O 19:00 rozległ się strzał startera. Taktyka była następująca: dostosować prędkość do panujących warunków atmosferycznych i starać się zakończyć bieg w przedziale czasowym 1:30:00 – 1:45:00. W teorii wszystko się zgadzało. Co z tego, skoro od samego początku nogi za mocno mnie poniosły, a pierwszy km zrobiłem w czasie 4:11 min/km? Łudziłem się, że jakoś się to ułoży. No jakby to napisać – nie udało się. Popełniłem wiele podstawowych błędów i z każdym krokiem zbliżałem się do nieuchronnej przerwy w dostawie prądu.
Trasa w tym roku była nieco inna niż ostatnio. To znaczy przebiegało się przez te same rejony, tylko że tym razem kierunek biegu uległ zmianie. Wydaje mi się, że dzięki temu było ciekawiej. Fragmenty z najmniejszą ilością kibiców (o ile w ogóle można o takich mówić) pojawiły się w pierwszej części. Jeżeli ktoś miał kryzys na drugiej połówce, to mógł go zażegnać przy pomocy setek gardeł i dłoni. Te pierwsze krzyczały i dopingowały. Dłonie były natomiast od tego, aby żywiołowo dla ciebie klaskać, albo też wystawione – czekały na przybicie piątki.
Wspominałem to już z tysiąc razy, ale powtórzę po raz kolejny – kibice w Ołomuńcu są po prostu niemożliwi! To co działo się na trasie znowu mną pozamiatało. W słońcu było gorąco, a ludzie tak sobie stali i klaskali i klaskali i krzyczeli i klaskali… Przez bite kilka godzin! To było coś nieprawdopodobnego. Wracając z medalem na szyi ludzie nadal dopingowali biegaczy. Było już ciemno, a oni przecież robili to już od kilku dobrych godzin.
Pierwszy kilometr zrobiłem w 4:11 min/km. Kolejne:
Każdy następny był niestety coraz wolniejszy. Z każdym krokiem biegło mi się coraz gorzej. Ku mojemu zdziwieniu był dopiero 3, a nie 19 km. To był dramat. Spojrzałem na pomiar tętna, a tam wynik w okolicach 193 unm przy tempie w okolicach 4:40 min/km. Tydzień temu podobny wynik miałem biegnąc blisko minutę szybciej.
Na 4-tym km skorzystałem z pierwszego stanowiska z wodopojem. Czekałem na nie jak na zbawienie. Chwyciłem kubki z wodą i gąbki, które od tej pory miały mi pomóc w dotarciu do mety. Już wtedy wiedziałem, że ten bieg jest już dla mnie skończony. Cholera jasna! Nawet nie minąłem znacznika z piątym kilometrem!
Nie byłem ani zły na siebie, ani na tropikalną pogodę. Wkurzało mnie tylko to, że od tej pory będę musiał bardziej skupić na przetrwaniu, zamiast na czerpaniu frajdy z tego biegu. Były momenty, w których przyspieszałem i przybijałem hurtowo z kilkadziesiąt „piątek”. Kosztowało mnie to jednak sporo wysiłku i po chwili musiałem wrócić do szybkiego marszu.
A propos momentów… Gdzieś na 8 km dostrzegłem po prawej duży stół, który był ustawiony zaraz przy jezdni. Siedziało za nim z sześciu chłopa. Każdy dzierżył duży kufel z piwem marki Pilsner Urquell. Pomyślałem – raz blogerowi śmierć! Podbiegłem do nich. Spojrzałem jednemu z nich głęboko w oczy. Wskazałem wzrokiem kufel, on uśmiechnął się pod wąsem, zrobiłem łyk i pobiegłem dalej. Za sobą zostawiłem kilkudziesięciu rozbawionych Czechów. Ich śmiech było słychać jeszcze z daleka.
Do połowy dystansu było jeszcze w miarę ok. Po 10-tym km otworzyła się puszka pandory. Kilometry zaczęły trwać w nieskończoność. Serio, czułem się jak na maratonie po tym słynnym 30-stym km. Cienia było jak na lekarstwo, a powietrze można było ciąć sekatorem.
Przed tabliczką z 14 km pojawił się ulubiony przeze mnie fragment: długa prosta z nawrotem na jej końcu. Był to jeden z najgłośniejszych momentów na trasie. Byłem przekonany, że kibiców będzie tam teraz mniej niż ostatnio. No bo słońce i gorąco. Komu chciało by się tam stać? Okazało się, że byłem w błędzie. Było tam równie intensywnie jak ostatnio!
Przybijałem piątki jak psychopata. Dostało się dzieciom, ich rodzicom, a także pewnej starszej kobiecie na wózku inwalidzkim. Podbiegałem do osób, które zostały omijane przez pozostałych. Przynajmniej tak mogłem się im odwdzięczyć.
