Jakby co to ostrzegałem!
Pamiętam to jak dziś. W czasie jednej z kąpieli przyjrzałem się sobie nieco bardziej dokładnie niż zazwyczaj. Odkryłem, że moje męskie ciało upgrade’owało się o nową, zupełnie niepotrzebną „właściwość” (?). Choć trwało to trochę, to dopiero wtedy dojrzałem do tego, żeby pewne rzeczy nazwać po imieniu. „Mam cycki! Męskie, zupełnie niepotrzebne cycki!” – wykrzyczałem w kurki od baterii zlewozmywakowej. „Zamierzasz coś z tym zrobić? Czy będzie dalej się rozpasał i po 30-stce będziesz miał problem, żeby machnąć na czczo szpagat w przedpokoju?” – tak się zupełnie poważnie zapytałem w duchu.
Odpowiedzi były dwie:
uno -> albo w dniu jutrzejszym, tak zupełne skoro świt, zaopatrzę się w męski stanik sportowy i zamiotę sprawę pod swój dywan,
albo…
due -> wreszcie wezmę się za siebie! Ale teraz już tak na serio. Zero wpieprzania batonów, ciastek i innych produktów o wysokim indeksie glikemicznym!
Koniec końców wybrałem bramkę nr 2…
Staników sportowych niestety nie było :/
Mierzę 172 cm, a waga dobijała do 79 kg. Kalkulator BMI ogłosił: masz nadwagę! Wiadomo, nie jest to ani pierwszy, ani drugi stopień otyłości. Moje nawyki żywieniowe skutecznie przybliżałyby mnie jednak do kolejnych, alarmujących komunikatów. W tym momencie do zabawy kroczyła moja żona Ewelina, która jako dyplomowany dietetyk, zadbała o to, aby to co jem, wreszcie miało jakiś głębszy sens. Oprócz uskuteczniania diety, postanowiłem zacząć się ruszać. Miał to być jednak ruch bardziej przemyślany, ze sportowym aspektem w tle.
Posiadając konsolę jednego z japońskich producentów sprzętu RTV, kupiłem sobie program do ćwiczeń z sensorami zapinanymi na rzepy. Włączyłem 9 tygodniowy program fitness. Zajęcia odbywały się 4 razy w tygodniu. Pamiętam gdy pierwszy raz go uruchomiłem. Kilka większych skoków i przysiadów, a człowiek sapał i dyszał jak nawiedzony. Organizm bronił się ile mógł!
Z góry narzucony rygor ćwiczeń to był strzał w dziesiątkę! Wtorek, czwartek, sobota i i niedziela. Nie ważne czy się człowiekowi chciało. Nie mogłem zawieźć swojego wirtualnego i równie Afroamerykańskiego przyjaciela, który dzielnie prowadził mnie przez cały cykl ćwiczeń. Co ja gadam! Co ja piszę! Co ja paczę! Nie mogłem zawieść SIEBIE. To było najważniejsze.
Co ważne! Od razu od początku ćwiczeń przestałem jeść słodycze.
Ze słodyczami to jest tak, że najgorzej jest wykonać pierwszy krok. Przez pierwsze zakupy w markecie było ciężko. Cholernie ciężko! Batony wołały: „Zjedz mnie! Wetnij gibko! Kosztuję tylko 0.99 zł! Co to dla Ciebie taki jeden baton w te, czy we wte?”. Później było łatwiej, głosy ustały i z podniesioną głową przechodziłem przez kolejne działy ze słodyczami.