W zeszłym roku udało mi się uczestniczyć w półmaratonie z kategorii tych idealnych. W takim, który zdarza raz się na kilka/kilkanaście startów [relacja: vol. 1, vol. 2]. Po tym, jak z kilogramem bananów na twarzy wyjechałem z Ołomuńca, wiedziałem jedno – za roku muszę tam wrócić. Nie wyobrażałem sobie sezonu bez połówki u naszych południowych sąsiadów. Przez kilkadziesiąt godzin wydarzyło się tak wiele, że nawet nie wiem jak się zabrać za napisanie tej relacji.
Rok temu do Ołomuńca pojechałem z żona Eweliną. Ruszyliśmy wcześnie rano i jeszcze tego samego dnia, zaraz po biegu, wróciliśmy do domu. Tym razem do Ołomuńca pojechał sam mąż Marek. Dzięki nawiązanej współpracy z RunCzech mogłem przyjechać w piątek, a wrócić dopiero w niedzielę rano. Po raz pierwszy miałem możliwość odespania biegu. Po raz pierwszy również mogłem się poczuć jak ktoś zupełnie wyjątkowy. No bo jak to? Taki biegowy amator jak ja z plakietką „Press”, dzięki której będę mógł wejść tam, gdzie mnie jeszcze nie było? To była zupełnie inna jakość. Morał tej historii jest następujący: warto robić swoje i mieć jeszcze szczęście, aby spotkać na swojej drodze przyjaznych ludzi. W RunCzech na szczęście ich nie brakowało.
Podróż minęła bez żadnego problemu. Od miejsca mojego zamieszkania do Ołomuńca jest 200 km. Statystycznie powinienem więc się tam znaleźć po 2 h jazdy. Wyjechałem zaraz po pracy. Spodziewałem się jakichś przedweekendowych korków, ale o dziwo drogi były przejezdne. Pierwszy postój wykonałem na ostatniej stacji benzynowej po stronie polskiej. To właśnie tam miał miejsce pierwszy poślizg czasowy. Tankowanie LPG i kolejka przed kasą zabrała mi z dobre 30 minut życia. Kolejna pauza pojawiła się natomiast na pierwszej stacji po stronie czeskiej. To tam zaopatrzyłem się w winietę. W cenie bliską przejazdu w dwie strony między Katowicami i Krakowem, otrzymałem możliwość jeżdżenia po czeskich autostradach przez całe 10 dni. I dziwić się, że w Polsce można tylko narzekać.
Do Ołomuńca dojechałem ok. 19:00. Od razu udałem się do pokoju gościnnego, w którym spotkałem Alenę. To z nią korespondowałem przez kilka ostatnich miesięcy. Wreszcie była okazja się spotkać. Otrzymałem tam „press packa”. Znalazłem w nim kilka materiałów prasowych, długopis, notatnik, trochę ulotek i dwie najważniejsze rzeczy: plakietkę, a także żółtą opaskę, która przydała mi się w dzień startu.
Zostawiłem rzeczy w hotelu i od razu poszedłem na miasto. Na głównym placu właśnie rozpoczynano budowę strefy startowej. Przypomniałem sobie wszystkie te miejsca, którymi zachwycałem się rok wcześniej. Ołomuniec to naprawdę piękne miasta z urokliwymi uliczkami. Zresztą zobaczcie poniższe zdjęcia:
Po powrocie poszedłem na kolację. Dziwnie się spożywa posiłek ze światową biegową elitą. Jeszcze kilka miesięcy temu oglądałem na Eurosporcie jak Mary Keitany i Stanley Biwott tryumfowali w trakcie maratonu w Nowym Jorku, a teraz byli na wyciągnięcie bagietki.
Po odbiór numeru startowego udałem się w sobotę rano. Nie wiem czy od razu opisać EXPO? Czy skupić się na warunkach atmosferycznych? Może zacznę od śniadania…
[zdj. RunCzech.com]
W jadalni wypatrzyłem Agnieszkę Gortel-Maciuk – znakomitą polską lekkoatletkę, wielokrotną mistrzynię Polski w półmaratonie, która pojawiła się na liście elity kobiet [PB: maraton – 2:30:28, półmaraton – 1:12:52]. Postanowiłem się przywitać i życzyć jej wszystkiego dobrego w jutrzejszym biegu. Nieśmiało podszedłem, po chwili usiadłem, a rozmawiać skończyliśmy chyba dopiero po godzinie. Rozmawiało się rewelacyjnie! Agnieszka okazała się być niesamowicie ciepłą i pogodną osobą. Już na samym początku znaleźliśmy wspólny mianownik. Nie dość, że przez 20 lat mieszkała w Siemianowicach Śląskich, to jeszcze chodziła do tej samej podstawówki co ja. Świat jest jednak mały. W życiu bym się nie spodziewał, że na zawody moglibyśmy się zabrać jednym samochodem. Historia jej biegu z Łodzi z 2012 r., którą mi opowiedziała, nadaje się chyba na krótki film dokumentalny. To właśnie tam, z wynikiem 2:36:02, udało się jej zwyciężyć. O jej pogoni za Etiopką słuchałem z zapartym tchem.
