Pierwszą część relacji skończyłem na tym, że po przekroczeniu mety zbierałem szczękę z podłogi. Wypadałoby się wytłumaczyć dlaczego tak się stało i co miało na to wpływ. Przed Wami druga i zarazem – ostatnia część relacji z ołomunieckiego półmaratonu.
Starty można podzielić na 2 kategorie:
I. Pierwsza dotyczy takich, w których walczy się o życiówkę: Przed biegiem stres osiąga gigantyczne rozmiary. Człowiek drukuje sobie opaskę z międzyczasami. Dokładnie analizuje profil trasy, a także rozmyśla nad najlepszą taktyką. W głowie przewija mu się tysiące myśli: „Czy jest szansa na złamanie …h …min …s ?”, „Czy odpowiednio dobrze trenowałem?”, „A jak wyjdzie słońce i przywali ciepłem? Albo jak będzie tak całkiem duszno? Tak zaraz po burzy? Co będzie wtedy?!?”.
II. Druga kategoria związana jest z biegiem w granicach komfortu: Zamiast zapierdzielać w ostatniej strefie tętna, człowiek stara się coś zapamiętać z trasy. Chce poprzybijać zaległe piątki i mieć siłę, aby jakoś wyglądać, gdy akurat będą robić mu zdjęcie. Taki bieg nie kojarzy się z męką, przymkniętymi powiekami i nieustanną walką o złapanie kolejnego oddechu.
Na pierwszy rzut oka, trasa może się wydać dosyć skomplikowana. Jest to chyba najbardziej kręty półmaraton, w którym uczestniczyłem. W tej kwestii nie będę jednak narzekać. Zamiast dłuuuugich prostych, wolę skręcić kilka kilka razy w lewo, a następnie w prawo i jakoś sobie urozmaicić te kilkadziesiąt kilometrów.
Równo o godz. 19:00 padł strzał startera. W tym samym momencie, w pobliskim kościele zaczęły bić dzwony. Ruszyliśmy przed siebie. Kilkadziesiąt metrów za linią startu wbiegliśmy w ulicę. Po bokach doping, a przed nami oślepiające promienie słońca. Ta scena zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Nie sądziłem, że za rogiem będzie jeszcze lepiej.
Jak wygląda typowy start? Żywiołowa muza w głośnikach i równie żywiołowy spiker. Wszyscy klaszczą i wiwatują. Nie mija 400-500 metrów, a wszystko zaczyna powoli ucichać. Jakbyśmy się oddalali od włączonego radioodbiornika. W Ołomuńcu spodziewałem się podobnej sytuacji. Wybiegłem z pierwszej ulicy – po bokach ludzie. Każdy wrzeszczy i macha. Ktoś wystawia dłoń, aby mu przybić piątkę. Wszyscy się uśmiechają. Pomyślałem: „Super! ponad 800 m za mną, a ludziom nadal się chce to robić!”.
5 komentarzy
Świetna relacja – dzięki. Powinieneś być oficjalnym ambasadorem runczech na PL 😉 Nie powiem, coraz częściej sprawdzam biegi w Czechach, pytanie nie czy, ale kiedy wreszcie też tam wystartuję 🙂
Dzięki! Starałem się oddać, którymi jeszcze nadal żyję 😉 Wiem jedno – w przyszłym roku wracam do Czech. Jeżeli nie do Ołomuńca, to zapewne gdzieś, gdzie pojawi się logo runczech.com 🙂
Ten bieg to super połączenie pięknego miasta szczególnie starej czesci wpisanej chyba na listę Unesco oraz fajnej imprezy biegowej, wraz z ekipą biegliśmy w tym roku po raz trzeci. I ja na pewno pobiegnę znów w 2016, tym bardziej że obecnie dojazd ( o czym piszesz , w moim przypadku z Katowic ) , to naprawdę bajka, same autostrady. pzdr
Klimat półmaratonu jest nie do podrobienia! 🙂 Serio, miejscami czułem się jak w Berlinie. Czyli za rok się spotykamy? 😉
Tak, za rok się spotykamy 😉