W Tyskim Półmaratonie po raz pierwszy wziąłem udział w zeszłym roku. Wtedy był to nasz debiut z wózkiem na dystansie 21 km. Przed startem miałem w głowie miliard pytań pokroju: „Czy Magda w trakcie biegu nie zacznie np. płakać sygnalizując – Chłopie! Weź mnie wypuść! Ok?!”. No i czy będzie padać, a jak już będzie – to jak bardzo? Na całe szczęście deszcz się nie pojawił, a zamiast płaczu była radość przerwana ponad 40-minutową drzemką. Pamiętam, że w trakcie biegu walczyłem od początku do samego końca, a na mecie czekała na mnie podwójna nagroda: znakomity wynik 1:31:41 i podium. To była jedna z najlepszych chwil w moim biegowym życiu. Cóż mi pozostało innego, jak nie spróbować tego wszystkiego powtórzyć?
Od zeszłego roku kilka rzeczy uległo zmianie. Przede wszystkim start i meta znajdowały się teraz na terenie Gemini Park Tychy – centrum handlowo-rozrywkowego, a nie tak jak wtedy – w pobliżu wejścia do Hali Sportowej Tychy. W związku z tym, trasa została nieco zmodyfikowana. Niestety na niekorzyść, bo do pokonania mieliśmy kilka podbiegów więcej.
Biuro zawodów mieściło się na pierwszym piętrze centrum handlowego.
Po wejściu od razu udałem się pakiet startowy.
Co w nim znalazłem?
Numer startowy, koszulkę, ekologiczną torbę, napój izotoniczny, shaker, jogurt, a także sekret piękna.
Dla każdego coś dobrego.
W zeszłym roku udało mi się zrobić z Magdą pamiątkowe zdjęcie. Jak było w tym?
Magda przestrzegając zapisów tzw. RODO, skutecznie uciekała sprzed obiektywu. Mam nadzieję, że w przyszłym roku przepisy nieco się zmienią.
Na kilkadziesiąt minut przed 10:00 udaliśmy się w okolicę startu. Rozpocząłem krótką rozgrzewkę okrążając kilkukrotnie centrum handlowe. Wśród tłumu od razu wyłapałem pozostałych biegaczy z wózkami. W trakcie poprzedniej edycji wystartowało ich 10. Teraz zapisało się jeszcze drugie tyle. Moim celem było ponowne wdrapanie się na podium. Nie byłem jednak w stanie oszacować, który z pośród tych biegaczy, może mnie z niego zepchnąć. Wiedziałem, że biegnie Michał Stopa, który ostatnio do mety dobiegł w czasie 1:28 h. Na liście nie odnalazłem Damiana Lazara, który zwykłą spacerówką – z wynikiem 1:29 h – dobiegł jako drugi. Nowe nazwiska były dla mnie jedną wielką niewiadomą.
Ostatnie tygodnie trenowałem z wózkiem na ile starczyło mi czasu, a że miałem urlop – wyciskałem z THULE ostatnie smary. Kolejną rzeczą, która mogła mi przeszkodzić w osiągnięciu celu i czego obawiałem się najbardziej, był astmatyczny kaszel, który w trakcie biegu zmuszał mnie do postoju i eleganckiego zgięcia się w pół. Jeżeli atak trwał kilkadziesiąt sekund, to miałem farta. Zazwyczaj kaszlałem jednak o wiele dłużej. No, ale skoro Marit Bjørgen z astmą zdobywała podium, kryształowe kule i romby, to dlaczego ze mną miało by być inaczej?
Rozpoczęła się rozgrzewka. Niestety w miejscu, w którym za chwilę miał się odbyć start. Biegacze musieli więc opuścić bloki startowe. Dodatkowo, za sprawą mylnie ustawionej bramy (tam gdzie był napis „start”, miał być napis „meta” i na odwrót), część osób była przekonana, że stoi we właściwym miejscu. Co z tego, skoro przed nimi znajduje się ściana centrum handlowego?
Jako jeden z nielicznych ustawiłem się we właściwym kierunku i czekałem na rozwój wydarzeń. Po zakończeniu rozgrzewki rozpoczął się kilkuminutowy proces przechodzenia na tą właściwą stronę. Spiker niestety nie nadążał ze szybkim wysyłaniem komunikatów. Te – o ile w ogóle były – pojawiały się ze sporym opóźnieniem.
Koniec końców wszyscy ustawili po dobrej stronie. Jakby tego było mało, to start przedłużył się jeszcze o dobrych kilka minut z uwagi na brak informacji od Policji, że trasa jest zabezpieczona.
Ta dała znak ok. 10:15.
Wkrótce rozpoczęło się odliczanie i ruszyliśmy.
Znajdowałem się w pierwszej linii, więc po chwili byłem więc na prowadzeniu.