Close Menu
    Facebook X (Twitter) Instagram
    Facebook Instagram YouTube
    drogadotokio.pl – Blog o bieganiu
    • Relacje
      • Starty
      • Treningi
    • World Marathon Majors
      • Boston Marathon – 2023 i 2024
      • Virgin Money London Marathon – 2019
      • Bank of America Chicago Marathon – 2018 i 2022
      • TCS New York City Marathon – 2017 i 2019
      • Tokyo Marathon – 2015
      • BMW Berlin Marathon – 2013 i 2021
    • RunCzech
    • Testuję
    • Teksty
    • Tablica wyników
    • Więcej info
      • FAQ
      • Media
      • O mnie
      • Współpraca
    drogadotokio.pl – Blog o bieganiu
    Jesteś tutaj:Home»Boston Marathon - 2023 i 2024»127th Boston Marathon – 17.04.2023 r. [2 część – B.A.A. 5K, Maraton, Epilog]

    127th Boston Marathon – 17.04.2023 r. [2 część – B.A.A. 5K, Maraton, Epilog]

    2
    By Marek on 29 kwietnia 2023 Boston Marathon - 2023 i 2024, Relacje

    5. Maraton.

    Alarm obudził mnie o godzinie 4:45. Z racji tego, że pokój dzieliłem jeszcze z 3 współlokatorami, przed zaśnięciem przygotowałem sobie wszystko w osobnych workach. W pierwszym znajdowała się odzież, w którą się ubiorę (podział na taką, w której biegnę i którą wyrzucę), a w drugim prowiant na drogę. Potrzebowałem go zarówno na podróż busem na start, ale także na cały maraton. Choć w Stanach kibice są najgłośniejsi na świecie, na trasie się nie najesz. Organizator zazwyczaj zapewnia jedynie wodę i izotoniki. Gdzieniegdzie może trafisz na jakąś pomarańczę. O bananach i innych przekąskach można co najwyżej pomarzyć.Udałem się na śniadanie. Zanim zacząłem konsumpcję, zabrałem się za przyczepianie numeru startowego, a także tej specjalnej kartki na plecy.

    Otrzymują ją wszyscy, którzy w danym maratonie kończą swojego Majora. Dla których ten dany maraton jest ostatnim z wielkiej szóstki. Pamiętam, że wielokrotnie mijałem ludzi z tak oznaczonymi plecami. Było to w Nowym Jorku, Chicago czy Berlinie. Mocno marzyłem o tym, że i ja kiedyś przypnę sobie taką kartkę. Im więcej Majorów miałem na końce, tym bardziej w to wierzyłem. Aż wreszcie nadszedł ten długo wyczekiwany dzień. Posprzątałem okruszki, ubrałem na siebie leginsy i dwie pary bluz i byłem gotowy na wyjście.

    Pogodę śledziłem od 2 tygodni. We wspomniany wcześniej czwartek i piątek, odczuwalna temperatura przekraczała 30 stopni Celsjusza. Od soboty przyszło nagłe ochłodzenie i z 30 stopni nagle zrobiło się 10. Prognoza na poniedziałek zmieniała się jak w kalejdoskopie. Były momenty, że przewidywano, iż pojawi się ulewa rzędu 20 mm/h. Później ten deszcz z prognoz gdzieś znikał, a potem znów się pojawiał i znów go nie było. W pogotowiu – jak zawsze – miałem pelerynę. Nawet gdyby w niej nie padało, to i tak byłbym osłonięty przed zimnem. Temperatura odczuwalna w dzień biegu miała wynieść góra 8 stopni Celsjusza. Przejmowałem się tym deszczem tylko z jednego powodu – na trasie chciałem zrobić sporo zdjęć i filmów, a mokry obiektyw źle zbiera ostrość. To była moja jedyna obawa 😉

    Ruszyłem w kierunku Charles St., która znajdowała się pomiędzy parkami Public Garden i Boston Common. To właśnie tam w sobotę rozpoczynałem i kończyłem bieg na 5 km. Tym razem, zamiast maty z pomiarem czasu, miałem tam wejść do żółtego autobusu . Miał nas zawieźć do miejscowości Hopkinton, gdzie znajdował się start maratonu.

