Tomasz cały czas znajdował się z przodu. Ja, jakoś tak zupełnie naturalnie, przesunąłem się do tyłu. Biegłem w środku grupy i spoglądałem czy przypadkiem nie trzeba kogoś podnieść na duchu. W tamtym momencie jeszcze nikt tego nie potrzebował.
Systematycznie zbliżaliśmy się do mostku, za którym pojawiła się mata z pomiarem czasu.
10 km pokonaliśmy po 49 min biegu.
Kilometrowa prosta, a następnie skręt w prawo. Na horyzoncie pojawił się drugi zbiornik – Pogoria III. Widoki były podobne: z lewej woda, przed nami długa alejka, a wiatr jak nie w bok, to prosto w twarz.
Miałem sporo energii. Pod tym względem biegło mi się rewelacyjnie. Gorzej było natomiast z samopoczuciem termicznym. Przed biegiem zdecydowałem się na to, aby pod koszulkę z krótkim, włożyć koszulkę z długim rękawem. Okazało się, że nie był to dobry pomysł. Po kilku kilometrach było mi zbyt ciepło. Co prawda miałem wizję, w których ktoś przytrzymuje moje balony, a jak w tym czasie się przebieram, ale ostatecznie musiałem z tego zrezygnować. Ten proces był zbyt skomplikowany, aby wykonać go w trakcie biegu.
15-sty km, a na Garminie czas: 1:13:40 h.
Chwilę później dotarliśmy w okolicę molo. Wreszcie pojawili się jacyś kibice w ilości większej, niż 10 sztuk.
Do tego momentu, na trasie było z tym różnie.
A propos trasy. W tym roku uległa ona drobnej modyfikacji. Z uwagi na remont, zaraz za molo skręciliśmy w nieutwardzoną, wyboistą drogę, którą musieliśmy pokonać kilkaset metrów. Z tego również względu, w tym roku trasa nie posiadała atestu PZLA. W tamtym momencie nasza grupa, nie była już tak liczna, jak jeszcze kilka kilometrów wcześniej. Najgorsze było dopiero przed nami.
Kilka zakrętów dalej wyrósł przed nami taki oto wiadukt:
Krzyknąłem do naszej grupy, aby wszyscy zaczęli energicznie machać rękami. Pamiętam, że zwolniłem i przebiegłem na drugą stronę jezdni. Stanąłem i przez chwilę głośno dopingowałem biegaczy.
Zaraz za wzniesieniem droga zaczęła prowadzić w dół i wreszcie można było odetchnąć.
Ten wiadukt był jedynie przedsmakiem tego, co czekało nas dalej. Na ok. 18,5 km trasy wbiegliśmy w Aleję Piłsudskiego, która przechodziła w ulicę Królowej Jadwigi. Innymi słowy: dotarliśmy do kilometrowego podbiegu, który mógł skutecznie zniechęcić do dalszej walki. Wraz z Tomaszem staraliśmy się zgarnąć po drodze wszystkich tych, którzy przechodzili do marszu.
Na końcu wzniesienia było już widać znajomy budynek hali, za którą znajdowała się meta.
Tomasz cały czas biegł stałym tempem. Ja na chwilę przyspieszyłem, aby pomóc oderwać się od grupy biegaczom, którzy chcieli urwać jeszcze kilka cennych sekund. Po chwili zwolniłem i zacząłem dopingować wszystkich, którzy mnie mijali.
Ci, którzy biegli w Dąbrowie, doskonale wiedzą, że finisz jest z gatunku tych wymagających. Składa się on z kilku krótkich prostych i ostrych zakrętów. Wszystkie prowadzą niestety pod górę.
Wyrównałem tempo i wraz z Tomaszem zbliżaliśmy się w stronę mety.
Zatrzymałem się kilkadziesiąt metrów przed nią. To było zaraz na końcu ostatniego wzniesienia.
Zacząłem jeszcze mocniej dopingować biegaczy, którzy własnie zaczynali sprint. Wyciągnąłem dłoń i zacząłem przybijać im piątki.
Spojrzałem na Garmina.
Powoli czas kończyć.
Wspólne zdjęcie, miłe słowa od zawodników z naszej grupy i z poczuciem dobrze wykonanej roboty, ruszyłem w stronę auta. To było znakomicie spędzone przedpołudnie!
Jak oceniam bieg?
Jak zawsze pozytywnie. Ciekawy pakiet startowy, dobrze oznakowana trasa i to coś, co ciężko opisać, a co sprawia, że zapewne pobiegnę tam za ok.
Na FB przeczytałem, że dla części zawodników nie wystarczyło jedzenia po biegu. Część zwróciła także uwagę na brak jakiegoś dodatkowego wodopoju. Do tej listy dopisałbym przede wszystkim brak dopingu. Choć w dalszej części trasy biegliśmy w zasadzie przez centrum miasta, kibiców było tam jak na lekarstwo. To oczywiście nie jest zarzut skierowany do organizatora. Nie zmieni on nagle mentalności ludzi, którzy traktują nas przeważnie jako zło, które blokuje ulice w niedzielę handlową. Nie sprawi, że nagle wszyscy ustawią się w rzędzie i będą nam bili brawo od pierwszego, do ostatniego kilometra. Zamiast tego, może co najwyżej zadbać o punkty z muzyką.
Ja już pakuję hel w balony i w Dąbrowie Górniczej widzimy się za rok.
Do zobaczenia w grupie na 1:45 h!