W 2012 r. to właśnie w Warszawie przebiegłem swój pierwszy maraton. Z tym, że wyraz „przebiegłem”, jest tu chyba nie na miejscu. Biegłem to ja może do 24 km. Później poczułem niespotykane skurcze mięśni łydek i ud i rozpoczął się jeden z najdłuższych spacerów w moim życiu. Metę przekroczyłem z czasem 4:22:44. Byłem wrakiem człowieka, który nieświadomie postanowił się jeszcze dobić. Zaraz po biegu zrobiłem sobie gorącą kąpiel. Miała mnie odprężyć, a dzięki niej ledwo wyszedłem z wanny. Okazało się, że rozgrzanie i tak już rozgrzanych mięśni to był raczej głupi pomysł.
Do stolicy wróciłem ponownie. Tym razem z królewskim dystansem miałem się zmierzyć na trasie ORLEN Warsaw Marathon. To był mój 10 – jubileuszowy maraton. Cholera, jak ten czas leci.
Pakiet startowy odebrałem w piątek. Trasa z Katowic do Warszawy minęła bez żadnych nieoczekiwanych przygód. Dzień wcześniej wygooglowałem sobie idealne miejsce parkingowe koło Stadionu Narodowego, gdzie znajdowało się EXPO i biuro zawodów. Na całe szczęście nikt mi go nie zajął.
EXPO usytuowano w dużym namiocie na błoniach Stadionu Narodowego. Wchodziło ono w skład sporego rozmiaru miasteczka biegowego. Do biura zawodów prowadziła długa prosta, którą 2 dni później miałem pobiec ostatnie kilkaset metrów trasy maratonu.
Po wejściu do namiotu od razu udałem się po odbiór pakietu startowego. ORLEN Warsaw Marathon posiada kilka jego wariantów. Można opłacić jedynie start, albo wybrać wersję premium z wołczerem na pasta party i koszulką. Cały zestaw prezentował się następującą:
Koszulka naprawdę mi się spodobała. Co ważne, jest w idealnym rozmiarze, więc raczej nie skończy jako przydługa pidżama.
Po odbiorze numeru przeszedłem się po EXPO. Minąłem samochód-metę biegu Wings For Life, a także sprawdziłem sobie chip. Wydawało mi się, że wystawców będzie o wiele więcej. Szczególnie tych, którzy promują inne biegi. Po wizycie w namiocie podszedłem sobie pod metę. Właśnie kończono jej instalację. Zrobiłem kilka zdjęć, rozeznałem się co i jak i wróciłem do samochodu.
Pobudka o 5:00, bułka z dżemem + herbata i byłem gotowy do drogi. Za oknem wiatr, deszcz i odczuwalna temperatura w granicach kilku stopni. Ciężko było się wyrwać z łóżka, a co dopiero wyjść na zewnątrz, rozebrać się do krótkiego rękawka i spodenek i pobiec przez kilka godzin.
Pisałem kiedyś, że w trakcie oczekiwania na start w Berlinie i Tokio odczuwałem najniższą z możliwych temperatur w swoim życiu. Mogę to cofnąć? W Warszawie było zdecydowanie zimniej. Wiatr, wilgoć i kilka stopni to niezbyt fajna mieszanka. Od razu udałem się do szatni, w której spędziłem kilkadziesiąt minut. Starałem się ogrzać, a gdy mi się to już wreszcie udało, przyszedł czas na… rozebranie się do stroju startowego pt: „Krótki rękaw i nogawa”. Na całe szczęście wziąłem ze sobą folię termiczną i przeciwdeszczowe palto made in China, które dodało +10 do seksapilu. W międzyczasie porozmawiałem z pewnym starszym panem, który przyznał mi się, że kiedyś biegał maratony koło 3h. Później zrobił sobie przerwę i przytył. 2 lata temu zabrał się za powrót do sportu. Z marszu zapisał się na maraton, który przebiegł jako ostatni zawodnik. Wspominał, że za nim był tylko autobus z napisem „Koniec biegu” i panowie z miotłami, którzy sprzątali drogę. Dopingu mu jednak nie szczędzili.
Po godz. 8:00 poszedłem oddać rzeczy do depozytu. Przede mną pojawiła się fala biegaczy, która tak jak ja, starała się rozgrzać. Ostatnia wizyta w świątyni dumania i powoli udałem się za stadion, gdzie znajdowała się moja strefa startowa OSHEE – 3:00:00 > 3:30:00. Ruszyliśmy równo o 8:45.
5 komentarzy
Piękny wykres, taki równiutki. 🙂 Nie ma co gdybać, mogło być lepiej ale mogło być gorzej. A było… bardzo dobrze. 🙂 Gratuluję. Bardzo podziwiam maratończyków, bo to wciąż dla mnie dystans, którego nawet moja bujna wyobraźnia nie jest w stanie objąć. 🙂 Ale jeszcze do niedawna 5 km było dla mnie dystansem nie do pokonania, a teraz już daję radę. 🙂 Dzięki za wstęp, będę pamiętać, że nawet najlepszym zdarza się bieg przejść. 🙂 Za miesiąc startuję w swoim pierwszym z życiu oficjalnym biegu, dystans 10 km. Na razie jestem do niego przygotowana tak trochę po japońsku, czyli JAKO TAKO. 😉 Trochę się porwałam z motyką na słońce, ale co tam, najwyżej przejdę. 🙂 Ten zimny wiatr przedstawiłeś tak obrazowo, że aż zmarzłam. Muszę się napić gorącej herbaty. 🙂 Jeszcze raz gratuluję.
Mocno trzymam kciuki za Twój debiut! 🙂
Uwierz, trochę treningów i systematyczności i jestem zdania, że każdy jest w stanie przebiec maraton. Dotyczy to również Ciebie 😉
Kiedyś byłem przekonany, że maratony są dla jakichś nadludzi, a w Warszawie przebiegłem już swój dziesiąty.
Oczywiście wszystko należy zrobić małymi krokami. Wbrew pozorom od dychy do połówki nie ma aż takiej przepaści. Dłuższe dystanse siedzą przede wszystkim w głowie.
Trochę CI zazdroszczę. Fajnie jest zaczynać przygodę z bieganiem i mierzyć się z coraz większymi dystansami 🙂
Dokładnie tak uważam, maratony są dla nadludzi. 😀
Ty mi zadrościsz? Chyba ja Tobie. 🙂 Ale wiem o co Ci chodzi. Faktycznie, jest ogromna frajda w początkach tej przygody, zwłaszcza dla kogoś, kto nigdy nie biegał (jak ja), dlatego zapisuję sobie swoje zmagania na blogu. W przyszłości, kiedy już bedę biegać maratony ;), poczytam sobie z sentymentem o swoich początkach. 😀
Dziękuję za kciuki. 🙂
Gratuluję Marku! Fajny „jubileuszowy” bieg, świetny wynik no i niesamowite Japonki 😀
Dzięki! Dobry wynik zawdzięczam właśnie im! 😉