    Jako, że bieg rozpoczynałem w pierwszej fali, tak i do autobusu musiałem wejść w pierwszej kolejności. Dotarłem do ulicy Charlesa. Gdzie okiem nie sięgałem, tam wszędzie widziałem charakterystyczne szkolne busy.

    Z prawej strony znalazłem miejsce chwilowego spoczynku. Usiadłem wśród innych maratończyków czekających na wyjazd. Spędziłem tam może z 25 minut, ale czułem się, jakbym tam siedział zaledwie kilka sekund. Wszystko dzięki rozmowom z nowopoznanymi osobami.

    Można narzekać, że w USA jest wszystko w rozmiarze XXL i nawet jeśli nie chcesz, to i tak tam przytyjesz. Na jedno narzekać nie można – na ich otwartość na drugiego człowieka. Czy idziesz chodnikiem, czy aktualnie kucasz – szansa, że ktoś Cię zagada, że nawiążesz krótką rozmowę, bądź dłuższą znajomość, jest nieporównywalnie większa, niż w Polsce.

    Odjazd autobusów dla naszej strefy, zaplanowano na godzinę 6:45. Startować mieliśmy o godzinie 10:00. Z każdą chwilą pojawiali się nowi biegacz. Wszyscy mieli czerwone numery startowe, które zarezerwowane były dla najszybszych biegaczy w maratonie. Właśnie wtedy, po raz kolejny do mnie dotarło, gdzie ja się do cholery znajduję. W 2012 roku rozpoczynałem swoją przygodę z bieganiem. Rok później udało mi się zdobyć pierwszą gwiazdkę World Marathon Majors, a 10 lat później siedzę sobie w Bostonie na worku foliowym i rozmawiam z innych biegaczami. Znajduję się wśród najszybszych biegowych amatorów na świecie, w najbardziej prestiżowym maratonie na całej kuli ziemskiej. Uszczypnijcie mnie (nawet TAM), bo w dalszym ciągu ciężko mi w to uwierzyć 😉

    Ok, my tu gadu-gadu, a trzeba się było przygotować na podróż autobusem. Mogłem do niego zabrać jedynie siebie i wszystko to, co uda mi się zmieścić w takim oto, niewielkim strunowym worku:

    Ciężko było mi do niego wpakować dwudaniowy obiad, podwieczorek i mokry prowiant na sam maraton. Ostatecznie się udało i dumny jak paw, ruszyłem w kierunku kubła na śmieci, aby pozbyć się skórki od banana.

    Wtem, zza biegaczy wyłonił się Tomasz numer dwa i rzekł: „Wiedziałem, że Cię tu spotkam!”. Tomasza poznałem przed maratonem w Londynie, w 2019 roku. Wjechał do hotelowego lobby Thule Urban Glide, z którym pokonałem – wraz z Magdą – blisko 3000 km. Narzekał, że ciężko się mu biega, bo wózek skręca gdzie i kiedy chce. Wyłoniłem się jak Filip z konopi indyjskich i rzekłem: „Odblokuj Panie przednie koło”. Powiedział, że tak zrobił. Później przyznał, że to był tzw. gamechanger i wspólne treningi z synem nabrały nowej jakości.

    Okazało się, że od tej pory byliśmy nierozłączni. Wspólnie mieliśmy pokonać blisko 40 km trasy i spotkać się zaraz za metą.

    Panowie w odblaskowych kamizelkach oznajmili, że dalej mogą przejść jedynie osoby z widocznymi, czerwonymi numerami startowymi i ze wspomnianym wcześniej – niewielkim workiem. Miałem i jedno i drugie. Mogłem ruszać!

    Przeszliśmy kontrolę, po czym ruszyliśmy w kierunku autobusu.

    Weszliśmy do jednego z pierwszych autokarów, w którym tak się prezentowaliśmy:

    Nie dość, że byłem w Bostonie i właśnie zmierzałem na maraton, to jeszcze siedziałem przy oknie.

    Tyle wygrać!

    Nie pamiętam ile dokładnie jechaliśmy na start. Może z 40, a może z 50 minut. Wiem, że cały czas ze sobą rozmawialiśmy i byliśmy najgłośniejszymi osobami w całym busie. Reszta w ciszy i zadumie, a tutaj dwójka Polaków. Gęby rozdziawione, głośne i śmiejące się. No, ale kto Boston Qualifierom podskoczy?!? Myśmy tam jechali na wesele, a nie na stypę.

