1 stycznia 2020 r. wziąłem udział w XIV Śląskim Maratonie Noworocznym Cyborg. W życiu bym się nie spodziewał, że aż do 18 września, będzie to mój jedyny start w 2020 r. Sponsorem tego stanu rzeczy był COVID-19 i kolejne obostrzenia, które szturmem wdzierały się do Biuletynu Informacji Publicznej. Pozamykali kina, place zabaw i… lasy (?!?). O imprezach biegowych mogliśmy, bądź w wielu przypadkach – nadal możemy, co najwyżej pomarzyć. Biegi zostały albo odwołane, albo przeniesione za kolejny rok. Niejednokrotnie decydowano się na ich organizacje w warunkach wirtualnych. Takie biegnie nie jest jednak nie dla mnie. Gdy tylko pojawiła się możliwość startu w półmaratonie z prawdziwego zdarzenia, bez wahania się zgodziłem. To miał być powrót do tego, czym żyję od dobrych 8 lat. Mieszanki wysiłku, rywalizacji i wielu emocji. Ukoronowaniem kilku miesięcy przygotowań. Czy było warto jechać ponad 500 kilometrów, dla kolejnych 21? Chwytam się za boki i krzyczę z całej siły: „A i owszem!”. Dla tego co tam przeżyłem, śmiało mógłbym jeszcze nieco nadłożyć drogi.
W półmaratonie, w Ujściu nad Łabą, po raz pierwszy wziąłem udział w 2017 r. Niezwykle szybka trasa, z kilkoma kilometrami, które wiodą wśród budynków zakładów chemicznych Spolchemie. Tysiące kibiców i znakomita organizacja. Czegóż chcieć więcej?
Do Czech ruszyłem w przeddzień biegu. Na miejsce dotarłem po 5 godzinach. Od razu chwyciłem teczkę z pytaniami, po czym pobiegłem do biura, aby przeprowadzić wywiad z Carlo Capablo – twórcą RunCzech. Był to mój debiut w roli dziennikarza. Do tej pory to ja odpowiadałem na pytania.
Po 20 minutach było po wszystkim. Na koniec zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie, a następnie udałem się po pakiet startowy.
Biuro zawodów znajdowało się w budynku centrum kultury. Od razu przy wejściu dostrzegłem znak nowych czasów: piktogramy informujące o tym, że na terenie budynku trzeba się poruszać w maseczkach. Dodatkowo przed wejściem należało zdezynfekować dłonie.
Dalej było po staremu. Po okazaniu dokumentu ze zdjęciem, wolontariuszka wydała mi pakiet startowy. Co się w nim znajdowało? Odpowiedź znajdziecie poniżej:
Jak dla mnie, ta techniczna koszulka, to był strzał w dziesiątkę. Zawsze lepiej otrzymać jakiś wartościowy dodatek, zamiast tony zbędnej makulatury. Dodam, że koszulka Adidas to był prezent z okazji 10. jubileuszowej edycji biegu.
Po odebraniu pakietu, ruszyłem zwiedzać miasto. Podobnie jak ostatnio, moim celem było wzgórze Větruše, na którym znajduje się charakterystyczny hotel.
W międzyczasie minąłem centralny plac w mieście, na którym zaczęto instalować biegowe miasteczko.
Droga na Větruše prowadziła stromą alejką, do której wkrótce dołączyły równie strome schody.
Spacer kilkaset metrów w górę może nie był najmądrzejszą czynnością, którą można było zrobić na dzień przed biegiem, ale widok skutecznie rekompensował trudy wspinaczki.
Zresztą zobaczcie sami.
Przed Państwem Ujście nad Łabą w pełnej okazałości:
Wracając do centrum skorzystałem z kolejki, którą można się było dostać do centrum handlowego. Jadąc w dół oświeciło mnie, czym tak naprawdę jest to miasto. To po prostu ogromna makieta kolejowa. Tylko taka, w zdecydowanie większej skali. Torów i wiaduktów jest tam zatrzęsienie. Z bliska czy z daleka, wygląda to równie ciekawie.
Na ten dzień wyrobiłem już 100% normy. Za kilkanaście godzin miałem wystartować w drugim biegu tego roku. Rozłożyłem wszystko na podłodze blokując sobie wejście do toalety, po czym zasnąłem nie mogąc się doczekać jutra.