Kilogramy ubywały. Ćwiczenia, które na początku sprawiały mi ból i zakwasy, były już do przejścia. Poprawiała się kondycja. 9 tygodniowy program chylił się ku upadkowi. Głupotą było by wtedy przestać ćwiczyć w ogóle i tylko czekać na efekt jojo, bądź hula-hop. Z kilkoma kilogramami mniej postanowiłem zacząć biegać.
Wiadomo, każdy kto rozpoczyna bieganie zastanawia się: „Jak można np. biec 30 min non stop? Jak przebiec ponad 21 km bez przerwy na obiad? A maraton? Przecież to nie dla mnie!”. Miałem podobne obawy. 20 marca 2012 r. rozpocząłem 6 tygodniowy program [klik!]. Postanowiłem jednak rozpocząć go od razu od jego drugiego tygodnia. Półgodzinny bieg, bez przerwy na marsz, był moim celem.
Wkrótce udało się go osiągnąć. Dochodząc do wniosku, że potrafię przebiec już ok 7 km, zapisałem się na XIX Bieg Ulicznym im. Wojciecha Korfantego, który odbył się 22 kwietnia 2012 r. Dystans 8,1 km pokonałem w czasie 35:46 min zajmując 128 miejsce na 616 uczestników (klasyfikacja generalna).
Medal na szyi: jest!
Życiówka na dosyć dziwnym dystansie: również!
Niepohamowana chcica na kolejne starty?: of kors!!!
Od tamtej chwili po prostu zakochałem się w biegach ulicznych! Każdy start niesie ze sobą hektolitry endorfin, które na długo po mecie pulsują w żyłach. Raz spróbowałem i tak już zostało.
11 dni po Biegu Korfantego pokonałem pierwszy półmaraton. Był to półmaraton przy Maratonie Silesia [3 maj 2012 r.]. Chciałem złamać 2 h. Na mecie uzyskałem wyniki: 1:54:58 h.
Kilka miesięcy później udało się pokonać 34. Maraton Warszawski [30 wrzesień 2012 r.]. Choć tak naprawdę to maraton pokonał mnie. 4:26:27 – taki wynik wyświetlił się, gdy przekraczałem linię mety. Byłem wrakiem człowieka 😉 Uda i łydki z betonu, na twarzy kilogram soli, a paznokcie u stóp zabarwiły się fioletem. Żeby tego było mało, to po biegu zrobiłem sobie gorącą kąpiel, po której nie potrafiłem się już w ogóle podnieść. Dochodziłem do siebie przed 2 tygodnie, a w drodze do pracy odkryłem kilka nowych barier architektonicznych. Unikałem schodów bez poręczy, a każda ruchoma kostka chodnikowa była moim potencjalnym zabójcą.
Później były kolejne biegi, medale, emocje uchwycone na zdjęciach [dzięki mojemu nadwornemu fotografowi w postaci mojej żony 😉 ]. Częścią z tych rzeczy chciałbym się z Wami podzielić.
I tak to się wszystko zaczęło…
[shareaholic app=”share_buttons” id=”10261725″]
[shareaholic app=”recommendations” id=”10261733″]