O napisaniu tego tekstu myślałem już od dłuższego czasu. Biegam już dziesiąty rok. Chyba najwyższy czas odpowiedzieć sobie na kilka fundamentalnych pytań: Co bieganie zmieniło w moim życiu? Jak ja zmieniłem się dzięki niemu? Z czego zdałem sobie sprawę i jak teraz postrzegam otaczający mnie świat? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie.
Czas rozpocząć tekst, z jednym z bardziej clickbaitowych tytułów w historii drogdidotokio.pl.
Zapraszam!
1. Kilka słów o odległości.
To nawet nie chodzi o coś tak oczywistego jak to, że po tych blisko 10 latach biegania, wiem ile metrów dzieli mnie od kiosku, który właśnie widzę w oddali. Że do wieży telewizyjnej, od miejsca mojego zamieszkania, mam dokładnie 3670 metrów i 4 centymetry. Nie chodzi też o to, że od razu wiem, w jakim czasie jestem tam w stanie dotrzeć.
Przed rozpoczęciem mojej przygody z bieganiem, nie wiedziałem ile wynosi dystans 5 czy 10 kilometrów. To znaczy jasne, potrafiłem podzielić te odcinki na metry i decymetry sześcienne. Nie potrafiłem ich jednak ulokować w przestrzeni. Znaleźć odpowiedź na pytanie: „Czy to daleko i dotarcie tam zajmie mi pół dnia? Czy to jednak tylko 1,5 godzinna wędrówka?”. Wyjazd do ościennego miasta? Przecież to już spora wyprawa. Skoro jadę tam samochodem, to w życiu bym tak nie dobiegł. Prawda?
No właśnie nie.
Przykładów mógłbym Wam podać z tysiąc. Jeden z ostatnich to moje niedzielne, długie wybieganie. Wybrałem się z Siemianowic Śląskich, przez Żabie Doły, do centrum Bytomia. Do tej pory do Bytomia docierałem jedynie za pomocą auta.
Nagle okazało się, że bez jakiegokolwiek problemu, jestem w stanie dotrzeć do miejsc, które jeszcze jakiś czas temu, były poza moim zasięgiem. Oczywiście piszę tutaj o zasięgu związanym z przemieszczaniem się za pomocą siły własnych mięśni.
Inny przykład, to próba zmierzenia się ze Szlakiem Dwudziestopięciolecia PTTK. W kilkanaście godzin – wraz z Tomaszem – przebyliśmy dystans blisko 86 kilometrów. Na piechotę z Siemianowic Śląskich, dotarliśmy do Mikołowa, zostawiając za plecami Czeladź, Będzin, Dąbrowę Górniczą, Sosnowiec i Jaworzno (relacje: vol. 1 i vol. 2).
Przejechanie tego odcinka samochodem, to już taka mała podróż. W czasach, kiedy jeszcze nie biegałem, nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której mógłbym go pokonać w biegu.
Życie potrafi czasem nieźle zaskoczyć.
2. Warunki atmosferyczne.
Kilkukrotnie, wraz z żoną Eweliną, odwiedziliśmy naszych przyjaciół w Irlandii. Wiadomo, że irlandzka pogoda potrafi być kapryśna. Czasami pada bardziej, a czasem mniej. Pamiętam jakie wrażenie zrobiło na mnie pewne dziecko w wózku. Nad nami znajdowały się ciężkie, burzowe chmury, więc oprócz bluzy, miałem na sobie jeszcze kurtkę. Przecież zaraz zacznie padać, a deszcz – tak jak przeciąg – to przecież cichy zabójca. Największy wróg każdej nestorki rodu. Trzeba się więc przygotować na każdą ewentualność i kurtkę/parasol trzeba mieć zawsze w gotowości.
Ok, tak byłem ubrany ja, a co miało na sobie ww. dziecko?
Krótkie spodenki, krótki rękaw i było wyposażone w… gołe stopy.
Od kiedy biegam, zacząłem inaczej postrzegać chłód i wilgoć. Ubieram się zdecydowanie lżej, niż wskazywałyby na to aktualne warunki atmosferyczne.
W trakcie treningów/startów, przez te kilka lat, zdążyłem zmoknąć i zmarznąć niepoliczalną ilość razy. Po jakimś czasie dotarło do mnie, że przecież w dalszym ciągu żyję. Deszcz to nic takiego, a krótki rękaw – w nieco chłodniejszy dzień – również jest całkiem w porządku. Bieganie hartuje, jak mało co.
Stanęło na tym, że teraz – wielokrotnie – jestem jedyną osobą w krótkich spodenkach i w koszulce z krótkim rękawem, w promieniu kilku mil. Dzięki bieganiu odkryłem, że to nie ważne jaki wiatr i chmury widzisz za oknem. Jest ciepło? Pakuj się w krótki rękaw i nie myśl o tym, co będzie za 2-3 godziny. Nie ubieraj się na zapas.
Oczywiście nie mówię tutaj o wyprawie w góry.
Bardziej o wyjściu do sklepu po jajka, mleko, pangę i paprykarz szczeciński.
3. Kontuzje.
Sport to ponoć samo zdrowie. Dzięki bieganiu obniża się ciśnienie krwi, wzmacnia ciało, podnosi się odporność, a czasem można także zachłysnąć się dawką endorfin. No ok, a są może minusy? Jakieś ciemne strony? A i owszem. Znajdą się.
Dzięki bieganiu odkryłem, że kolano może boleć w trzech miejscach jednocześnie. Sam fakt jego bólu może nie wynikać stricte z urazu w samym kolanie, a na przykład zbyt spiętym pośladku, który trzeba porządnie rozmasować.
