W Ekologicznym Nocnym Biegu Godzinnym wziąłem udział już po raz czwarty. Prawda jest taka, że nienawidzę biegać po bieżni. Nienawidzę biegać w nocy, a jeżeli dodamy do tego fakt, że musiałbym to robić przez godzinę, to moja nienawiść sięga zenitu. Tak się jednak składa, że raz w roku robię pewien wyjątek. Pojawiam się na biegu, który łączy wszystko to, czego nie lubię w bieganiu, a mimo wszystko mi się podoba. Dziwne.
Reguły biegu są banalnie proste. Kolejność zgłoszeń rozdziela startujących na dwie grupy, które startują jedna po drugiej. Przez 60 min należy biec ile sił w nogach pokonując kolejne okrążenia. W tle leci sobie spokojna muzyka. Obok Ciebie zapalone pochodnie, a przed Tobą mrok i nieustanna walka, aby po strzale kończącym zmagania, w nogach była jak największa ilość kilometrów. Dodatkowo można wygrać nagrody. Przed zawodami zostaje wywieszona kartka z numerem, który oznacza miejsce w klasyfikacji OPEN. Jeżeli uda się komuś je zająć, to może wygrać rejestrator, bądź inny blender.
Po odbiór pakietu udałem się 3 godziny przed startem. Zostałem przypisany do drugiej grupy, stąd tez mój start zaplanowano dopiero na godz. 22:55. W ekologicznej torbie znalazłem koszulkę, wodę mineralną, napój izotoniczny, czekoladę i banana. Po chwili dotarłem w okolicę bieżni i spojrzałem na licznik znajdujący się przy bramie startowej. Wiedziałem, że tej nocy będę na niego spoglądać jeszcze wielokrotnie. Szczególnie w tej drugiej połowie biegu.
W międzyczasie spotkałem Betinę z bloga Beti Bloguje. W zasadzie to z nią przegadałem większość czasu przygotowując się do startu. Oboje znajdowaliśmy się w drugiej grupie, więc mieliśmy spory zapas. Dla wszystkich spragnionych Euro 2016 organizator przygotował transmisję. Tego wieczoru Francja wygrała z Rumunią 2:1.
Przed godziną 21:00 udałem się w okolice startu, aby dopingować biegaczy, którzy ruszyli jako pierwsi. Szybka wizyta w depozycie i byłem gotowy. Zanim się spostrzegłem, zbliżyła się godzina 23:00 i już stałem na starcie.
W 2013 r. pokonałem dystans 13 713 m. Rok później złamałem barierę 14 km dokładając do nich jeszcze 52 metry. W trakcie ostatniej edycji ustanowiłem nową życiówkę kończąc z 14 331 m. na liczniku. Jaki miałem plan na rozegranie tego biegu? Jako, że ostatnio z moim bieganiem jest różnie, planem minimum było pokonanie 14 km. Fajnie, gdyby przy okazji padła jakaś nowa życiówka.
Pierwszy kilometr zrobiłem w 3:44 min. Po hurra optymizmie przyszedł czas na nieco pokory. W trakcie kolejnych już nie szarżowałem. Skupiłem się na tempie w okolicach 4:00 min/km. Chciałem je utrzymać do samego końca.
Z każdym okrążeniem dublowałem coraz większą ilość zawodników. W pewnym momencie również i ja zostałem wyprzedzony. Na całe szczęście w mojej grupie znajdowały się same kulturalne osoby. Wszyscy schodzili do prawej strony robiąc miejsce dla o wiele szybszych biegaczy. Ja również cały czas kontrolowałem swoje tyły, aby osoba, która walczy o podium, nie musiała zwalniać z mojego powodu.
Pierwsze pół godziny minęło bez większych przygód. Jedyne czego mi brakowało, to dopingu bliskich. Serio, nigdy przedtem nie brakowało mi go tak bardzo. Z racji późnej pory Ewelina wraz z Magdą nie mogły mi towarzyszyć. Nie było też przyjaciół, którzy co roku brali udział w biegu. O Ani, której dedykowałem m.in. medal z Bigu Fiata nawet nie wspominam. Co roku przecież razem się tam spotykaliśmy. Tak sobie biegłem i myślałem o ulotności życia. O tym, że kurde jego mać, jeszcze jakiś czas temu to wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Co okrążenie ktoś tam stał i żywo reagował gdy przebiegałem. A teraz była taka jakaś pustka. Nastrojowa muzyka, gwiazdy nad głową i człowiek tak biegnie, rozmyśla i chwyta doła. O endorfinach jakoś nie było wtedy mowy.
No nic. Wbrew pozorom nadal biegłem powoli zbliżając się do końca. Myślałem, że będzie w porządku. Mówili: „Dasz radę!”. Gdy wtem, bez żadnej zapowiedzi, matka natura dała o sobie znać. Wiecie dlaczego nienawidzę biegania w nocy? Bo choćbym nie wiem jak lekko jadł przez cały dzień, w trakcie biegu w moim żołądku budzą się demony, a w głowie zapala się lampka z napisem „WuCe”.
2 komentarze
Fajna relacja, żeby to było bliżej to bym choć pokibicować przyszedł 🙂 Po takiej liczbie okrążeń to sprawdź czy się buty nierównomiernie nie starły, zależnie od kierunku biegu 😉
Dzięki!
Jakbyś miał kiedyś po drodze, to zapraszam Cię w przyszłym roku 🙂 Ja na pewno będę musiał wziąć wreszcie udział w tym biegu co to się biega po górach i są ładne widoki 😉