W środę było ciepło; w czwartek gorąco; w piątek, w którym jechałem do Czech – jeszcze gorzej, a w sobotę było już po prostu ekstremalnie upalnie. Gdy tylko miałem dostęp do WiFi z ciekawości sprawdzałem sobie temperaturę otoczenia. Zazwyczaj w cieniu pokazywało się ok. 35 stopni Celsjusza. Odczuwalna była o 2 stopnie wyższa. Jak było w słońcu? Śmiało ponad 40 kresek. Piesza podróż do EXPO była więc sporym wyzwaniem, a co dopiero biec jeszcze przez 21 km.
15 komentarzy
Relacja genialna. Podczas jej czytania wypiłem 2l zimnej wody i w ostatniej chwili powstrzymałem się od wskoczenia w garniturze do zbiornika z wodą pe-poż! Nawet tętno mi poszybowało w okolice HRmax! Ciekaw jestem po ilu godzinach bym w tych warunkach ja doczłapał do mety…
Dzięki! 🙂
Ja jestem ciekawy jak wiele dzieliło mnie od dłuższego L4 😉
Na wstępie, fajna relacja. Czytam już kolejną i nie mogę wyjść z podziwu jak można cały czas robić ten sam błąd:) Czy to jest kwestia tłumów i adrenaliny przed startem. Naprawdę musisz popracować nad wolniejszym startem. Na połówce, a już na pewno na maratonie bez problemu odrabia się „straty” z pierwszych kilometrów. Ja nauczyłem się w końcu panować nad emocjami i jest o niebo lepiej:)
Wiesz, aż tak źle chyba ze mną jednak nie jest i wbrew pozorom potrafię trzymać emocje na wodzy 😉
Przykładem niech będzie tegoroczny Orlen Warsaw Marathon (dowód w załączeniu – było prawie idealnie), albo życiówka w półmaratonie z Krakowa, gdzie pilnowałem każdego centymetra trasy.
W Ołomuńcu nie miałem z góry założonego planu i to chyba był większy błąd, niż to, że na początku mnie poniosło. No i ten upał, który wyłączył wielu biegaczu.
Niestety znalazłem się w tym gronie 🙂
Nie zrozum mnie źle, chciałem tylko zwrócić uwagę. Wykres, który podałeś jest doskonałym tego przykładem. Za szybko pierwsze 10 km. No chyba, że jesteś zwolennikiem positive split:). PS. Pamiętam jak mnie mijałeś na samym początku przed mostem Świętokrzyskim:) Nie zdążyłem zagadać bo pognałeś do przodu:) PS2. Łamałem wtedy…3:20 i się udało…
Nie ma sprawy 🙂
Kurde, gratulacje! 🙂
Ja prawie złamałem te nieszczęsne 3:30h. Do tej pory wspominam wiatr po tym 23 km.
Mam nadzieję, że w Poznaniu poprawię wynik z Warszawy. Chociaż nic na siłę. Jeżeli mi się to nie uda, to świat się przecież nie zawali.
Tak z ciekawości: jaką wcześniej miałeś życiówkę w maratonie?
Orlen to był mój drugi maraton. A wiatr był rzeczywiście konkretny, wtedy znacznie przesunąłem się w klasyfikacji bo udało się utrzymać tempo.
W debiucie w Krakowie rok temu 3:29 z haczykiem.
Ale np. dopiero miesiąc temu udało mi się zejść poniżej 40 na dychę (wcześniej było kilka nieudanych podejść). Każdy chyba ma zróżnicowane predyspozycje do bicia rekordów.
No to może znowu będziesz mniej mijał, bo obecnie trenuje do Poznania (cel 3:10). To główny cel na jesień.
To masz misję w Poznaniu.
Jak mnie zobaczysz, to się do mnie przyznaj 🙂
Mam nadzieję, że wrócimy stamtąd z nowymi życiówkami.
Witam, relacja naprawdę super, nic dodać, nic ująć. W tym roku miałem przyjemność po raz trzeci z rzędu przebiec półmaraton w Ołomuńcu. Kolejny raz było po prostu rewelacyjnie, ten bieg wszedł już na stałe do mojego biegowego kalendarza. Pogoda na tegorocznej edycji definitywnie nie pomagała:).
Dzięki!
To zdaje się, że mamy wspólny kalendarz 🙂
W przyszłym roku również postaram się tam wystartować. 2 h drogi od domu – wstyd nie skorzystać.
Pełen podziw! Zwłaszcza ze to w takich ekstremalnych warunkach się odbyło!
Dzięki! 🙂
Mój podziw trwał tak do 4-ego km. Później to bardziej jak podziwiałem. Idąc do mety oglądałem sobie domy, drzewa i kibiców. Miałem czas aby dokładnie im się przyjrzeć 🙂
Heheh 😉
Fajna relacja i fajny bieg. Pomyślę nad startem tam, z Bielska chyba też mam dość blisko. Poza tym są koleje czeskie 😉
Za to zdziwiła mnie spora rozbieżność Twojego czasu na bieg aż do 1.30 do 1.45, to daje 15 min a to tylko półmaraton.
Koniecznie musisz się tam pojawić 🙂
Rozbieżność rzeczywiście była spora. Chciałem przy okazji poprzybijać z tysiąc piątek i nie byłem do końca pewny ile czasu mi to zajmie 😉