To było 22 kwietnia 2012 r. Wtedy to, po raz pierwszy w życiu, wziąłem udział w biegu. Takim z chipem przy bucie, blokadą ulic i z medalem, który wręczono mi zaraz po przekroczeniu mety. Stało się to w trakcie XIX Biegu Ulicznego im. Wojciecha Korfantego. Wtedy zrozumiałem, że bieganie to jest to. Emocje, które towarzyszyły mi tego dnia spowodowały, że wkrótce opłaciłem kolejny start. Po pierwszym medalu posypały się następne.
4 lata później po raz kolejny wziąłem w nim udział. Tym razem nie walczyłem o nową życiówkę. Pojawiłem się w roli, która była dla mnie zupełnym novum. Przywdziałem pomarańczowa koszulkę i przez kilkadziesiąt minut stałem się pacemakerem. Wraz z Przemkiem zaopiekowaliśmy się grupą na 50 min.
Jak to się w ogóle stało, że zostałem zającem? O takiej roli myślałem już od dłuższego czasu. Do tej pory dopingowałem swojego przyjaciela Szymona, a także poprowadziłem swojego brata Adama po jego życiówkę w trakcie Biegu Fiata. Nadal było mi mało. Kilkanaście tygodni temu napisałem do organizatorów z propozycją powołania zajęcy. Od razu się zgodzili. Wkrótce udało się zebrać komplet facetów z balonami. Dlaczego akurat na taki czas? Tydzień później miałem biec w Orlen Warsaw Marathon, więc tempo w granicach 5 min było dla mnie najbardziej bezpieczne.
Z pacemakerami po raz pierwszy spotkałem się w trakcie Półmaratonu Silesii w 2012 r. Pamiętam jakie zrobili na mnie wrażenie. Wyglądali szalenie profesjonalnie. Człowiek tak sobie stał, patrzył na nich i myślał: „Ok. Im to na pewno się uda. Co będzie ze mną? Wytrzymam ich tempo? Czy po jakimś czasie będę musiał się od nich odłączyć i będzie po wszystkim?”. Tym razem to ja stałem po tej drugiej stronie. Nie wiem czy wyglądałem równie pro, ale cel miałem taki sam: dopingować, motywować i doprowadzić wszystkich w równym tempie z Katowic do Siemianowic Śląskich.
Po odbiór pakietu startowego udałem się na 2 godziny przed biegiem. Biuro zawodów jak zawsze mieściło się na placu Sejmu Śląskiego w Katowicach. W pakiecie znalazłem numer, agrafki i kupon na jedzenie. Niby niewiele, ale opłata startowa w pierwszym terminie wynosi zaledwie 15 zł. Oprócz tego dostałem oczywiście okolicznościową koszulkę i balon, który przywiązałem sobie na krótko przed startem.
Tego dnia byłem przygotowany na solidną dawkę deszczu. Od rana nad trasą wisiały gęste, czarne chmury. Z każdą minutą było ich jakby coraz mniej. Ok. 10:00 wyszło słońce i się zaczęło. 3 przymiotniki idealnie opisujące warunki atmosferyczne? Duszno, parno i gorąco. Chwilę później rozległ się dźwięk orkiestry i złożono kwiaty pod pomnikiem Wojciecha Korfantego. W międzyczasie podeszła do mnie Kasia, a później Marcin, którzy znali mnie tylko z tego miejsca. Bardzo miłe uczucie, gdy ktoś Ci mówi, że czyta twoje wypociny 🙂 Dzięki, żeście się do mnie przyznali!
Przez pierwsze kilkaset metrów było dosyć wąsko. Dopiero po wbiegnięciu na ul. Francuską, na której pojawiło się oznaczenie 1 km, można było pokusić się o wyrównanie tempa. Dzień wcześniej przygotowałem sobie opaskę z czasami na poszczególne kilometry. Po przebiegnięciu pierwszego spojrzeliśmy na Garminy. Od tej pory robiliśmy to jeszcze z dobrych kilkadziesiąt razy. Prowadzenie grupy na konkretny czas to jednak spora odpowiedzialność i wstyd byłoby kogokolwiek zawieść.
Siemianowice Śląskie mają to do tego, że na ok. 9-tym km trasy znajduje się wiadukt, który skutecznie wytrąca z rytmu. Tak było i tym razem. Kilku biegaczy spytało ile do końca i czy to naprawdę ostatni podbieg.
18 komentarzy
Dla mnie bieg Korfantego też jest tym pierwszym. Obiecałam sobie, że o ile zdrowie pozwoli to będę startowała co roku. Namówiłam nawet małżonka do rozpoczęcia naszej nowej biegowej tradycji. Liczę też na to, że kiedyś dołączy do nas syn… 😉 Jednak muszę przyznać, że czuję trochę niedosyt… Nie dogoniłam Cię. Mam wrażenie, że w organizację wkradł się chaos, niestety. I tak w ogóle, to miło było Cię poznać i dzięki za fotkę 😉
Cała przyjemność po mojej stronie! 🙂 Własnie zmieniłem Twoje imię w tekście. Wybacz, ale sądziłem, że masz na imię Aleksandra :/ Jakoś tak to zakodowałem. Mam nadzieję, że ta zniewaga zostanie mi wybaczona? 😉
Ty to masz szczęście, właśnie miałem jakiś hejt wdrożyć, żeś Kasi nie wymienił w tekście 😛 Swoją drogą, to Ty już miałeś szczęście Kasię poznać, ja jeszcze nie 🙁
Ty to naprawdę jesteś czujny! I nic się nie martw. Dopiero się rozkręcam. Domknę tylko sprawy szkoleń i zapisuję się na kolejne biegi. Może jeszcze w tym roku się spotkamy 🙂
Trzymam za słowo! 🙂
Aleksandra to bardzo ładne imię. Zresztą założyłam, że co krok byłeś „zaczepiany”… wiesz… fame 😉 Jakby co to możesz zajrzeć na moją stronkę. Dowiesz się jak było po drugiej stronie, tzn. w sektorze Biegam Bo Lubię 😉
Tradycyjnie trzymasz wysoki poziom relacji. Żałuję, że nie biegłem 🙂 Woda mam nadzieję była w tym roku w mniejszych butelkach? 😀 I co jak co liczenia czasu brutto to ja nie rozumiem. Tak trudno komputerowo odczytać różnicę czasu startu od mety? 🙁
Ano właśnie…
Tym bardziej że rok temu wszystko było w porządku. W *.pedeefie pojawił się czas netto i brutto. Byłem przekonany, że przekraczam metę z czasem poniżej 50 min. Okazało się, że dodano mi jeszcze 12 sekund.
