Wkrótce po minięciu bramy startowej, czekały na nas dwa zakręty w prawo, a następnie kilometrowa prosta. Dodam, że to był jeden wielki podbieg.
Na jego końcu musieliśmy skręcić ostro w lewo i tym razem podążaliśmy prawą stroną jezdni.
Gdzieś przed drugim kilometrem stwierdziłem, że czas na mały striptiz. Po pokonaniu blisko 1800 metrów, wreszcie dorosłem do podjęcia decyzji o porzuceniu swojej bluzy, którą i tak spisałem na straty. To właśnie w takim celu targałem ją przez ocean – miałem się jej pozbyć zaraz po starcie. Jestem przekonany, że i tak do mnie wróci i znajdę ją w pobliskim sklepie pokroju „Używane ciuchy from USA”. Lżejszy o jedną warstwę wróciłem do biegu.
Ponownie skręciliśmy w prawo i znaleźliśmy się w środku Prospect Park.
Jeżeli ktoś przyjechał do Nowego Jorku z myślą o nowej, półmaratońskiej życiówce, to to był moment, w którym ww. park wybił mu to z głowy. Przed nami był podbieg, który miał prawie 1,5 km.
Minął 4-ty kilometr, a my nadal byliśmy w parku 😉
Drzewa się skończyły i w kadrze wyrósł nam łuk triumfalny Żołnierzy i Żeglarzy:
Ominęliśmy go kulturalnie prawą stroną i wylądowaliśmy na długiej, 5-kilometrowej proste. W Stanach nic nie jest ani zbyt małe, ani za krótkie. Wszystko musi być w rozmiarze XXL.
W niedługim czasie zameldowałem się przy macie z oznaczeniem 5-ego km. Zrobiłem to dokładnie po 31 minutach i 42 sekundach. Sami widzicie, że tempo było raczej z gatunku turystycznych, niż wyścigowych.
Na horyzoncie coraz śmielej wyłaniały się drapacze chmur na Manhattanie. Aby do nich dotrzeć, należało pokonać East River. Wpław byłoby ciężko, ale co powiecie na jeden z najbardziej rozpoznawalnych mostów na świecie? Taki długi na ponad 2 km? Bo przecież dlaczego miałby być krótszy?
Manhattan Bridge z każdym kolejnym metrem po prostu rósł w oczach.
W pewnym momencie stanąłem zaraz przed nim i poprosiłem o pamiątkowe zdjęcie:
Następnie zabrałem się za wspinaczkę. Widoki z góry prezentowały się obłędnie.
Zbiegając z niego dostrzegłem po prawej Chinatown, które przemierzałem z buta w 2017 roku.
W dalszym ciągu było zimno, ale o dziwo wiatr odpuścił. Na początku obawiałem się o to, czy nie zepchnie nas z tego mostu. Okazało się, że na razie dał nam spokój.
To właśnie wtedy – po raz pierwszy tego dnia – wszedłem na żywo:
Zaraz za mostem skręciliśmy w prawo i trafiliśmy na promienie słońca. Przymknąłem oczy i delektowałem się tą chwilą.
Ponowny zakręt w prawo i przed oczami ponownie pojawił się most, z którego właśnie zbiegliśmy. Z tej strony prezentował się niezwykle okazale. Po chwili minąłem oznaczenie 10-ego kilometra. Wszystko szło zgodnie z planem, a więc było niespiesznie.
Chwyciłem kubek z wodą i skręciłem w lewo. Czekała na nas 5-kilometrowa obwodnica Manhattanu i… zmrożona whiskey.
W dalszym ciągu wiatr nie wyrządził nam jakiejkolwiek krzywdy. Tego odcinka bałem się najbardziej. Czułem, że jeżeli ma nas pościągać z planszy, to właśnie w tym miejscu.
Przebiegliśmy pod mostem Williamsburg Bridge i systematycznie zbliżaliśmy się do kompleksu Organizacji Narodów Zjednoczonych. Doskonale znam te rejony, gdyż w 2019 r. spod jednego z budynków – w przeddzień maratonu nowojorskiego – rozpoczynałem bieg na 5 km.