    Wreszcie dojechaliśmy. Wysiedliśmy z busów i zaatakowały nas dwie rzeczy: ostry cień mgły i wszechobecna wilgoć wymieszana z chłodem.

    Zza szyby dostrzegłem charakterystyczną planszę z oznaczeniem, że wjeżdżamy na teren Middle High School Hopkinton. Stwierdziłem, że muszę mieć tam zdjęcie. Tomasz zrobił mi zdjęcie:

    Ja zrobiłem jemu, po czym chodząc po tej mokrej trawie niczym czaple (aby zbytnio nie zmoczyć stóp przed biegiem), chcieliśmy się dostać tam, skąd przyszliśmy. Wracamy więc tą samą drogą, a zza barierek słyszę: „Hola hola miszczunie! Do kontroli mi tutaj! Raz! Raz! Raz!”.

    W trakcie pobytu w Stanach przeżyłem już pierdyliard różnych kontroli. Ściągałem co i gdzie popadnie. Ale ta była z pogranicza absurdu. Widzieli nas, że wychodzimy z bezpiecznej strefy, robimy sobie zdjęcie i zaraz do niej wracamy. No, ale cóż… niech tak będzie.

    Kilkadziesiąt metrów dalej dotarłem do bramy, która prowadziła do biegowego miasteczka. Mieliśmy w nim spędzić blisko 2 godziny.

    Kolejna kultowa plansza i zobaczcie jak się pięknie za boczki chwyciłem:

    Postanowiliśmy się schować w jednym z ogromnych namiotów. Wszyscy, którzy ze mną podróżują, doskonale wiedzą, że w podróży jestem przygotowany na wszystko. Tak było i tym razem. Tomasz powiedział, że fajnie byłoby sobie usiąść. Z tym, że trawa była mokra.

    Z worka wyciągnąłem koc ratunkowy i byliśmy uratowani. Ryzyko złapania tzw. wilka spadło do zera. Rozłożyłem go ładnie na trawie i od tej pory mogliśmy sobie siedzieć do woli.

    Ba! Mało tego! Zrobiłem nawet trochę miejsca za sobą i zaprosiłem na niego dwójkę nieznajomych biegaczy. Jednemu, po tym gdy go zaprosiłem i usiadł, powiedziałem: „10 dolarów!”. Zdziwił się i uznał, to jako żart 😀

    To nie był żart…

    Mike – w dalszym ciągu czekam na moje 10 dolców!

    Spiker oznajmił, że wkrótce otworzą bramę do stref startowych. Zeszliśmy więc z koca, pozbieraliśmy nasze śmieci i ruszyliśmy pod bramę.

    Zjawiskowo wyglądał tłum w tej mgle. Przypominały mi się czasy Playstation 2 i gry Silent Hill. Hopkinton było jakby żywcem wyjęte z jednego z poziomów. Mgła mi nie przeszkadzała. Najważniejsze, że nie padało.

    Za pierwszą bramą ustawiliśmy się w kolejnej kolejce. Start miałem rozpocząć w pierwszej fali, ze strefy numer 5.

    Staliśmy może z 7 minut, po czym rozpoczęliśmy kolejny, kilkusetmetrowy spacer.

    Im dłużej szliśmy, tym mgła zdawała się być jeszcze większa.

    Musieliśmy się dostać z punktu „A”, do punktu „B”:

    W trakcie tego spaceru pojawili się już pierwsi kibice.

    Wskażcie mi na świecie maraton, gdzie głośno od dopingu, jest jeszcze na długo przed samym startem. Spojrzałem na Tomasza i powiedziałem, że dzisiaj czeka nas coś zupełnie wyjątkowego. To jest jedna z tych chwil, którą zapamięta się na całe swoje życie. Są maratony, ale jest także i Boston.

    Z lewej odkryłem ogromne TOI-TOIwisko.

    Pamiętajcie! Nie stójcie w pierwszych dwudziestu kolejka. Idźcie 8 kolejek dalej, a sprawnie załatwicie wszelkie swoje potrzeby fizjologiczne.

    Na chwilę rozdzieliłem się z Tomasz, po czym – gdy tylko zamknąłem się w kabinie – usłyszałem setki kropel uderzających o plastikowy dach. No cóż, widocznie taka wola niebios. Zdjęć będzie mniej, ale trudno. Najważniejsze, że jestem w Bostonie.

