Część osób może mnie kojarzyć ze stroną www.littlebritain.pl, którą swego czasu założyłem, prowadziłem 5 lat i przestałem. Strona nadal działa i (mam nadzieję) edukuje przyszłe rzesze fanów angielskiego serialu komediowego „Little Britain / USA”. W ostatnim newsie na tejże stronie napisałem, m.in. o tym, że nie mam czasu jej prowadzić, gdyż zacząłem biegać. To prawda, wszystko się zgadza. Wprost z www.littlebritain.pl przyszedłem więc tutaj. Brakowało mi pisania, a że zacząłem zbierać pierwsze medale i pierwsze większe kontuzje, pomyślałem, że powołam do życia bloga. Japonią fascynowałem się prawie od zawsze. Gdy przebiegłem pierwszego majorsa [Berlin 2013 r] zamarzyłem o kolejnym. Maraton w Japonii jest jedną z najbardziej niepowtarzalnych imprez biegowych na świecie. Tak zresztą piszą wszyscy, którzy go pokonali. To tak w skrócie. A jakoś tak bardziej głęboko i metaforycznie zarazem? Każdy, gdzieś tam daleko przed sobą ma jakiś cel, zarówno w życiu biegowym, jak i tym zdecydowanie nie związanym z bieganiem. W tym drugim: w dzisiejszych czasach może być to umowa o pracę. A jak już jest, to może na czas nieokreślony? Równie dobrze może być to również Golf w gazie sprowadzony z Niemiec od „dziadka”, który przecież jeździł tylko do kościoła. W tym pierwszym: Chodzi o cele typowo biegowe. Początkujący biegacz chce przebiec pierwsze pół godziny bez zatrzymywania. Później zdobyć medal na 5 i 10 tys m. Półmaraton? Czemu nie? Maraton? Yyyy… no dobra. W momencie gdy ukończy poszczególne dystanse, rozpoczyna się żmudna walka nad samym sobą. W każdym biegu stara się wywalczyć życiówkę. W międzyczasie zamarzy mu się jakiś większy bieg. Kto miał szansę biec w tłumie kilkudziesięciu tysięcy ludzi doskonale wie o czym piszę. Reszcie szczerze kibicuję, aby też mieli możliwość przeżyć tak intensywne emocje. Po przebiegnięciu mojego pierwszego (i mam nadzieję -> nie ostatniego majorsa!), pomyślałem o tym, aby przebiec się w Tokio. „Przebiec się w Tokio” – jak to brzmi! Od strony finansowej obecnie jest to dla mnie zupełne science-fiction. Ale hej tam w oddali! Tak samo kiedyś myślałem o maratonie, a do tej pory udało mi się pokonać go 6-krotnie [stan na 12 października 2014 r.]. Doszedłem do wniosku, że czasami trzeba pomóc szczęściu. Kupno domeny: drogadotokio.pl było tego początkiem. Św. Graalem wszystkich maratończyków jest ukończenie World Majors Marathons – sześciu największych maratonów na świecie. Korona koron wszystkich biegów na dystansie 42 195 m. W 2013 roku udało mi się ukończyć pierwszy z nich. Poszedłem na łatwiznę i wybrałem Berlin. Relację możecie przeczytać -> tutaj. W skrócie: biegnie się maraton w Berlinie, Londynie, Nowym Jorku, Bostonie, Chicago i właśnie w Tokio. Później dostaje się -> certyfikat . Laminuje się go, binduje, zawiesza nad kominkiem i można śmiało tańczyć ze szczęścia na pobliskim wzgórzu! Też tak chcę! Kto by nie chciał? Na pewno będzie o bieganiu. Opiszę wszystkie swoje dotychczasowe biegi. Pochwalę się medalem, pakietem startowym, a może i jakąś świeżą kontuzją? Jeżeli pojawi się taka możliwość, to przetestuję jakiś sprzęt, bądź biegowy ciuch. Będę blogerem i szafiarką w jednym! Będę pisał o swoich bieżących treningach, bądź przygotowaniach do kolejnych startów. Postaram się, aby ten blog był pozbawiony jakiegoś technicznego żargonu. Choć jak mnie najdzie ochota to i wzór pitagorasa z chęcią wrzucę w newsie. Kto bogatemu zabroni?!? Napisze tak. Jest miliard rzeczy do zrealizowana na tzw. cito. Wyjazd do Tokio jest marzeniem, które mam nadzieję, uda się kiedyś zrealizować. Cieszę się tym co mam. Nie jest tego za wiele, ale ciężko i niepotrzebnie jest się do kogoś/czegoś równać. Po pierwsze: fajnie by było ją pokonać! A po drugie: jakby tak się już stało, no to przecież zostały jeszcze 4 majorsy! Skoro tzw. przysłowiową „Drogą do Tokio” może być dla każdego z nas coś innego, to niech nazwa się nie zmienia i niech taka pozostanie. Naćpane Tokio! [pierwsza prywata -> Dzięki Wojciechu Dz. za info!]