Start w bytomskim półmaratonie planowałem już od dłuższego czasu. Tak się złożyło, że co roku we wrześniu brałem udział w jakimś maratonie. Jak nie w warszawskim, to na tapecie był Wrocław, bądź inny Berlin. W tym roku już nic nie stanęło mi na przeszkodzie. Na 2 tygodnie przez PKO Silesia Marathon chciałem sprawdzić swoją formę. „A może przy okazji poprawię swoją krakowską życiówkę?” – tak sobie nieśmiało pomyślałem, gdy parkowałem w okolicy biura zawodów.
Start i metę usytuowano przy centrum handlowym Atrium Plejada. Ne miejsce dojechaliśmy w okolicach godz. 9:00. Zawsze wychodzę z założenia, że lepiej być wcześniej i nie martwić się o wolne miejsce postojowe, niż czekać na ostatni moment i mieć z tym kłopot. Pakiet udało mi się odebrać już w czwartek. Co znalazłem w środku? Numer startowy (bez otworów na agrafki – w ruch poszedł więc dziurkacz), odblaskową opaskę, mniej odblaskową – taką na rękę i na zamek, a także koszulkę. Wybrałem rozmiar M. Okazało się, że wyszła z tego nieco większa eSka. Trochę się zdziwiłem. W swojej kolekcji mam wiele koszulek marki Kalenji i eMki leżą na mnie jak ulał. A ta jakoś dobrze leżeć nie chce.
Gdy wyjeżdżaliśmy z Siemianowic słońce raziło po oczach. Im bliżej Bytomia, tym było go jakby mniej. Dodatkowo pojawił się porywisty wiatr. Z jednej strony to dobrze – lepszy chłód, niż gorąc. Z drugiej jednak, gdy widziałem co jeden z podmuchów zrobił z metalowymi barierkami w okolicach startu (tak jak stały, tak się przewróciły), to miałem obawy co to będzie, gdy wystrzeli starter. Po jakimś czasie przyjechali moi rodzice. Rozpocząłem rozgrzewkę.
Kilkanaście minut przed biegiem, zacząłem się kierować do strefy startowej. Udało mi się stanąć kilka metrów od linii. Tłok był spory, ponieważ równocześnie rozgrywano wyścig na dystansie „10 km”, a także zawody w Nordic Walking. Dlaczego użyłem cudzysłowu? Zgodnie z regulaminem dystans miał wynosić 10 km. W praniu okazało się, że jedna pętla tak naprawdę wynosi ok. 10 km i 500 m. Bieg na 10 km był więc tylko biegiem z nazwy. Kontaktowałem się w tej sprawie z organizatorem. Otrzymałem informację, że Bytomski Półmaraton zawsze posiadał opcję jednej pętli o dystansie 10,5 km. Wynika więc z tego, że dystans został przez niego źle przedstawiony. Miał on mieć charakter bardziej umowny.
Potrafię zrozumieć, że konferansjer nie będzie co chwilę wymawiał przydługiej kwestii: „Na dystansie 10 km i 500 m”, „Dystans to 10 km i 500 m”. Łatwiej po prostu powiedzieć: „Dycha”, „Dziesięć”. Z drugiej jednak, zapis o jednej pętli wynoszącej 10 000 m znalazł się w regulaminie biegu. Pojawia się jednak spora nieścisłość, którą trzeba by w przyszłości wyprostować. No dobra, zostawmy już te nieszczęsne pętle.
Na kilka minut przed godz. 11:00 wydarzyła się rzecz, która w moim biegowym życiu spotkała mnie po raz pierwszy. Mikrofon dostał się w ręce księdza, który… odprawił krótką modlitwę. Rozumiem, gdyby to był bieg szlakiem Jana Pawła II, bądź Franciszka z Asyżu. Ale świecki bieg po Bytomiu? Jedni spoglądali w niebo i klaskali. Inni spoglądali na siebie ze sporą konsternacją. Znalazłem się w tej drugiej grupie. Poczułem się jak na lekcji religii: „Wszyscy razem!”, „Ty nie śpiewasz!”, „Halleluja!”.
„Tłok, ścisk i chaos” – tak mógłbym podsumować pierwsze kilkaset metrów. Z całego serca kocham wszystkich, którzy biegną pierwszy raz w życiu/mają życiówkę na poziomie czasu, w którym z trasy już dawno zgarnia cię pojazd z napisem „Do mety”* i ustawiają się 20 cm za linią startu.
