Jeżeli chodzi o biegaczy, to przy tym tempie, znajdowało się przy mnie dwóch/trzech zawodników. Raz to ja wyprzedzałem ich, by po chwili to oni wyprzedzali mnie. Nieustannie wymienialiśmy się miejscami.
Dotarło do mnie, że do mety zostały jakieś cztery kilometry i kilkaset metrów. Tak szczerze, to nie spoglądałem na stoper i nie rachowałem jaki wynik uzyskam. Wiedziałem, że jest dobrze. Średnie tempo z Półmaratonu Tyskiego wyniosło 3:58 min/km. W Krakowie było o ponad 10 sekund szybsze. Czułem, że raczej tak już zostanie. 18-sty kilometr pokonałem w czasie 3:49 min.
W połowie tego 18-ego kilometra skręciliśmy w lewo, by następnie – za jakieś 500 metrów – skręcić w prawo. Pojawiła się flaga z nadrukiem „19 km”. Minąłem ją po 3 minutach i 56 sekundach.
Znaleźliśmy się na alei Pokoju. To była ostatnia prosta do Tauron Areny, gdzie czekała już na mnie Magda z Eweliną.
Aby tam dotrzeć, w pierwszej kolejności należało jednak wdrapać się na ostatni podbieg. Był nim wiadukt nad rzeką Prądnik. Przyznam, że nawet gładko mi z nim poszło. 20-sty kilometr i czas 3:42 min. Po ostatnich, nieco wolniejszych kilometrach, znowu wróciłem do gry.
Skręciliśmy w lewo i z powrotem znaleźliśmy na ulicy Stanisława Lema, skąd rozpoczynaliśmy bieg. Z prawej strony było już widać Tauron Arenę. Z każdym krokiem byłem bliżej mety.
To właśnie tam, na wysokości bramy startowej, Marek z MKTeam, uchwycił mnie na krótkim filmie:
Poruszałem się tam w tempie 3:42 min/km. Byłem tak zaaferowany biegiem, że dopiero po godzinie dotarło do mnie, kto mnie wołał 😉
Skręciłem w prawo. Moim oczom ukazał się informacja, że właśnie – w czasie 3:42 min – pokonałem 21-szy kilometr. Że co?!? W takim tempie, taki kilometr?!? Spojrzałem na Garmina. Na stoperze miałem 1:19:28!
Uśmiechnąłem się szeroko i zacząłem krzyczeć do siebie mniej, lub bardziej niecenzuralne słowa. Musiałem jakoś dać upust emocjom, które wybuchną zaraz ze zdwojoną siłą.
W oddali dostrzegłem niebieski dywan i metę.
Od razu przyspieszyłem!
Gdy dotknąłem go butami, wyciągnąłem ręce na boki i zacząłem lawirować między biegaczami. Zacząłem też klaskać, jak za dobrych czasów u Rubika.
Moment finiszu uchwyciła Angelika:
Przekroczyłem metę, zastopowałem Garmina i byłem chyba najszczęśliwszym półmaratończykiem w promieniu 1000 jardów!
Cóż ja przed chwilą uczyniłem?!? Chciałem złamać 1:24 h, a prawie złamałem 1:20 h! Przecież to, aż nie wypada. Pamiętam, jak życiówkę z 1:29:55 – w kolejnym biegu – pokonałem zaledwie o dwadzieścia kilka sekund. A teraz? W Tychach poprawiłem ją o 4 minuty, by w Krakowie poprawić ją o kolejne 4 minuty.
Wyciągnąłem kciuki ku górze, stanąłem w półcieniu, po czym fotograf wykonał mi poniższe zdjęcie:
W kategorii najmniej fotogenicznych zdjęć, sklasyfikuję je chyba na pierwszym miejscu podium. Gorzej wyjść chyba nie mogłem 😉
Wytrzeszcz, polika jak u chomika i żyła z prawej strony szyi. Dla niektóry może to być dosyć nieznośny widok. Dla mnie był to wtedy upust niesamowitego szczęścia pomieszanego ze zdziwieniem. Przecież właśnie zająłem 69 miejsce na 4169 biegaczy. Sacrebleu!