15 komentarzy
Relacja genialna. Podczas jej czytania wypiłem 2l zimnej wody i w ostatniej chwili powstrzymałem się od wskoczenia w garniturze do zbiornika z wodą pe-poż! Nawet tętno mi poszybowało w okolice HRmax! Ciekaw jestem po ilu godzinach bym w tych warunkach ja doczłapał do mety…
Dzięki! 🙂
Ja jestem ciekawy jak wiele dzieliło mnie od dłuższego L4 😉
Na wstępie, fajna relacja. Czytam już kolejną i nie mogę wyjść z podziwu jak można cały czas robić ten sam błąd:) Czy to jest kwestia tłumów i adrenaliny przed startem. Naprawdę musisz popracować nad wolniejszym startem. Na połówce, a już na pewno na maratonie bez problemu odrabia się „straty” z pierwszych kilometrów. Ja nauczyłem się w końcu panować nad emocjami i jest o niebo lepiej:)
Wiesz, aż tak źle chyba ze mną jednak nie jest i wbrew pozorom potrafię trzymać emocje na wodzy 😉
Przykładem niech będzie tegoroczny Orlen Warsaw Marathon (dowód w załączeniu – było prawie idealnie), albo życiówka w półmaratonie z Krakowa, gdzie pilnowałem każdego centymetra trasy.
W Ołomuńcu nie miałem z góry założonego planu i to chyba był większy błąd, niż to, że na początku mnie poniosło. No i ten upał, który wyłączył wielu biegaczu.
Niestety znalazłem się w tym gronie 🙂
Nie zrozum mnie źle, chciałem tylko zwrócić uwagę. Wykres, który podałeś jest doskonałym tego przykładem. Za szybko pierwsze 10 km. No chyba, że jesteś zwolennikiem positive split:). PS. Pamiętam jak mnie mijałeś na samym początku przed mostem Świętokrzyskim:) Nie zdążyłem zagadać bo pognałeś do przodu:) PS2. Łamałem wtedy…3:20 i się udało…
Nie ma sprawy 🙂
Kurde, gratulacje! 🙂
Ja prawie złamałem te nieszczęsne 3:30h. Do tej pory wspominam wiatr po tym 23 km.
Mam nadzieję, że w Poznaniu poprawię wynik z Warszawy. Chociaż nic na siłę. Jeżeli mi się to nie uda, to świat się przecież nie zawali.
Tak z ciekawości: jaką wcześniej miałeś życiówkę w maratonie?
Orlen to był mój drugi maraton. A wiatr był rzeczywiście konkretny, wtedy znacznie przesunąłem się w klasyfikacji bo udało się utrzymać tempo.
W debiucie w Krakowie rok temu 3:29 z haczykiem.
Ale np. dopiero miesiąc temu udało mi się zejść poniżej 40 na dychę (wcześniej było kilka nieudanych podejść). Każdy chyba ma zróżnicowane predyspozycje do bicia rekordów.
No to może znowu będziesz mniej mijał, bo obecnie trenuje do Poznania (cel 3:10). To główny cel na jesień.
To masz misję w Poznaniu.
Jak mnie zobaczysz, to się do mnie przyznaj 🙂
Mam nadzieję, że wrócimy stamtąd z nowymi życiówkami.
Witam, relacja naprawdę super, nic dodać, nic ująć. W tym roku miałem przyjemność po raz trzeci z rzędu przebiec półmaraton w Ołomuńcu. Kolejny raz było po prostu rewelacyjnie, ten bieg wszedł już na stałe do mojego biegowego kalendarza. Pogoda na tegorocznej edycji definitywnie nie pomagała:).
Dzięki!
To zdaje się, że mamy wspólny kalendarz 🙂
W przyszłym roku również postaram się tam wystartować. 2 h drogi od domu – wstyd nie skorzystać.
Pełen podziw! Zwłaszcza ze to w takich ekstremalnych warunkach się odbyło!
Dzięki! 🙂
Mój podziw trwał tak do 4-ego km. Później to bardziej jak podziwiałem. Idąc do mety oglądałem sobie domy, drzewa i kibiców. Miałem czas aby dokładnie im się przyjrzeć 🙂
Heheh 😉
Fajna relacja i fajny bieg. Pomyślę nad startem tam, z Bielska chyba też mam dość blisko. Poza tym są koleje czeskie 😉
Za to zdziwiła mnie spora rozbieżność Twojego czasu na bieg aż do 1.30 do 1.45, to daje 15 min a to tylko półmaraton.
Koniecznie musisz się tam pojawić 🙂
Rozbieżność rzeczywiście była spora. Chciałem przy okazji poprzybijać z tysiąc piątek i nie byłem do końca pewny ile czasu mi to zajmie 😉