Nagle człowiek dostrzega, że nie składa się jedynie z tego, co widać gołym okiem. Że każde ciało to plątanina ścięgien i mięśni. Gdyby nie bieganie, to w dalszym ciągu nie zdawałbym sobie sprawy z ich istnienia.
Przez te kilka lat bolało mnie już chyba wszystko. Był m.in. ból łydek i sławne Shin Splints. Było kolano – raz lewe, a raz – dla urozmaicenia – prawe. Było rozcięgno podeszwowe. Z czasem odkryłem, że pojawiła się u mnie Pięta Haglunda. Ostatnio, że dziwny ból palca, był mnie w stanie obudzić o 2:30 w nocy. Kto da więcej?
Ile takich kontuzji jeszcze przede mną?
Zapewne sporo.
Nie jestem jakimś super optymistą. Zdaję sobie sprawę ze swojej śmiertelności. Że kiedyś przyjdzie czas na ostatni trening w życiu. Na razie staram się czerpać frajdę z każdego kolejnego, przebiegniętego kilometra. Im więcej kontuzji i czasu, który spędza się w domu na rekonwalescencji, tym bardziej człowiek docenia fakt, że może iść do parku i się spocić.
4. Turystyka.
Gdybym nie zaczął biegać, nie odwiedziłbym tak wielu fantastycznych miejsc. Udało mi się rodzinnie zwiedzić całe Czechy, a także wiele miast w Polsce. Każdy startowy weekend obfitował i obfituje w wiele emocji i wspomnień. Z każdego – oprócz medalu – przywożę wiele zdjęć, do których często wracam.
Trening w Central Parku w Nowym Jorku, bądź wokół Ogrodów Cesarskich w Tokio? Bez biegania raczej nie byłoby o tym mowy. Wiadomo, że samym bieganiem sobie tego nie załatwiłem. Że każdy wyjazd okupiony był szukaniem ludzi dobrej woli, którzy chcieliby mi pomóc, abym mógł polecieć w te dalekie kraje.
Zmierzam do tego, że w życiu bym się nie spodziewał, że taki borok jak ja, człowiek, który pierwsze biegowe kroki stawiał w pobliskim parku, będzie mógł polecieć za Atlantyk, przeżyć przygodę życia i… powtórzyć to po raz kolejny i kolejny.
Rzeczy materialne są całkiem spoko, ale zwiedzanie jak dla mnie – jeszcze fajniejsze. Dzięki bieganiu, zwiedziłem nieporównywalnie więcej, niż w czasach, gdy moja waga dobijała do 80 kilogramów.
5. Odkryłem się na nowo.
Nazwa tego punktu brzmi może zbyt romantycznie, ale cóż począć. Fajnie jest móc polegać na swoim ciele. Wiedzieć na ile można sobie pozwolić, a także gdzie są granice, których nie warto przekraczać. W dalszym ciągu nie potrafię zrobić szpagatu, a kaloryfer na brzuchu jest na razie w fazie beta testów. Mimo wszystko jestem bogatszy o wiedzę, której jeszcze kilka lat temu w ogóle nie posiadałem. Bo ileż to ja korzystałem ze swojego ciała? W temacie przyjmowania sporej dawki słodyczy byłem miejscową legendą. Pisali o mnie pieśni i byłem twarzą wielu murali. Jeżeli chodzi o sport, to było go jak na lekarstwo.
Wszystko zmieniło się w momencie, w którym zacząłem biegać. Dotarło do mnie, że te początkowe zadyszki i wypluwanie płuc z nadmiaru ruchu, da się jakoś okiełznać. Że jestem w stanie biec przez 30 minut non stop. Ba! Że jestem w stanie przebiec maraton z telefonem w dłoni, aby móc zrobić setkę zdjęć i kilka filmów w HD. Na samym początku maraton kojarzył mi się z dystansem, którego zwykły śmiertelnik nie jest w stanie pokonać. Wkrótce odkryłem, że to czynność, która potrafi przynieść więcej pozytywnych emocji, niż byłbym to sobie w stanie wyobrazić.
Życie mało kogo rozpieszcza. To jedna wielka sinusoida. Zazwyczaj po chwilach wzlotów, są upadki. Jedne mniejsze, drugie o wiele bardziej spektakularne. W trakcie treningów dotarło do mnie, że oprócz sfery fizycznej, zacząłem też przy okazji dbać o sferę psychiczną. Niejednokrotnie było tak, że rozpoczynając bieg byłem nabuzowany jak mało kto. Po kilku kilometrach negatywne emocje ze mnie uchodziły. Pod koniec miałem zazwyczaj gotowe rozwiązanie danego problemu.
Gdy piszę te słowa, mam na koncie 37 wiosen i 36 zim. Do czterdziestki już tuż tuż. Kilka lat temu postanowiłem, że postaram się zestarzeć w ruchu. Mobilność to słowo klucz. Jak człowiek zacznie zastygać, to później już jest ponoć tylko z górki. Ani się nie obejrzy, a problemem może się okazać zwykłe wejście po schodach. O zejściu z nich nawet nie wspominam.
Dzięki bieganiu inaczej zacząłem patrzeć na świat. Czy bardziej optymistycznie? Trudno stwierdzić. Na pewno jestem bardziej świadomy wielu aspektów życia i zamiast zamiatać trudne sprawy pod linoleum, wolę się nimi od razu zająć. Nie udawać, że nie istnieją.
No dobra.
A co Wy odkryliście dzięki bieganiu?