Wyszedłem z hali i udałem się po medal.
Następnie opatulono mnie folią. Otrzymałem wodę, izotonik, a także niebieski worek ze spożywczymi fantami. Jednym z nich był rogal, na którym zemścił się chyba miejscowy drogowiec, jeżdżąc po nim walcem, do późnych godzin nocnych.
Podeszło do mnie kilka osób, które kojarzą mnie z mojej drogi do Tokio. Chwilę sobie pogadaliśmy podkreślając, że dzisiejsze warunki pogodowe, to był po prostu cud-miód i orzechy makadamia.
Naprawdę… dawno nie byłem z siebie tak zadowolony, jak po minięciu mety, w trakcie tego niedzielnego przedpołudnia.
Dotarłem do Eweliny i Magdy i przeprosiłem, że je oszukałem. Ewelina pytała się mnie przed startem, kiedy mogą się mnie spodziewać na mecie. Odparłem, że w przedziale 1:24-1:29 h. Nieco się przeliczyłem 😉
Jak oceniam półmaraton?
Cracovia Półmaraton Królewski to dla mnie jeden z lepiej zorganizowanych biegów w Polsce. Perfekcyjnie oznaczona trasa, setki niesamowicie pomocnych wolontariuszy no i niezwykle szybka trasa. Jest kilka podbiegów, ale żaden z nich nie wyrządzi szkody. Nie przełoży się negatywnie na osiągnięty czas. One po prostu są i tyle.
Jak to się mogło stać, że pobiegłem szybko tak?
Tak sobie siedzę i staram się znaleźć odpowiedź na pewne, fundamentalne pytanie: w jaki sposób, człowiek trenujący 3 razy w tygodniu, po 20 kilometrów, w stałym tempie 4:45 min/km, bez jakichkolwiek szybkich treningów na stadionie, jest w stanie poprawić półmaratońską życiówkę o całe 4 minuty i prawie złamać 1:20 h? Czy jest na sali lekarz? Albo chociaż farmaceuta?
Jedyne do czego doszedłem, to do tego, że może to być efekt systematycznego biegania. Na pierwszy trening wyszedłem w lutym 2012 roku. Od tego czasu staram się być w ciągłym ruchu. Nie zastać się, bo wtedy ciężko się ponownie ruszyć. Nie chcę się porównywać do wytrawnego, czerwonego wina, ale może coś w tym jest? Że im człowiek starszy i bardziej zakonserwowany przez systematyczność swoich treningów, to tym bardziej szybszy i bardziej wytrzymały się staje? Może ta moja wieloletnia orka wreszcie przyniosła plony? Inaczej nie jestem sobie w stanie tego wytłumaczyć.
26 września w Berlinie walczyłem o złamanie 3 h. Po biegu w Krakowie jestem bardziej niż pewny, że gdyby tam też było z 10 stopni Celsjusza, to wynik na poziomie 2:59 h byłby jeno tylko formalnością.
Jak się czułem po biegu?
Wprost rewelacyjnie! Nic mnie nie bolało. Wyszedłem z tej hali, jak gdyby nigdy nic. Czułem, że – paradoksalnie – wcale nie dałem z siebie wszystkiego. Przecież ja cały czas poruszałem się we względnej strefie komfortu. Gdyby biegł w tzw. trupa i do pożygu, to może tego dnia byłbym w stanie złamać i 1:20 h. Nie to było jednak moim celem.
Nie pozostaje mi nic innego, jak dalej robić swoje. Biegać tak, jak podpowiada mi organizm. Czerpać z tego satysfakcję i unikać kontuzji. Wierzę w to, że kolejne życiówki pojawią się po prostu przy okazji. Jestem przekonany, że jeszcze nie raz pozytywnie zaskoczę się na mecie.
Wiem też jedno – do Krakowa wrócę prędzej, niż za kolejne 6 lat. Jeżeli szukacie warunków do szybkiego biegania i marzy się wam nowy PB na dystansie półmaratonu, to zapraszam do Krakowa.
Tako rzecze Marek B.