Zanim do niego dotarłem, trafiłem na kolejną matę z pomiarem czasu:
Posmutniałem, bo do mety pozostało nieco ponad 7 km. Nie pozostało mi nic innego, jak jeszcze mocniej zwolnić.
Jest i on – budynek ONZ, a następnie zakręt w lewo.
Z jednej strony nigdzie mi się nie spieszyło, z drugiej wprost nie mogłem się doczekać Times Square.
Długa prosta za wieżowcem ONZ obfitowała w kilka znanych budynków. Po prawej minęliśmy Chrysler Building, a następnie dworzec Grand Central. Słońce przepięknie oświetlało nam drogę.
Po około 2 kilometrach skręciliśmy w prawo i się zaczęło. Czekało na mnie najbardziej spektakularne 1500 metrów, które do tej pory pokonałem. Co tam się działo!
Wtedy – po raz drugi – wszedłem na żywo. Tym razem postanowiłem Was uraczyć moimi kocimi ruchami:
Chciałem tam być jak najdłużej, ale nawet gdybym się tam pałętał przez godzinę i tak byłoby mi za mało. Stwierdziłem, że biegnę dalej. Zostawiłem za plecami Times Square i przywitałem się z Central Parkiem.
Skręciliśmy w prawo i przez chwilę mieliśmy go po lewej stronie.
Na końcu prostej, tuż za skrętem do parku, poprosiłem o zdjęcie, na którym fantastycznie prężę niewidzialne muskuły:
Dotarliśmy do jednego z najbardziej znanych parków na świecie. Wydaje się, że jest płaski? Nic z tych rzeczy! To rollercoaster wśród parków. Raz jest w dół, żeby za chwilę było ostro w górę. I na odwrót.
Wiedziałem, że do mety mam już naprawdę niewiele. Mata z pomiarem czasu na 20-stym kilometrze zwiastowała, że został nieco ponad kilometr.
Rozpoczęło się odliczanie, które obfitowało w kilka skrętów. Raz na lewo, a następnie w prawo. Slalomem zmierzałem w stronę mety.
Jeszcze mocniej zwolniłem, ale zupełnie nic to nie dało. W oddali dostrzegłem metę.
Stanąłem przed nią i zrobiłem sobie ostatnie, pamiątkowe zdjęcie z trasy:
Chwilę później odebrałem piękny medal:
A następnie torbę z prowiantem i folię.
Rozpocząłem powolny spacer do hotelu starając się jak najwięcej z tego spaceru zapamiętać.
Cóż to był za dzień!
4. Podsumowanie.
Gdzieś kiedyś napisałem, że od kiedy zacząłem biegać, nauczyłem się tego, jak spełniać marzenia. Może nie wszystkie, ale chociaż część.
Połówka w Nowym Jorku to zarazem najwolniejszy i najbardziej spektakularny półmaraton w jakim wziąłem udział. Na mecie zameldowałem się po 2 godzinach i 9 minutach biegu. To była dla mnie zabawa w najczystszej postaci. Gdy minąłem metę, podeszło do mnie 3 biegaczy i przyznało, że przez ostatnie 3 kilometry byłem dla nich sporą inspiracją. Widzieli jak biegam do lewej, do prawej strony. Robię zdjęcia i żywiołowo dziękuję kibicom za doping. Fajnie coś takiego usłyszeć.
W kość może dać park, z którego rozpoczyna się zmagania, a także most i Central Park. Takich momentów jest sporo. Tak w zasadzie to mało kiedy jest płasko. Domyślam się jednak, że mało kto decyduje się na walkę o życiówkę w takich okolicznościach. Gdy wokół jest tylu kibiców i tak wiele fantastycznych budynków. Moim skromnym zdaniem za dużo się tam dzieje, aby to wszystko przeoczyć.
Nowy Jorku – jesteś miejscami za głośny i przeważnie zbyt tłoczny.
Mimo wszystko ponownie mnie urzekłeś.
Dzięki!