[* – niepotrzebne skreślić]
Nie dość, że trasę torowali wolniejsi biegacze, to z uwagi na bardzo wąski fragment drogi, w żaden sposób nie dało się ich wyminąć. Jeden pas jezdni dla ponad 1200 osób, to zdecydowanie za mało. Przerzedziło się dopiero po ok 2-3 km. A propos trasy… Bacznie prześledziłem ją kilka dni wcześniej. Organizator nagrał jedną pętlę i opublikował ją na YouTube (duży plus!). Ciężko było mi wtedy oszacować na ile mogę pobiec. Ustawiłem pacemakera na 4:15 min/km i ze sporym zapasem zacząłem pokonywać kilka pierwszych kilometrów.
Zaczęło się od podbiegu zaraz za przecięciem Alei Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Później było trochę z górki, by za chwilę znowu mieć na co wbiegać. Podbiegi nie były zbyt intensywne pod względem nachylenia. Chodziło bardziej o ich długość. Na czwartym kilometrze wbiegliśmy w ulicę Stolarzowicką. Moim oczom ukazała się długa i równie stroma prosta. Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. To właśnie na jej końcu następował nawrót i to co teraz było zbiegiem, stawało się wytrącającym z rytmu podbiegiem. Jeżeli mowa o samym nawrocie, to zdziwił mnie fakt, iż na jego końcu nie było maty z pomiarem czasu. Prawdę mówiąc każdy (gdyby tylko chamsko chciał) mógł tam np. zamarkować wiązanie buta i w połowie w/w ulicy zmienić kierunek biegu skracając sobie trasę. W tej kwestii również pisałem do organizatora. Otrzymałem informację, iż rozważa on wprowadzenie dodatkowego pomiaru w trakcie kolejnego biegu.
Za szóstym kilometrem pojawiła się kolejna prosta, na której można się było solidnie rozpędzić. Kolejny podbieg, zakręt i kolejny długi zbieg. Rondo i powoli zacząłem się zbliżać do końca pierwszej pętli. Przybiłem „piątkę” tacie, zasalutowałem Ewelinie i mamie i rozpocząłem kolejne 10,5 km. Tym razem wiedziałem czego się spodziewać.
10 komentarzy
Fajna relacja, dzięki niej znowu pojawiłem się na trasie i poczułem ten chłodny porywisty wiatr 🙂
Miło było się spotkać i porozmawiać w oczekiwaniu na losowanie 🙂
Dzięki! Na drugi raz nie odchodzimy z przed sceny bez malaksera, bądź innego sprzętu marki Clatronic!
Weźmiemy ze sobą na tą okoliczność zapas kefirów! (jako siłę argumentów)
Relacja jak zwykle bardzo fajna 🙂
Dzięki! Obecnie jestem na etapie leczenia przeziębienia. Konkretnie mnie wywiało na trasie, a PKO Silesia Marathon już za 10 dni :/
w takim razie zdrowia życzę 🙂
To chyba ja jestem tym biegaczem z barierek, a Ty jesteś tym, który z nich mnie wyprowadził 🙂 Dzięki raz jeszcze !
Cała przyjemność po mojej stronie 😉
Cześć Marku 🙂
No cóż, taki tu mamy lokalny klimat, że ksiądz musi z kropidłem przyjść by impreza mogła oficjalnie zostać uznana za otwartą 😉 To poniekąd taka tradycja i nawiązanie do pierwszych edycji Bytomskiego Półmaratonu, który powstał z inicjatywy miejscowej parafii. Cóż…. taki lajf….. 😉
Twoje słowa krytyki są jak najbardziej konstruktywne – o strefy startowe wołamy już od kilku lat. Podobnie słuszna jest uwaga o rozdzieleniu startów HM i „Dychy”. Ale… jakby to powiedzieć…. Dyrektor Półmaratonu jest jakby niereformowalny i wie lepiej.
W poprzednich edycjach mata pomiarowa na nawrotce w lesie była. Co prawda było to ok. 1 km dalej, bo nieco inna była trasa ale przecież nie ma to znaczenia – jest nawrotka powinna być mata. W tym roku inna firma zajmowała się pomiarem czasu i mogę się tylko domyślać, że powodem braku maty na nawrotce były względy ekonomiczne.
Co do trasy – jest trudna, to mówi każdy kto tu biega. Dlatego Twój wynik jest bardzo wartościowy. Nie biegłem w tym roku w Bytomiu (stałem na 1 punkcie żywieniowym z wodą i bananami.) więc trudno mi odnieść się do warunków panujących na trasie.
Gratulacje! I zabieram się za czytanie Twojej relacji z Silesia Marathon….
Wybacz, że odpisuję dopiero teraz.
W takim układzie, w sprawie tej przed biegowej modlitwy, wyszedłem na ignoranta. Biję się w piersi i inne części ciała :/ Dzięki, za wyjaśnienie! 🙂
Do dyrektora pisałem już maila. Jestem ciekawy, czy weźmie go sobie do serca;)