Pewno jakaś dziadowska oszczędność. Złośliwi teraz mogą szybko napisać, że „Korfanty to nie jest bieg do bicia życiówek – bo masz na mecie czas brutto”. A szkoda, bo trasa atestowana PZLA.
Napisałem w tej sprawie do Domtel Sport Timing. Dam znać co mi odpiszą.
Bycie pacemakerem to świetna zabawa i spora odpowiedzialność.
Zwłaszcza przy długich dystansach jak półmaraton, a zwłaszcza maraton.
Bo tam najmniejsze błędy równają się tym, że zawodzi się biegaczy.
A to nie jest w porządku, oczywiście 😉
Gratuluję sprawnego zającowania 🙂
Dzięki! No właśnie z chęcią sprawdziłbym się na dystansie półmaratonu. Maratonu to ja się niestety muszę jeszcze nauczyć.
Dziękuję Ci za Twoje rady! 🙂
W relacji brakło mi kluczowej informacji… a na mecie była kiełbaska. 😉
Było to dla mnie duże zaskoczenie, bo raczej nie takiego posiłku regeneracyjnego się spodziewałem. Śmiałem się więc w duchu, bo był to dla mnie widok nietypowy. Biegacze, w dużej części wysportowani, wybiegani, i na pewno w dużej mierze zdrowo się odżywiający, teraz z medalami na szyjach, wspólnie zajadali się kiełbaskami (bardzo dobrymi zresztą). I ten unoszący się nad stolikami duch atmosfery biegania. Dyskusje o trasie, o wcześniejszych edycjach, taktyce czy planach na kolejne imprezy. Nawet o patronie biegu. Chyba polubiłem to miejsce i towarzyszących mi wtenczas współbiegaczy. Naprawdę klimat „Korfantego” przypadł mi do gustu. Czułem się tam dobrze. Jeżeli podobne atrakcje serwują na PKO Silesia Marathon, chętnie pojawię się tam na „połówce”. Acha. Na mecie miałem Ci powiedzieć, że trzeba było być zającem na 40:00. Uniknąłbyś długiej kolejki do bufetu… Pozdrawiam. Marcin
Rzeczywiście zapomniałem o tym wspomnieć. W tym roku zrezygnowałem z posiłku, więc może dlatego.
W trakcie PKO Silesia Marathon emocji na pewno Ci nie zabraknie. Na trasie są miejsca takie jak Nikiszowiec, które na pewno utkwią Ci w pamięci.
Fajnie, że udało się porozmawiać przed biegiem.
Też mój czas z zegarka różnił się od czasu podanego przez Domtela. Myślałam że ja się może w czymś pomyliłam ale widzę że tu też pojawił się ten problem. I chciałabym się dołączyć do ludzi którzy dziękują za wsparcie pacemakarów! 😀 Bieg był dla mnie… straszny pod względem psychicznym bo długo biegam i rok temu na tym samym biegu miałam czas 44:16, jednak wiedziałam, że w tym roku jest to czas dla mnie na niemozliwy 🙁 bałam się czy dobiegnę. Niestety ponad miesiąc przed biegem skręciłam obie kostki i przygotowań prawie nie było +nieregularne trenowanie przed tym wydarzeniem przez klasę maturalną 🙁
Zaczełam szybko. Niestety się przeceniłam. Biegłam z pacemakerami na 45min przez 2km ale zdałąm sobie sprawę że nie ma szans na taki wynik 🙁
Od 4km miałam strasznego doła. Biegłam i miałam ochotę się rozpłakać. Koło 6 zaczełam bardzo zwalniać ale całe szczęście znalazł się bardzo miły pan który mnie zmotywował i nawet biegł ze mną długi odcinek trasy 🙂 a koło 7/8km dołączyłam do waszej grupy 🙂 pomimo nieprzygotowania nie darowałabym sobie jakbym pobiegła powyżej 50min na zawodach! super że byliście bo widok tych pomarańczowych koszulek i baloników nawoływał mnie do dalszego biegu i nie zwalniania. Doping na końcu też super i wielkie dzięki bo gdy usłyszałam że zaraz koniec dzięki temu przyspieszyłam 😀 się mówi że to tylko parę zdań ale gdy się jest na skraju wyczerpania to takie małe rzeczy czynią cuda! Bez was prawdopodobnie bym się nie zmotywowała żeby dobiec na 50min :<
Bardzo Ci dziękuję za tak ciepłe słowa 🙂
Fajnie, że mogliśmy Ci pomóc. Na końcu rzeczywiście stałem i klaskałem jak psychopata. To było naprawdę silniejsze ode mnie 😉
To rozumiem, że spotykamy się na jakimś kolejnym biegu?
o to na pewno 😀 a jaki kolejny bieg? 🙂 mój to dycha w Gliwicach w czerwcu