśnie czworogłowe. Przez 3 dni ledwo się poruszałem.
W tym miejscu składam podziękowania dla organizatorów. Że, pomimo tych trudnych czasów, czerwonych stref i specjalnych godzin dla seniorów i seniorit, dali radę i bieg się w ogóle odbył. Gdy tylko dowiedziałem się o tym, że Ustroń znalazł się w czerwonej strefie, szanse na organizację biegu oceniałem bardzo nisko. Byłem przekonany, że się nie odbędzie.
Po biegu byłem niesamowicie zmęczony. Może właśnie to sprawiło, że początkowo nie czułem żadnej euforii. Prawdę pisząc byłem niezadowolony. Do końca nie wiedziałem co było tego powodem. Czyżbym się podświadomie nastawiał na coś innego? Czy powodem było to, że liczyłem na przepiękne widoki ze szczytów, a przez cały bieg towarzyszył mi ostry cień mgły? A może dlatego, że czułem, że tak naprawdę niewiele było biegu w tym marszu? Dziwne, nie sądziłem, że będą mną targały tak skrajne emocje.
Teraz już wiem, że powodem tego było chyba wycieńczenie organizmu. Przez te 22 kilometry i sumę podejść wynoszącą 1300 metrów, wypiłem może z 5-6 łyków wody. I to wszystko. Czułem się tak, jak na niejednym maratonie, gdzie niejednokrotnie zabawa kończyła się na 24-tym kilometrze – i z powodu braku energii – z podkulonym ogonem zmierzałem do mety.
Kilka osób spytało mnie po biegu: „Asfalt lepszy? Czy może jednak góry?”.
Niestety nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno nie teraz, po zaledwie pierwszym górskim biegu w życiu. Domyślam się, że zarówno w mieście, jak i w górach, można przeżyć emocje, których nie odbierze nam nawet Alzheimer.
Wiem jedno – w przyszłym roku postaram się w tych górach jeszcze nieco pobiegać.
Czy wrócę do Ustronia na Orłowa Trail 2021?
Oczywiście! Moim celem będzie złamać 2:30 h. Tylko muszę zacząć trenować podbiegi i zbiegi. Uważam, że to jest moja pięta Achillesowa.
Bieg w górach okazał się być bardzo ciekawym doświadczeniem. Okazało się, że ciężko jest przebić gumoilit plastikiem, a buty mogą schnąć 4 doby.