Osoby startujące w biegach ulicznych to masochiści. Może nie wszyscy, ale część z nich na pewno. Normalny człowiek nie wstaje o 5:40 w niedzielę i nie przygotowuje się do wyjścia na słońce w najgorszym możliwym momencie. Pal licho jeżeli miałby to być tylko spacer. On jednak ubiera buty, strój startowy i szykuje się do biegu na granicy tętna maksymalnego. Zdaje się, że inaczej powinno się spędzać gorącą i równie leniwą niedzielę?
Kończąc wątek warunków atmosferycznych… W dzień startu prezentowały się one następująco: ponad 30 stopni w słońcu (o cień było stosunkowo ciężko), zero chmur i namiastka wiatru. Jak na próbę wywalczenia nowej życiówki, to trochę słabo. W roku ubiegłym do mety dobiegłem z czasem 19:02, zajmując 14 miejsce w klasyfikacji OPEN i 4 w kategorii wiekowej. Był to mój pierwszy oficjalny bieg na dystansie 5000 m. W tym roku cel był prosty: złamać 19 minut i się cieszyć.
Trasa biegu na 5 km prezentowała się w ten sposób:
Start znajdował się w Chorzowie, na terenie dawnej Kopalni Prezydent. Miałem tam dojechać bezpłatnym autobusem, który dowoził zawodników z Parku Śląskiego. Ostatecznie wybrałem trucht i po kilkunastu minutach byłem już na miejscu. Punktualnie o 9:00 ruszyli maratończycy. Pożegnałem ich oklaskami i od razu skryłem się w cieniu. Tak na 15 minut przed startem rozpocząłem delikatną rozgrzewkę. Kilka szybkich przebieżek, a następnie seria standardowych ćwiczeń. Ustawiłem pacemakera w Garminie na 3:39 min/km i udałem się na linię startu.
I tutaj taka dygresja. W pierwszym rzędzie pojawił się 9-10 letni chłopiec (widoczny wraz z matką na poniższym zdjęciu / fot. parkslaski.pl). Któryś z biegaczy, w trosce o jego bezpieczeństwo, poradził mu, aby ten przeszedł nieco do tyłu. Słysząc te słowa, pojawiła się matka tego chłopca (która akurat robiła mu zdjęcie) i stanowczo zaprotestowała. Stwierdziła, że skoro opłaciła start swojemu synowi, to jest on pełnoprawnym biegaczem i ma prawo tutaj stać! Helooołł!!!!1 Walić to, że zaraz stratują go szybsi zawodnicy! Ważne, że będzie miał słit focię w pierwszym rzędzie, a dumna matka będzie się nim mogła pochwalić na Naszej Klasie. Tak najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się żal tego chłopaka. Widać, że jego podstawowym zadaniem było chyba spełnić ambicję swojej matki. Nic, wracam do tematu, bo mi kawa stygnie.
9:35, strzał startera -> ruszyliśmy! Początek był nieco wąski i trochę pod górkę. Po chwili wybiegliśmy z terenu Kopalni Prezydent i skierowaliśmy się w stronę parku. Co z tego, że pacemaker był ustawiony na 3:39 min/km, skoro i tak się go nie słuchałem. Po 800 m wbiegliśmy do Górnośląskiego Parku Etnograficznego. Pierwszy kilometr zrobiłem w 3 min i 27 sek – zdecydowanie za szybko. Każdy kolejny był coraz cięższy. Widać to było po tętnie, które starało się dobić do poziomu 200 uderzeń na minutę. 201 to jego/moje max. Później jest tylko dłuższe L4.
W skansenie byłem chyba ostatnio w połowie lat ’90. Nie pamiętam, abym wtedy przez niego przebiegał. Ba! O bieganiu w ogóle wtedy nie było mowy. Chipsy, popijałem colą i było mi z tym dobrze. Tym razem zamiast przyglądać się zabudowaniom zerknąłem na Garmina. Wybił drugi kilometr, który zrobiłem w tempie 3:37 min/km. Wtedy zacząłem już odczuwać trudy tego biegu. Upał niestety robił swoje. Z trudem łapałem każdy kolejny oddech. Rozpoczęła się walka, która trwała aż do samej mety.
Po wybiegnięciu ze skansenu pojawiła się chwila względnego odpoczynku – długa prosta w dół. Starałem się ustabilizować oddech po kilku wcześniejszych podbiegach, ale jakoś ciężko mi to wychodziło. Trzeci kilometr – tempo 4:00 min/km. Pomyślałem, że nie jest dobrze.
Zakręt w lewo i drobne utrudnienie. Przede mną kilka rozwiniętych taśm. Pytanie za 100 pkt: gdzie skręcić teraz? Zagapiam się i manewrując nieco na oślep, obieram właściwy kierunek. Kolejne delikatne wzniesienie i skręt w prawo. Pod stopami znajoma kostka brukowa, po której biegam od kilku lat. Docieram do punktu kulminacyjnego. Nie, to jeszcze nie meta.
Przede mną stoi człowiek, a koło niego luźno stojące barierki. Pamiętam, że zgodnie z planem trasy należało chyba skręcić w prawo? Brakuje jakichkolwiek oznaczeń. Jakiejś strzałki mówiącej: „Hej! Tak do Ciebie mówię! Wiem, że ledwo żyjesz, ale skręć mi tu w prawo. Koniec tej gehenny już tuż tuż!”. Wcześniejsi wolontariusze machali ręką wskazując właściwy kierunek biegu. Ten tak sobie stał i tylko się przyglądał. Dobiegam do niego. Spoglądam w prawo – cisza. Patrzę przed siebie – biegną ludzie. Wybór wydawał się prosty, podążam za nimi. Zamiast skręcić już teraz, robię to kilkaset metrów później. Czwarty kilometr – 4:06 min.
[Powyżej znajduje się zdjęcie tego miejsca. Pobiegłem w lewo, choć miałem w prawo.
Barierki zostały połączone dopiero po biegu na 5 km.]
4 komentarze
Świetna relacja do tego stopnia, że po przeczytaniu całości to mi się zrobiło przykro, że tak wyszło – jakbym tam biegł. Bo dokładnie to samo bym czuł.
A czy wspomniany chłopak nosi nr 110 (bo w tej rozdzielczości nie widzę?). Jeśli tak to przybiegł 17. czyli szybki skubaniec był (albo tak szybko biegł, żeby go nie zadeptali). Tylko wg rocznika to jest 11 latek! A na liście wyników ma wpisany rocznik 1998 (przecież widać, że to NIE jest 17 latek, nieprawdaż?). ciekawe czy zwykła pomyłka przy wpisywaniu 🙂 Do tego on był jedynym dzieckiem z rocznika 2000+
Dzięki!
Chłopak rzeczywiście ma numer 110 i raczej trochę mu brakuje do siedemnastych urodzin 😉
Chyba, że to my się mylimy i za rok, bez problemu będzie mógł zrobić zakupy w pobliskim monopolowym.
Nie mylimy się, rocznik się zgadza. Nie chcę ciągnąć moich spiskowych teorii dalej ale… nie ma jakiejś galerii zdjęć z tego biegu? 😀
Dobra. „Rozgryzłem system”. To nie jest zwykła pomyłka. Ten chłopak nie miał prawa biec, bo zgodnie z regulaminem nie miał ukończonych 16 lat… Kto wie czy nie było więcej takich „perełek”…