    Szybko wyskoczyliśmy ze swoich tymczasowych ciuchów, po czym skręciliśmy w prawo, aby wejść do swojej strefy startowej.

    Szybka fota i byliśmy gotowi! Obydwaj długo czekaliśmy na ten moment. Nie dość, że Boston, to także medal World Marathon Majors. Tak, zgadza się – Tomasz również tego dnia miał zostać Majorem.

    Kilka minut później spiker oznajmił, że właśnie rozpoczęła się 127 edycja najstarszego maratonu na świecie.

    Włączyłem Garmina i ruszyliśmy:

    Aktualnie byłem najszczęśliwszym biegaczem na świecie:

    Po ww. zdjęciu telefon od razu schowałem do worka strunowego. Miałem plan, aby wyciągać go i robić zdjęcia, gdy tylko przestanie padać. Aktualnie rozpadało się na dobre i nie chciałem ryzykować zalania Pixela, który w Polsce ani nie ma oficjalnej dystrybucji, ani oficjalnego serwisu.

    Wspomniałem o planie na zdjęcia, a jaki miałem plan na bieg? Jaki na bieg miał plan Tomasz? Na razie trzymaliśmy się blisko siebie, a ja nawet nie wiedziałem na jaki czas biegnie. Dla mnie wynik na mecie nie miał żadnego znaczenia. Maraton mogłem skończyć nawet po 4 godzinach. Przede wszystkim liczyła się dla mnie dobra zabawa. To miała być nagroda za ciężkie lata przygotowań.

    1 2 3 4 5
    boston boston marathon marathon
    Share. Facebook Twitter Pinterest LinkedIn Tumblr Email

    Więcej podobnych tekstów? Proszę bardzo:

    III Siemianowicki Bieg „Śladami Wojciecha Korfantego” – 27.04.2025 r.

    XII Bieg Wiosenny w Parku Śląskim – 22.03.2025 r.

    Siemianowicka Piwna Mila 2024 – 12.10.2024 r.

    2 komentarze

    1. Piotr on 3 maja 2023 09:21

      Cudownie się to czyta, jakbym tam był. Ale nie wypada pisać o dwóch facetach „obydwoje” Gratuluję Majora, nawet nie wyobrażam sobie, jakie to uczucie…

      Reply
      • Marek on 3 maja 2023 20:12

        Dzięki za Twój komentarz. Błąd już poprawiony 😉
        Uczucie jest niesamowite. To taka wiśnia na torcie za cały ten włożony trud.

        Boston w ogóle to jest jakaś inna bajka. Ten maraton przebił wszystkie, które do tej pory udało mi się pokonać.

        Reply
    Leave A Reply Cancel Reply

    • Polub
    • Obserwuj
    Facebook
    Comments Box SVG iconsUsed for the like, share, comment, and reaction icons
    Marek - drogadotokio.pl
    2 dni temu
    Marek - drogadotokio.pl

    Tym razem będzie mało pięknych zdjęć 🙅‍♂️

    Powód jest prosty: aktualnie walczę z kontuzją, więc zamiast jakiejś długiej wycieczki biegowej skusiłem się na Park Śląski.

    17 km trening skończyłem w lokalu wyborczym.

    Inna opcja nie wchodziła dzisiaj w grę 🕺
    ... Więcej...Mniej...

    Tym razem będzie mało pięknych zdjęć 🙅‍♂️

Powód jest prosty: aktualnie walczę z kontuzją, więc zamiast jakiejś długiej wycieczki biegowej skusiłem się na Park Śląski.

17 km trening skończyłem w lokalu wyborczym.

Inna opcja nie wchodziła dzisiaj w grę 🕺Image attachmentImage attachment+8Image attachment
    Zobacz na FB
    · Podziel się
    Share on Facebook Share on Twitter Share on Linked In Share by Email
    View Comments
    • Likes: 13
    • Shares: 0
    • Comments: 2

    Skomentuj na FB

    😉

    Zdjęć pięknych mało, ale my nadal pięknie. Jak zawsze!

    View more comments

    Load more
    Instagram
    Polecam

    Copyright © 2014-2023 Drogadotokio.pl

    Type above and press Enter to search. Press Esc to cancel.